Dla interesów wszystkich, w tym Poski, korzystna by była wygrana partii centrystycznej i demokratycznej, nie skrajnej. I z jakimś rozsądnym, wolnorynkowym programem gospodarczym.
—mówi w rozmowie z portalem wPoliytyce.pl Agnieszka Kołakowska, polska filozof i filolog klasyczny, tłumaczka i publicystka, na kilka dni przed niezwykle ważnymi wyborami prezydenckimi we Francji.
wPolityce.pl: W zajawce do „Teologia Polityczna Co Tydzień (Nr 55): Francuski wybór” czytamy: „Bojaźń i drżenie” – ta słynna fraza z Sorena Kierkegaarda zapewne dobrze opisuje stan współczesnych liberalnych Europejczyków, którzy z niepokojem przyglądają się Francji w przededniu kolejnych demokratycznych wyborów”. Ta „bojaźń i drżenie” w głównej mierze wynika z możliwości wygranej w wyborach Marine Le Pen. Czy rzeczywiście wizja świata po wygranej Le Pen jaką kreślą liberałowie, jawi się w aż tak ciemnych barwach?
Agnieszka Kołakowska: Francja wali się ekonomicznie, m.in. pod ciężarem prawa o 35-u godzinach pracy i innych absurdalnych socjalistycznych praw dotyczących pracy i podatków; wali się kulturalnie pod ciężarem rozpowszechniającej się ideologii multikulturalizmu; nie umie sobie poradzić z zagrożeniem islamizmu. Jedyny kandydat, który coś rozsądnego proponuje, to Fillon - który niestety zdaje się mieć słabe szanse wygranej, a poza tym siedzi, jak Le Pen, w kieszeni Moskwy. Le Pen, po pierwsze, jest po prostu opłacanym agentem Moskwy. Po drugie, nie jest wielbicielką wolnego rynku i gospodarkę może tylko pogorszyć; łączy program narodowy z programem socjalistycznym. To samo w sobie, mimo złych skojarzeń tych dwóch słów zestawionych razem, jeszcze nie czyni z niej faszystki. Faszyzm jest słowem nadużywanym dziś w groteskowy sposób, używanym jako obelga przeciwko wszystkiemu, co jest konserwatywne czy prawicowe - właściwie przeciwko wszystkiemu, co nie jest lewicowe, postępowe i multikulturalne. W przypadku obecnego rządu w Polsce, na przykład, który też wolnego rynku szczególnie nie wielbi i którego program też można by określić za pomocą tych dwóch słów, oskarżenie to jest naprawdę groteskowe, wybitnie niestosowne. Ale już w przypadku Le Pen użycie tego słowa nie byłoby całkiem pozbawione sensu; niezależnie od stopnia, w jakim wierzymy, że ona sama zdecydowanie odrzuciła najbardziej obrzydliwe przekonania i części programu swojego ojca, pozostaje jednak w jej partii rdzeń prawdziwych, twardych faszystów. Po trzecie, antysemityzmu Le Pen jednak się nie pozbyła i teraz widać to wyraźnie: można wskazać na to, że w wypowiedzi na temat swojej obietnicy zniesienia możliwości podwójnego obywatelstwa dla osób z poza UE, na pierwszym miejscu wymieniła obywateli Izraela; jak też na jej skandaliczne oświadczenie, że Francja nie ponosi żadnej odpowiedzialności za deportacje z “Vel d’Hiv”. Nie tylko “liberałowie” uważają, że jest ona nie do przyjęcia; większość konserwatystów też tak uważa. Tylko dla skrajnej prawicy albo skrajnej lewicy, postrzegającej każdego nie-lewicowca jako skrajną prawicę, jest ona do przyjęcia tak samo, jak każdy inny kandydat na prawicy.
Najnowsze sondaże wskazują, że w drugiej turze wyborów zmierzą się Macron z Le Pen. Czy możemy mówić, że któryś z kandydatów jest lepszy bądź gorszy z perspektywy interesów Polski?
