Grzegorz Schetyna i PO mogliby też zdecydować, by kandydatem na premiera była Katarzyna Tusk, na co dzień nazywana Kasią. Nazwisko Tusk jest obecnie na fali, więc odpada kwestia promocji. Poza tym chodzi o krew z krwi Donalda Tuska, a pewien element dynastyczny na pewno by nie zaszkodził. Kasia Tusk znana jest wprawdzie dotychczas tylko z tego, że coś na siebie zakłada i w tym czymś wdzięczy się przed obiektywami, ale na pewno ma politykę w genach. Kasia Tusk jako premier zapewniałaby rządowi, że byłby modny, odchudzony, zdrowo się odżywiający, więc już tylko pokazanie światu takiego gabinetu zrobiłoby piorunujące wrażenie. Zresztą posiedzenia Rady Ministrów mogłyby za jej ewentualnego premierostwa mieć charakter modowych pokazów, co podniosłoby atrakcyjność rządzących. Sama prezentacja exposé mogłaby być rodzajem sesji na plaży czy starówce, co byłoby równie nowatorskie jak monodram Krystyny Jandy. Kasia Tusk ma jeszcze tę zaletę, że Grzegorz Schetyna absolutnie nie musiałby się jej bać (mimo nazwiska), tak jak boi się jej ojca, przykrywając ten strach bombardowaniem Donalda Tuska wylewną miłością. Zniknąłby więc element hipokryzji, jaki kładzie się cieniem na relacjach przewodniczącego PO z przewodniczącym Rady Europejskiej.
Krystyna Janda i Kasia Tusk to kandydatury znakomite, lecz dla PO i Grzegorza Schetyny mogłyby być jednak zbyt awangardowe. Nawet gdyby się na te osoby nie zdecydowano, nie warto iść w sztampę. Kompromisowym rozwiązaniem mogłaby być nowatorska koncepcja premiera zbiorowego. Na Twitterze proponowałem duet Agnieszka Pomaska i Sławomir Nitras, czyli wybitnych partyjnych intelektualistów, lecz są rozwiązania jeszcze lepsze. Te lepsze rozwiązania to na przykład premier zbiorowy złożony z żeńskich „gwiazd” PO: Joanny Muchy, Agnieszki Pomaskiej, Kingi Gajewskiej, Moniki Wielichowskiej oraz (dla równowagi) Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, Julii Pitery i Elżbiety Radziszewskiej. Taki premier zbiorowy (w dodatku po siedmiokroć kobiecy) byłby dostrzeżony na całym świecie. I posiadałby moc bomby wodorowej, zważywszy na potencjał intelektualny oraz każdy inny. Wyobraźmy sobie exposé wygłaszane przez siedem wybitnych postaci PO stojących za sejmową mównicą w szeregu i trzymających się za ręce. I każda mówiłaby jedno zdanie, potem następna i tak przez wiele okrążeń. Świat zamarłby z wrażenia i szoku poznawczego, przez co wszyscy zwróciliby uwagę na PO i jej szefa. Uzysk byłby więc oczywisty i ogromny. Apeluję więc do Grzegorza Schetyny, by skończył z konwenansami i razem ze swoją partią przeszedł do historii.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Grzegorz Schetyna i PO mogliby też zdecydować, by kandydatem na premiera była Katarzyna Tusk, na co dzień nazywana Kasią. Nazwisko Tusk jest obecnie na fali, więc odpada kwestia promocji. Poza tym chodzi o krew z krwi Donalda Tuska, a pewien element dynastyczny na pewno by nie zaszkodził. Kasia Tusk znana jest wprawdzie dotychczas tylko z tego, że coś na siebie zakłada i w tym czymś wdzięczy się przed obiektywami, ale na pewno ma politykę w genach. Kasia Tusk jako premier zapewniałaby rządowi, że byłby modny, odchudzony, zdrowo się odżywiający, więc już tylko pokazanie światu takiego gabinetu zrobiłoby piorunujące wrażenie. Zresztą posiedzenia Rady Ministrów mogłyby za jej ewentualnego premierostwa mieć charakter modowych pokazów, co podniosłoby atrakcyjność rządzących. Sama prezentacja exposé mogłaby być rodzajem sesji na plaży czy starówce, co byłoby równie nowatorskie jak monodram Krystyny Jandy. Kasia Tusk ma jeszcze tę zaletę, że Grzegorz Schetyna absolutnie nie musiałby się jej bać (mimo nazwiska), tak jak boi się jej ojca, przykrywając ten strach bombardowaniem Donalda Tuska wylewną miłością. Zniknąłby więc element hipokryzji, jaki kładzie się cieniem na relacjach przewodniczącego PO z przewodniczącym Rady Europejskiej.
Krystyna Janda i Kasia Tusk to kandydatury znakomite, lecz dla PO i Grzegorza Schetyny mogłyby być jednak zbyt awangardowe. Nawet gdyby się na te osoby nie zdecydowano, nie warto iść w sztampę. Kompromisowym rozwiązaniem mogłaby być nowatorska koncepcja premiera zbiorowego. Na Twitterze proponowałem duet Agnieszka Pomaska i Sławomir Nitras, czyli wybitnych partyjnych intelektualistów, lecz są rozwiązania jeszcze lepsze. Te lepsze rozwiązania to na przykład premier zbiorowy złożony z żeńskich „gwiazd” PO: Joanny Muchy, Agnieszki Pomaskiej, Kingi Gajewskiej, Moniki Wielichowskiej oraz (dla równowagi) Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, Julii Pitery i Elżbiety Radziszewskiej. Taki premier zbiorowy (w dodatku po siedmiokroć kobiecy) byłby dostrzeżony na całym świecie. I posiadałby moc bomby wodorowej, zważywszy na potencjał intelektualny oraz każdy inny. Wyobraźmy sobie exposé wygłaszane przez siedem wybitnych postaci PO stojących za sejmową mównicą w szeregu i trzymających się za ręce. I każda mówiłaby jedno zdanie, potem następna i tak przez wiele okrążeń. Świat zamarłby z wrażenia i szoku poznawczego, przez co wszyscy zwróciliby uwagę na PO i jej szefa. Uzysk byłby więc oczywisty i ogromny. Apeluję więc do Grzegorza Schetyny, by skończył z konwenansami i razem ze swoją partią przeszedł do historii.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/331855-krystyna-janda-albo-kasia-tusk-bylyby-najlepszymi-kandydatkami-po-na-premiera-w-zwiazku-z-wotum-nieufnosci?strona=2