„Lex Szyszko” to publicystyczne określenie przygotowanej przez Ministerstwo Środowiska kontrowersyjnej ustawy, która funkcjonuje od kilku miesięcy i znacznie zliberalizowała możliwości wycinki drzew na terenach prywatnych. Spór między zwolennikami a przeciwnikami nowego prawa w mniejszym niż zazwyczaj stopniu wpisuje się w zwyczajową logikę konfliktu między zwolennikami obecnej władzy a jej przeciwnikami
— pisze Krzysztof Wołodźko w swoim tekście pt. „Dobro wspólne, dobro zielone” na łamach tygodnika „wSieci”.
Wołodźko zwraca uwagę na argumenty strony, która popiera zmianę wymyśloną przez ministra Szyszko.
Wolność i własność wzajem się warunkują i zabezpieczają – przekonują zwolennicy „lex Szyszko”. I dodają: chcemy naszej wolności, słusznie, że ją nam oddaliście, ponieważ to my wiemy, jak najlepiej wykorzystać swoją własność. A jeśli nawet tego nie wiemy – dodają co bystrzejsi, gdy dostrzegają konieczność zniuansowania stanowiska – to i tak na mocy posiadanej własności mamy prawo eksploatować ją dowolnie w celach osobistych, rodzinnych, rekreacyjnych, finansowych czy wręcz dla kaprysu. I z sarkazmem stwierdzą, że ich adwersarze chcieliby, aby wszystko było dziś polityczne jak w poprzednim ustroju, łącznie z drzewami na terenie prywatnym
— czytamy.
Nie sposób takiemu myśleniu odmówić logiki, gdy poruszamy się jedynie w obrębie jego wewnętrznych aksjomatów i respektowanego przezeń systemu wartości. Ale słabość tego sposobu argumentowania ujawnia się w chwili, gdy na horyzoncie pojawia się wspólnota, czyli realna polskość wcielona w struktury i obyczaje społeczne, w instytucje państwa, w kulturowo-przyrodniczy krajobraz naszej rzeczywistości
— dodaje dziennikarz.
Zdaniem dziennikarza, słabość tej argumentacji widać, gdy zaczynamy mówić o wspólnocie, którą określa jako „realną polskość wcieloną w struktury i obyczaje społeczne, w instytucje państwa, w kulturowo-przyrodniczy krajobraz naszej rzeczywistości”.
Wszak polskość to również silne przenikanie kultury i natury, byt materialny jest nie mniej istotny niż idee, o których tak lubimy rozprawiać. (…) Poza tym, wbrew liberalnym dogmatom, suma egoizmów z reguły nie zmienia się we wspólne dobro. Częściej powoduje wzrost, także ekonomiczny, społecznych kosztów funkcjonowania. Za przeprowadzkę mieszkańców centrów na przedmieścia, zniszczenie komunikacji publicznej, żywiołową działalność deweloperów płacimy. Choćby wzrostem zanieczyszczeń, coraz większym chaosem i hałasem w miastach oraz na ich coraz bardziej odległych suburbiach
— przekonuje Wołodźko.
Zwraca też uwagę na fakt, że sprawa szeroko rozumianej ochrony środowiska kojarzona jest niemal wyłącznie z lewicą i niekonserwatywnymi liberałami.
Prawica wobec zagadnień ekologicznych przyjmuje niemal identyczną postawę, jak znaczna część lewicy przyjmowała z kolei bardzo długo wobec patriotyzmu czy polityki historycznej. Skutki tego są opłakane. Nie tylko ze względu na interes tych czy owych środowisk. Cierpi na tym jakość i treść debaty publicznej, tracimy na tym jako społeczeństwo, utrudnia to również funkcjonowanie państwa jako gwaranta dobrostanu wspólnoty
— czytamy.