Bardzo możliwe, że z Le Pen zmierzy się nie Macron, tylko Melanchon. To byłaby tragedia. Melanchon zrobiłby z Francji Wenezuelę; w porównaniu z nim miłujący Hamas przywódca brytyjskiej Partii Pracy Corbyn jest umiarkowany. Ale każdy z czterech głównych kandydatów - Macron, Fillon, Melanchon i Le Pen - ma obecnie według sondaży dwadzieścia-parę procent; nic nie można przewidzieć. Prócz tego, że Fillon prawdopodobnie odpadnie. O prawdziwych zamiarach Macrona wiadomo bardzo niewiele; jest kreacją medialną, pełną pustej retoryki. Niby jest stworzeniem Hollande’a, ale socjalizmu się wypiera. Co do Le Pen - nie rozumiem, jak człowiek o zdrowych zmysłach mógłby sądzić, że wygrana narodowej, skrajnie anty-imigracyjnej, etatystycznej, gospodarczo socjalistycznej partii, opłacanej przez Moskwę, mogłaby być korzystna dla interesów Polski. Zresztą niezwykle trudno ustalić, co mianowicie by było najlepsze dla interesów Polski. Czy wyjście Francji z UE - Le Pen obiecuje referendum na ten temat - byłoby dla Polski dobre czy złe, i dlaczego? Pewnie złe, bo wtedy Unią już całkowicie rządziłyby Niemcy. Z drugiej strony, gdyby Francja się wycofała, cała Unia by prawdopodobnie runęła. Czy to by było dobre dla Polski, czy złe? Ale to nie jest miejsce, żeby na te pytania odpowiadać. Trzeba powiedzieć tylko tyle, że dla interesów wszystkich, w tym Polski, korzystna by była wygrana partii centrystycznej i demokratycznej, nie skrajnej. I z jakimś rozsądnym, wolnorynkowym programem gospodarczym. Nie możemy już marzyć o wygranej partii fiskalnie i gospodarczo konserwatywnej ale społecznie liberalnej (dla tych spośród nas, którzy o czymś takim marzą), wolnorynkowej, niezależnej od Moskwy, nie etatystycznej, która rozprawi się z multikulturalizmem i islamizlmem, uzdrowi edukację, będzie wdrażać judeochrześcijańskie wartości itd itp. Czegoś takiego nie ma. Nie ma nic, co by nawet mgliście przypominało cień czegoś takiego. Można tylko głosować na tego, który zdaje się mieć największe szanse przeciwko Le Pen i Melanchonowi - to znaczy na Macrona, kandydata, o którym wiemy bardzo niewiele.
Co z kolei wygrana Macrona bądź Le Pen znaczyłaby dla samych Francuzów i Unii Europejskiej?
Macron - nie wiadomo, choć można mieć nadzieję, że niewiele. Chociażby dlatego, że jego bardziej fantazyjne pomysły, jak na przykład reforma parlamentu, po prostu by nie przeszły. (Zresztą z tych czterech tylko Fillon jest oficjalnym kandydatem jednej z głównych partii; Macron, tak samo jak Melanchon i Le Pen, miałby trudności z przepchnięciem czegokolwiek przez parlament z powodu braku mandatów. To oczywiście może się zmienić po następnych wyborach parlamentarnych, ale nawet wtedy ilość ich mandatów będzie bardzo mała w porównaniu z dwiema głównymi partiami.) Ale jego multikulturalny program - Macron zaprzecza, by w ogóle istniało coś takiego, jak „kultura francuska” - bardzo źle rokuje. W przypadku Le Pen natomiast - pakuję manatki. Co do Unii - chyba by się w końcu rozpadła, gdyby Le Pen wycofała Francję (co jednak wydaje się bardzo mało prawdopodobne: według sondaży 70% Francuzów chce zostać w Unii. Francuskie referendum na ten temat nie dałoby Frexit).
Zarówno Le Pen i Macron nie kryją sympatii do rządu w Moskwie. Czy po wyborach we Francji możemy się spodziewać forsowania europejskiej próby resetu z Kremlem?
Oczywiście. W przypadku Macrona można jednak mieć nadzieję, że ten reset były troszkę bardziej umiarkowany. Troszkę, ale niewiele. Zresztą we Francji żadnego resetu nie potrzeba, stosunki z Moskwą są świetne i nikt we Francji nie zdaje się, niestety, widzieć w Rosji zagrożenia. Hollande był jedynym, który w jakimś stopniu Rosji się opierał. Uzależnienie Fillona i Le Pen od Moskwy nie jest gorącym tematem i nie zdaje się nikomu przeszkadzać.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dla interesów wszystkich, w tym Poski, korzystna by była wygrana partii centrystycznej i demokratycznej, nie skrajnej. I z jakimś rozsądnym, wolnorynkowym programem gospodarczym.
