Wywiad dr. Berczyńskiego ze sławnymi już słowami („To ja wykończyłem Caracale”), a zwłaszcza jego nagła dymisja i wyjazd z Polski były sporym zaskoczeniem dla polityków Prawa i Sprawiedliwości. I to nawet dla tych czołowych działaczy, którzy o bieżącym, codziennym życiu partii i obozu rządzącego są informowani z dużym wyprzedzeniem. Zarówno Ministerstwo Obrony Narodowej, jak i Ministerstwo Rozwoju odcięły się co prawda od wypowiedzi dr. Berczyńskiego, ale sprawa żyje swoim życiem. A przy okazji pokazuje szerszy problem, z jakim (niestety) regularnie zmagają się rządzący.
W całej historii możliwe są bowiem dwa scenariusze. Pierwszy to jakiś niedopowiedziany wielki spisek, w którym rozgrywającym ministerstwa i cały rząd w historii przetargu na kilkanaście miliardów byłby właśnie Berczyński. Drugi, o wiele bardziej prawdopodobny, to opowieść o tym, jak były już szef smoleńskiej podkomisji wesoło podkoloryzował swoje wpływy i znaczenie. Szczerze mówiąc, nie wiadomo, co gorsze.
Oddajmy na chwilę głos Joachimowi Brudzińskiemu. Wiceprezes PiS, wicemarszałek Sejmu, pytany w sobotę rano o całą sprawę, odparł:
Wygląda na to, że temperament publicystyczno-konfabulacko-megalomański wziął górę u dr. Berczyńskiego
Z marszałkiem Brudzińskim zgadzam się w tej sprawie w całej rozciągłości. Ale wątpliwości pozostają. Jeżeli bowiem szefem podkomisji, która miała (ma) zbadać przyczyny jednej z największych tragedii powojennej Polski jest osoba o „temperamencie konfabulacko-megalomańskim”, to zasadne są pytania o fundamentalną powagę państwa, o jej elementarny, minimalny poziom. Dodajmy pytania o to, jak postać Berczyńskiego prześwietliły służby specjalne, jak sprawdzono jego zdolność polityczną na poziomie MON, PiS i całego obozu rządzącego?
Minister obrony narodowej dziękując Berczyńskiemu, podkreślił, że jest zadowolony z jego dotychczasowej pracy w podkomisji. Tylko czy można tak po prostu rozdzielić jego pracę w podkomisji z nieodpowiedzialnym językiem (na co wskazuje komunikat tego samego MON) w sprawie Caracali? Śmiem wątpić.
Problemy z byłym już szefem podkomisji istnieją i wspomniał o nich - ze strony obozu rządowego - nie tylko Joachim Brudziński. Także wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki ocenił w piątek („Piaskiem po oczach”, tvn24), że jemu również „nie podoba się” całe to zamieszanie, które wywołał dr Berczyński.
Powinna to zbadać prokuratura. (…) A jeżeli chcemy spojrzeć na to, jak państwo dziś postępuje w sprawie katastrofy smoleńskiej, to oprócz podkomisji jest zespół prokuratorów, który mniej mówi, a dużo więcej działa i pracuje
— przekonywał, zresztą nie bez słuszności, Jaki, wskazując choćby na współpracę polskich śledczych z zagranicznymi laboratoriami.
Spór o Berczyńskiego ma dwa znaczenia.
Pierwsze - podstawowe - dotyczy konieczności wyjaśnienia kwestii przetargu na Caracale. Służby i prokuratura po prostu muszą prześwietlić choćby takie doniesienia jak „Dziennika Gazety Prawnej”, który donosi o pismach-prośbach wysyłanych przez Berczyńskiego do Inspektoratu Uzbrojenia MON, by móc zapoznać się z dokumentacją ws. Caracali. Ale drugie, chyba bardziej podstawowe znaczenie jest inne. Spór o Berczyńskiego jest bowiem sporem o to, jak dużo po prawicy może być takiego „temperamentu” czy „ekstrawagancji”, jak bardzo mogą one rzutować na politykę obozu rządzącego. Im dokładniej i bardziej precyzyjnie cała kwestia zostanie zbadana, tym lepsze widoki na przyszłość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/336765-sprawa-berczynskiego-to-spor-o-to-jak-duzo-na-prawicy-jest-miejsca-dla-temperamentu-konfabulacko-megalomanskiego