Swoją zapowiedzią dotyczącą publicznej debaty i referendum w sprawie konstytucji prezydent Andrzej Duda wkłada kij w mrowisko. Mglista deklaracja dotycząca organizacji referendum na rok 2018 nie pozwala dziś jednak odpowiedzieć na pytanie, jakie efekty przyniesie nakreślony w środę pomysł.
Nie wiemy, ponieważ pytań wokół inicjatywy pana prezydenta jest bez liku. Główne dotyczą, rzecz jasna, zmian, jakie miałyby zostać wprowadzone w nowej ustawie zasadniczej. Czy miałby to być dryf w kierunku ustroju prezydenckiego? Jeśli tak - to czy będzie na to zgoda obozu rządzącego, PiS i Jarosława Kaczyńskiego? A może chodzi o wybranie kierunku niemieckiego i ustroju kanclerskiego? Wtedy jednak na ograniczenie swoich kompetencji musiałby się zgodzić sam prezydent. Takich pytań, które będą rodziły naturalne konflikty jest więcej: kompetencyjny spór na linii MON-Pałac mógłby zostać rozwiązany w nowej ustawie zasadniczej, ale kto miałby tutaj ustąpić? Zlikwidujemy Senat czy zwiększymy jego rangę, jak chce tego Kazimierz M. Ujazdowski? Wprowadzimy JOW-y? Takich pomysłów padły i padną tysiące. Wymagałoby to wszystko gigantycznej dyskusji, nie mówiąc o trudnościach przy wypracowaniu choćby minimalnej, fundamentalnej zgody narodowej.
Idźmy dalej i przejdźmy do kwestii technicznych - w jakim trybie miałyby zostać wprowadzone zmiany, ewentualnie zupełnie nowy projekt? Referendum dotyczące nowej konstytucji nie zniesie przecież konieczności uzyskania 2/3 głosów w Sejmie dla takiego pomysłu. A tych 2/3 dziś w parlamencie (nawet licząc z Kukiz‘15) nie ma; trudno dziś nawet szacować, że tę większość przyniosłaby następna kadencja w Sejmie. Czy konsekwencją tego ruchu będą więc, w jakiejś dalszej perspektywie, wcześniejsze wybory? A może „tylko” zogniskowanie sporu przy wyborach w latach 2018 i 2019 wokół projektu jakiejś nowej ustawy zasadniczej i szarpnięcia do przodu? Połączenie trudnych dla PiS wyborów samorządowe z głosowaniem nad większym projektem zmian byłoby sprytnym zabiegiem, który stworzyłby pozytywną dla PiS dynamikę na kolejne wybory. Ale dalej byłby to zabieg, który nie znosi ryzyka.
Wreszcie samo pytanie w takim referendum: czy miałoby ono dotyczyć konkretnych propozycji zmian, czy ogólnie rzuconego hasła: „Czy jesteś za zmianą konstytucji?” Ze słów prezydenta to nie wynika.
W moim przekonaniu, jako prezydenta, moi rodacy mają prawo się wypowiedzieć czy konstytucja obowiązująca od 20 lat funkcjonuje dobrze, czy są zadowoleni z tego modelu ustrojowego. (…) Wierzę w to, że taką konstytucję, która będzie czerpała z dorobku 226 lat od Konstytucji majowej, z dorobku prawie 30 lat od 1989 roku i z dorobku 20 lat obowiązywania Konstytucji z 1997 roku jesteśmy w stanie jako społeczeństwo stworzyć i że będzie to Konstytucja na miarę 100-lecia niepodległości
— mówił Andrzej Duda.
Idźmy dalej - kiedy miałoby zostać przeprowadzone referendum? Razem z wyborami samorządowymi, co mogłoby zamienić je w podwójny plebiscyt za/przeciw rządom PiS? A może jednak oddzielnie, na przykład wiosną 2018 roku, co wygenerowałoby dodatkowe zarzuty o koszty referendum, a przy tym niemal z pewnością skończyłoby się frekwencyjnym fiaskiem?
No właśnie, frekwencja. Referendum Bronisława Komorowskiego ws. JOW i finansowania partii pokazało, że coś, co ekscytuje warszawskie elity polityczno-medialne niekoniecznie jest ważne dla obywateli. Wówczas zakończyło się to klęską w każdym wymiarze - politycznym, frekwencyjnym, finansowym. Co jeśli referendum Andrzeja Dudy zakończy się podobnie? Otwartym pozostaje również pytanie o to, czy sam pomysł nie jest próbą odbudowy własnej pozycji politycznej, grą „na siebie”?
Piotr Skwieciński zwraca w swoim komentarzu uwagę na polityczne skutki inicjatywy pana prezydenta. Zgadzam się, że z jednej strony rzeczywiście byłaby to wielka szansa dla szeroko rozumianego obozu IV RP, z drugiej zaś - gigantyczne zagrożenie. Pomysł na rozpisanie referendum ws. konstytucji (a zwłaszcza jego wykonanie) może więc okazać się otwarciem puszki Pandory. Albo przejęciem inicjatywy przez cały obóz rządzący, ale o to byłoby bardzo, bardzo trudno - zważywszy choćby na brak strategii komunikacyjnej, elementarnej spójności w tym zakresie. Nie mam też poczucia, że obóz rządzący jest dziś w narożniku, z którego trzeba byłoby wychodzić jakimiś dynamicznymi, nerwowymi, ryzykownymi ruchami. Inna rzecz, że może to być ruch wyprzedzający przed spodziewanym kataklizmem czy załamaniem sytuacji politycznej.
Piotr Skwieciński: Referendum konstytucyjnie - dynamiczne wyjście z narożnika
Czy wszystkie „za” i „przeciw” zostały wzięte pod uwagę, skonsultowane jak trzeba, „przegadane” przez najważniejszych polityków w Pałacu Prezydenckim (ale także w KPRM i samym PiS)? Patrząc na reakcję polityków Prawa i Sprawiedliwości, na, mimo wszystko, zaskoczenie zgłoszonym pomysłem prezydenta, trudno odnieść wrażenie, by tak było.
Całe to zamieszanie może być również jedynie punktem wyjścia do jakichś naprawdę długich (liczonych nawet w latach, nie miesiącach) batalii o wprowadzenie nowej konstytucji. Pytania o jej kształt, tryb i termin wprowadzenia, nie mówiąc o merytoryczne zagadnienia pozostają otwarte.
Niezależnie od tego, czy jest to nieprzemyślana „ucieczka do przodu”, czy głęboko przeanalizowany i uzgodniony ruch obliczony na jakiś konkretny efekt polityczny, na dziś nie wygląda to poważnie. Wielkim i trudnym zadaniem prezydenta i jego otoczenia jest to, by w najbliższych miesiącach zmienić klimat wokół tego pomysłu. Pomysłu istotnego, z wielkim potencjałem politycznym. Ale jednak - na dziś - bardzo trudnego w realizacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/338184-prezydent-wklada-kij-w-mrowisko-pomysl-na-referendum-rodzi-mnostwo-pytan-i-watpliwosci-czy-zostal-wczesniej-przeanalizowany