—mówi w rozmowie z portalem wPoliytyce.pl Agnieszka Kołakowska, polska filozof i filolog klasyczny, tłumaczka i publicystka, na kilka dni przed niezwykle ważnymi wyborami prezydenckimi we Francji.
wPolityce.pl: W zajawce do „Teologia Polityczna Co Tydzień (Nr 55): Francuski wybór” czytamy: „Bojaźń i drżenie” – ta słynna fraza z Sorena Kierkegaarda zapewne dobrze opisuje stan współczesnych liberalnych Europejczyków, którzy z niepokojem przyglądają się Francji w przededniu kolejnych demokratycznych wyborów”. Ta „bojaźń i drżenie” w głównej mierze wynika z możliwości wygranej w wyborach Marine Le Pen. Czy rzeczywiście wizja świata po wygranej Le Pen jaką kreślą liberałowie, jawi się w aż tak ciemnych barwach?
Agnieszka Kołakowska: Francja wali się ekonomicznie, m.in. pod ciężarem prawa o 35-u godzinach pracy i innych absurdalnych socjalistycznych praw dotyczących pracy i podatków; wali się kulturalnie pod ciężarem rozpowszechniającej się ideologii multikulturalizmu; nie umie sobie poradzić z zagrożeniem islamizmu. Jedyny kandydat, który coś rozsądnego proponuje, to Fillon - który niestety zdaje się mieć słabe szanse wygranej, a poza tym siedzi, jak Le Pen, w kieszeni Moskwy. Le Pen, po pierwsze, jest po prostu opłacanym agentem Moskwy. Po drugie, nie jest wielbicielką wolnego rynku i gospodarkę może tylko pogorszyć; łączy program narodowy z programem socjalistycznym. To samo w sobie, mimo złych skojarzeń tych dwóch słów zestawionych razem, jeszcze nie czyni z niej faszystki. Faszyzm jest słowem nadużywanym dziś w groteskowy sposób, używanym jako obelga przeciwko wszystkiemu, co jest konserwatywne czy prawicowe - właściwie przeciwko wszystkiemu, co nie jest lewicowe, postępowe i multikulturalne. W przypadku obecnego rządu w Polsce, na przykład, który też wolnego rynku szczególnie nie wielbi i którego program też można by określić za pomocą tych dwóch słów, oskarżenie to jest naprawdę groteskowe, wybitnie niestosowne. Ale już w przypadku Le Pen użycie tego słowa nie byłoby całkiem pozbawione sensu; niezależnie od stopnia, w jakim wierzymy, że ona sama zdecydowanie odrzuciła najbardziej obrzydliwe przekonania i części programu swojego ojca, pozostaje jednak w jej partii rdzeń prawdziwych, twardych faszystów. Po trzecie, antysemityzmu Le Pen jednak się nie pozbyła i teraz widać to wyraźnie: można wskazać na to, że w wypowiedzi na temat swojej obietnicy zniesienia możliwości podwójnego obywatelstwa dla osób z poza UE, na pierwszym miejscu wymieniła obywateli Izraela; jak też na jej skandaliczne oświadczenie, że Francja nie ponosi żadnej odpowiedzialności za deportacje z “Vel d’Hiv”. Nie tylko “liberałowie” uważają, że jest ona nie do przyjęcia; większość konserwatystów też tak uważa. Tylko dla skrajnej prawicy albo skrajnej lewicy, postrzegającej każdego nie-lewicowca jako skrajną prawicę, jest ona do przyjęcia tak samo, jak każdy inny kandydat na prawicy.
Najnowsze sondaże wskazują, że w drugiej turze wyborów zmierzą się Macron z Le Pen. Czy możemy mówić, że któryś z kandydatów jest lepszy bądź gorszy z perspektywy interesów Polski?
