Medialny i propagandowy parawan pozwala przykryć wiele, bardzo wiele. Możliwe jest na przykład funkcjonowanie partii politycznej, która jest całkowicie pozbawiona merytorycznego programu rządzenia. I otwarcie mówi, że jedynym jej celem i spoiwem jest niechęć do tej formacji, która program ma. Ba, ta pierwsza partia z powodzeniem rządziła przez osiem ostatnich lat, pokazując zresztą, że nawet te nieliczne, półgębkiem rzucone, zobowiązania ma za nic.
Czasami jednak prawda wychyla zza tego parawanu. Tak właśnie zdarzyło się w sobotę. Nadmuchany nieprawdopodobnie balon platformerskiego samozadowolenia mocno tego dnia sflaczał. Czujący się już prawie premierem Grzegorz Schetyna zaliczył bolesną porażkę. Zaś w odniesieniu do całego obozu opozycji możemy mówić o katastrofie.
Zwłaszcza mieszkańcy metropolii warszawskiej (tej faktycznej, istniejącej, która wskutek zacietrzewienia opozycji niestety chyba nigdy nie zostanie sformalizowana) doskonale wiedzą o czym mówię. Nie było chyba miejscowości, ulicy czy mieszkanie gdzie nie dotarłoby wojownicze wezwanie do obrony demokracji 6 maja na Placu Bankowym i Placu Konstytucji (tej stalinowskiej, z 1952 roku). Nie było autobusu, który nie zostałby oklejony tym niezbyt udanym plakatem.
Nie było skrzynki do której nie wrzucono by listu-zaproszenia. Nie było sesji internetowej podczas której nie wyświetliłby się celebryta wzywający do stawiennictwa. Tych żenujących presji samorządowców na aparat administracyjny i mieszkańców nie wliczam, ale też przecież miało znaczenie.
Musiało to wszystko kosztować miliony. A do tego sam marsz - wielkie sceny, instalacje, kosmiczne wszystko i nadęte do niemożności.
Tak to wyglądało rankiem na Marszałkowskiej:
No, ale przecież wedle pewnej siebie PO miało stawić się tak ze 100 tysięcy. To w wariancie pesymistycznym, bo w optymistycznym miał to być wiec może i miliona. PAP donosiła przedwczoraj:
Według PO w marszu ma wziąć udział 100 tys. osób. Platforma sama ma zamiar dostarczyć ponad 200 autokarami około 13 tys. ludzi.
Na pocztówkach-ulotkach wysłanych do domów przywoływali liczbę 200 tysięcy osób.
Efekt? Wedle policji 12 tysięcy uczestników. Wedle stołecznego ratusza - 90 tysięcy. Trudno ten ostatni raport uznawać za choćby w połowie poważny, bo obliczenia podawane po wcześniejszych marszach, wielokrotnie przesadzone, zniszczyły zaufanie do tych szacunków. Ale przede wszystkim mamy oczy i widzimy, że mogło być najwyżej kilkanaście tysięcy. W stolicy, bastionie PO! Zresztą, niewesołe miny ludzi Platformy wskazują, że w tej sprawie oni też twardo stąpają po ziemi.
Zatem powtórzmy: taka mobilizacja, takie zwolnienie wszelkich hamulców przyzwoitości (szczucie dzieci na dzieci), takie drogie spoty, obiecany koncert wielkiego cyca i przychodzi kilkanaście tysięcy ludzi! Toż taniej byłoby zaproponować darmowy obiad na Stadionie Narodowym, pokazać np. zabytkowe autobusy, a każdemu postawić jeszcze darmową oranżadę. Przyszłoby ze dwa razy więcej ludzi.
A tak - to była klęska, katastrofa.
Tak to wyglądało z góry:
To także katastrofa merytoryczna. Pomijam już wulgarne i prymitywne, urbanowe w stylu, happeningi. Pomijam podważenie fundamentalnej dla opozycji tezy, że temperatura polityczna w Polsce jest nie do wytrzymania, ludzie się gotują, a tak w ogóle z demokracją krucho. Ludzie woleli majówkowanie, a władza nie wysłała żadnych prowokatorów, co za Platformy czyniono regularnie.
Najważniejsze było obnażenie słabości intelektualnej Platformy. Z mównicy padały wielkie hasła, wolność odmieniana przez wszystkie przypadki, ale lider i organizator tego zgromadzenia miał w sumie do powiedzenia tyle:
Jeżeli zbudujemy skuteczną opozycję, to wygramy wybory samorządowe, wygramy wybory europejskie, wygramy wybory parlamentarne i wygramy prezydenckie w 2020 r. Obiecujemy to.
Dziwne jak na przesłanie do uczestników wielkiej manifestacji, podobno wolnościowej. Dla nikogo przecież nie ulega wątpliwości, że pan Schetyna chce władzy. Że ci, którzy trzepali miliardy przez ostatnie dekady, też jej chcą. Po co jednak, jak celnie zauważył Bronisław Wildstein, tę walkę o władzę nazywać „walką o wolność”?
Schetyna jeszcze sporo mówił o zemście. To też oczywiste. Ludzie uważający się za naturalnych właścicieli III RP, które to dominium otrzymali na mocy porozumienia z komunistami, czują się głęboko urażeni wyborczą decyzją Polaków z 2015 roku. Decyzją podjętą wbrew nim, ich mediom i ich zapleczu. Wszystko to wiemy.
Krótkoterminową konsekwencją sobotniej klęski będzie ostateczne złamanie szans na zmianę trendu, na przełamanie dominacji Prawa i Sprawiedliwości, o co opozycja, także skręconymi sondażami, grała od czasu brukselskiej bitwy o Tuska. Długoterminowo zaś widać, że Grzegorz Schetyna potrafi popełniać fundamentalne błędy, co stawia pod znakiem zapytania jego zdolności przywódcze, jego zdolność do przejęcia władzy.
Naprawdę, lepiej już przywróćcie Kijowskiego. Co by nie mówić, facet lepiej to organizował.
Polecam Państwu serdecznie poniedziałkowe wydanie naszego tygodnika:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/338618-powiedzmy-wprost-to-kleska-katastrofa-przede-wszystkim-frekwencyjna-ale-takze-merytoryczna