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Lex Szyszko” to publicystyczne określenie przygotowanej przez Ministerstwo Środowiska kontrowersyjnej ustawy, która funkcjonuje od kilku miesięcy i znacznie zliberalizowała możliwości wycinki drzew na terenach prywatnych. Spór między zwolennikami a przeciwnikami nowego prawa w mniejszym niż zazwyczaj stopniu wpisuje się w zwyczajową logikę konfliktu między zwolennikami obecnej władzy a jej przeciwnikami
— pisze Krzysztof Wołodźko w swoim tekście pt. „Dobro wspólne, dobro zielone” na łamach tygodnika „wSieci”.
Wołodźko zwraca uwagę na argumenty strony, która popiera zmianę wymyśloną przez ministra Szyszko.
Wolność i własność wzajem się warunkują i zabezpieczają – przekonują zwolennicy „lex Szyszko”. I dodają: chcemy naszej wolności, słusznie, że ją nam oddaliście, ponieważ to my wiemy, jak najlepiej wykorzystać swoją własność. A jeśli nawet tego nie wiemy – dodają co bystrzejsi, gdy dostrzegają konieczność zniuansowania stanowiska – to i tak na mocy posiadanej własności mamy prawo eksploatować ją dowolnie w celach osobistych, rodzinnych, rekreacyjnych, finansowych czy wręcz dla kaprysu. I z sarkazmem stwierdzą, że ich adwersarze chcieliby, aby wszystko było dziś polityczne jak w poprzednim ustroju, łącznie z drzewami na terenie prywatnym
— czytamy.
Nie sposób takiemu myśleniu odmówić logiki, gdy poruszamy się jedynie w obrębie jego wewnętrznych aksjomatów i respektowanego przezeń systemu wartości. Ale słabość tego sposobu argumentowania ujawnia się w chwili, gdy na horyzoncie pojawia się wspólnota, czyli realna polskość wcielona w struktury i obyczaje społeczne, w instytucje państwa, w kulturowo-przyrodniczy krajobraz naszej rzeczywistości
— dodaje dziennikarz.
Zdaniem dziennikarza, słabość tej argumentacji widać, gdy zaczynamy mówić o wspólnocie, którą określa jako „realną polskość wcieloną w struktury i obyczaje społeczne, w instytucje państwa, w kulturowo-przyrodniczy krajobraz naszej rzeczywistości”.
Wszak polskość to również silne przenikanie kultury i natury, byt materialny jest nie mniej istotny niż idee, o których tak lubimy rozprawiać. (…) Poza tym, wbrew liberalnym dogmatom, suma egoizmów z reguły nie zmienia się we wspólne dobro. Częściej powoduje wzrost, także ekonomiczny, społecznych kosztów funkcjonowania. Za przeprowadzkę mieszkańców centrów na przedmieścia, zniszczenie komunikacji publicznej, żywiołową działalność deweloperów płacimy. Choćby wzrostem zanieczyszczeń, coraz większym chaosem i hałasem w miastach oraz na ich coraz bardziej odległych suburbiach
— przekonuje Wołodźko.
Zwraca też uwagę na fakt, że sprawa szeroko rozumianej ochrony środowiska kojarzona jest niemal wyłącznie z lewicą i niekonserwatywnymi liberałami.
Prawica wobec zagadnień ekologicznych przyjmuje niemal identyczną postawę, jak znaczna część lewicy przyjmowała z kolei bardzo długo wobec patriotyzmu czy polityki historycznej. Skutki tego są opłakane. Nie tylko ze względu na interes tych czy owych środowisk. Cierpi na tym jakość i treść debaty publicznej, tracimy na tym jako społeczeństwo, utrudnia to również funkcjonowanie państwa jako gwaranta dobrostanu wspólnoty
— czytamy.
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/329816-krzysztof-wolodzko-we-wsieci-wbrew-liberalnym-dogmatom-suma-egoizmow-z-reguly-nie-zmienia-sie-we-wspolne-dobro?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.