Bardzo możliwe, że z Le Pen zmierzy się nie Macron, tylko Melanchon. To byłaby tragedia. Melanchon zrobiłby z Francji Wenezuelę; w porównaniu z nim miłujący Hamas przywódca brytyjskiej Partii Pracy Corbyn jest umiarkowany. Ale każdy z czterech głównych kandydatów - Macron, Fillon, Melanchon i Le Pen - ma obecnie według sondaży dwadzieścia-parę procent; nic nie można przewidzieć. Prócz tego, że Fillon prawdopodobnie odpadnie. O prawdziwych zamiarach Macrona wiadomo bardzo niewiele; jest kreacją medialną, pełną pustej retoryki. Niby jest stworzeniem Hollande’a, ale socjalizmu się wypiera. Co do Le Pen - nie rozumiem, jak człowiek o zdrowych zmysłach mógłby sądzić, że wygrana narodowej, skrajnie anty-imigracyjnej, etatystycznej, gospodarczo socjalistycznej partii, opłacanej przez Moskwę, mogłaby być korzystna dla interesów Polski. Zresztą niezwykle trudno ustalić, co mianowicie by było najlepsze dla interesów Polski. Czy wyjście Francji z UE - Le Pen obiecuje referendum na ten temat - byłoby dla Polski dobre czy złe, i dlaczego? Pewnie złe, bo wtedy Unią już całkowicie rządziłyby Niemcy. Z drugiej strony, gdyby Francja się wycofała, cała Unia by prawdopodobnie runęła. Czy to by było dobre dla Polski, czy złe? Ale to nie jest miejsce, żeby na te pytania odpowiadać. Trzeba powiedzieć tylko tyle, że dla interesów wszystkich, w tym Polski, korzystna by była wygrana partii centrystycznej i demokratycznej, nie skrajnej. I z jakimś rozsądnym, wolnorynkowym programem gospodarczym. Nie możemy już marzyć o wygranej partii fiskalnie i gospodarczo konserwatywnej ale społecznie liberalnej (dla tych spośród nas, którzy o czymś takim marzą), wolnorynkowej, niezależnej od Moskwy, nie etatystycznej, która rozprawi się z multikulturalizmem i islamizlmem, uzdrowi edukację, będzie wdrażać judeochrześcijańskie wartości itd itp. Czegoś takiego nie ma. Nie ma nic, co by nawet mgliście przypominało cień czegoś takiego. Można tylko głosować na tego, który zdaje się mieć największe szanse przeciwko Le Pen i Melanchonowi - to znaczy na Macrona, kandydata, o którym wiemy bardzo niewiele.
Co z kolei wygrana Macrona bądź Le Pen znaczyłaby dla samych Francuzów i Unii Europejskiej?
Macron - nie wiadomo, choć można mieć nadzieję, że niewiele. Chociażby dlatego, że jego bardziej fantazyjne pomysły, jak na przykład reforma parlamentu, po prostu by nie przeszły. (Zresztą z tych czterech tylko Fillon jest oficjalnym kandydatem jednej z głównych partii; Macron, tak samo jak Melanchon i Le Pen, miałby trudności z przepchnięciem czegokolwiek przez parlament z powodu braku mandatów. To oczywiście może się zmienić po następnych wyborach parlamentarnych, ale nawet wtedy ilość ich mandatów będzie bardzo mała w porównaniu z dwiema głównymi partiami.) Ale jego multikulturalny program - Macron zaprzecza, by w ogóle istniało coś takiego, jak „kultura francuska” - bardzo źle rokuje. W przypadku Le Pen natomiast - pakuję manatki. Co do Unii - chyba by się w końcu rozpadła, gdyby Le Pen wycofała Francję (co jednak wydaje się bardzo mało prawdopodobne: według sondaży 70% Francuzów chce zostać w Unii. Francuskie referendum na ten temat nie dałoby Frexit).
Zarówno Le Pen i Macron nie kryją sympatii do rządu w Moskwie. Czy po wyborach we Francji możemy się spodziewać forsowania europejskiej próby resetu z Kremlem?
Oczywiście. W przypadku Macrona można jednak mieć nadzieję, że ten reset były troszkę bardziej umiarkowany. Troszkę, ale niewiele. Zresztą we Francji żadnego resetu nie potrzeba, stosunki z Moskwą są świetne i nikt we Francji nie zdaje się, niestety, widzieć w Rosji zagrożenia. Hollande był jedynym, który w jakimś stopniu Rosji się opierał. Uzależnienie Fillona i Le Pen od Moskwy nie jest gorącym tematem i nie zdaje się nikomu przeszkadzać.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/336126-agnieszka-kolakowska-francuzi-marza-o-zmianie-tylko-nie-bardzo-wiedza-na-czym-ta-zmiana-mialaby-polegac-nasz-wywiad