Wszyscy się rozczytujemy i rozpisujemy o totalnej opozycji, kompletnie pomijając oczywisty fakt, że za tą opozycją stoją równie totalne elity III RP. Inaczej być nie może, bowiem musiał by zaistnieć jakiś szalony paradoks w demokratycznym ustroju. Już samo zjawisko totalnej opozycji jest wystarczającą anomalią w politycznej przyrodzie, jakbyśmy do tego dodali poparcie przez prawdziwe elity, to byłby gotowy wątek dla jakiegoś współczesnego Lema.
Zatem mamy w III RP totalne elity, trzeba to sobie jasno uświadomić i wtedy przestaniemy się ekscytować kolejnymi „skandalicznymi wypowiedziami” i nakręcać się własnym oburzeniem. Skończymy wreszcie z sakramentalnymi już pytaniami w rodzaju „Czy są jakieś granice?!”, które zawsze są pozbawione sensu w przypadku totalnej postawy w jakimkolwiek kontekście.
Trzeba mieć także świadomość, że wszystkie te podniosłe deklaracje przedstawicieli totalnej elity są przez nich wypowiadane z autentycznym zaangażowaniem. Kiedy Michnik pieni się w kontekście wolności słowa, a prezes Rzepliński umiera za konstytucję, zaś posłanka Mucha inscenizuje w obronie demokracji rzewną śpiewogrę na sali plenarnej Sejmu, to oni naprawdę w to wierzą, są pewni swojej racji. Jest tylko jedno małe „ale” w tej elitarnej racji - oni mają na myśli swoją wolność; bronią demokracji sterowanej przez siebie; chodzi im o przestrzeganie prawa napisanego pod siebie. Na tym to z grubsza polega.
W tym miejscu warto przypomnieć przestrogę Laury Ingraham, amerykańskiej dziennikarki politycznej na temat totalnych elit:
Bójcie się, bójcie się bardzo, gdy elita zaczyna operować frazą „wolność słowa”. Przywołuje ją wtedy, gdy chce wam zamknąć usta. „Wolność słowa” pojmuje jako swe udzielne, naturalne prawo do obrażania was, poniżania, do wykpiwania waszych wartości, tego, co jest dla was najważniejsze. A wszystkie próby protestu kwituje wrzaskiem o „cenzurze”.
To jest właśnie kwintesencja tego, czego chcą owe elity, gdy wrzeszczą wniebogłosy o zagrożeniu demokracji i praworządności. Chodzi im o cenzurę dla innych poglądów niż ich własne, które uważają za jedynie słuszne.
To jest właśnie cel totalnych elit w Polsce, dokładnie taki sam, jak ich odpowiedników w USA i na całym świecie. Kilka dni temu prowadzący program w polskiej telewizji dla totalnej elity, nazwał dziennikarzy telewizji publicznej „brudnymi, śmierdzącymi gnidami” i jeszcze coś dorzucił o odchodach. Można oczywiście zapłonąć świętym oburzeniem, tylko po co, skoro taka reakcja jedynie podwyższa nam ciśnienie?
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wszyscy się rozczytujemy i rozpisujemy o totalnej opozycji, kompletnie pomijając oczywisty fakt, że za tą opozycją stoją równie totalne elity III RP. Inaczej być nie może, bowiem musiał by zaistnieć jakiś szalony paradoks w demokratycznym ustroju. Już samo zjawisko totalnej opozycji jest wystarczającą anomalią w politycznej przyrodzie, jakbyśmy do tego dodali poparcie przez prawdziwe elity, to byłby gotowy wątek dla jakiegoś współczesnego Lema.
Zatem mamy w III RP totalne elity, trzeba to sobie jasno uświadomić i wtedy przestaniemy się ekscytować kolejnymi „skandalicznymi wypowiedziami” i nakręcać się własnym oburzeniem. Skończymy wreszcie z sakramentalnymi już pytaniami w rodzaju „Czy są jakieś granice?!”, które zawsze są pozbawione sensu w przypadku totalnej postawy w jakimkolwiek kontekście.
Trzeba mieć także świadomość, że wszystkie te podniosłe deklaracje przedstawicieli totalnej elity są przez nich wypowiadane z autentycznym zaangażowaniem. Kiedy Michnik pieni się w kontekście wolności słowa, a prezes Rzepliński umiera za konstytucję, zaś posłanka Mucha inscenizuje w obronie demokracji rzewną śpiewogrę na sali plenarnej Sejmu, to oni naprawdę w to wierzą, są pewni swojej racji. Jest tylko jedno małe „ale” w tej elitarnej racji - oni mają na myśli swoją wolność; bronią demokracji sterowanej przez siebie; chodzi im o przestrzeganie prawa napisanego pod siebie. Na tym to z grubsza polega.
W tym miejscu warto przypomnieć przestrogę Laury Ingraham, amerykańskiej dziennikarki politycznej na temat totalnych elit:
Bójcie się, bójcie się bardzo, gdy elita zaczyna operować frazą „wolność słowa”. Przywołuje ją wtedy, gdy chce wam zamknąć usta. „Wolność słowa” pojmuje jako swe udzielne, naturalne prawo do obrażania was, poniżania, do wykpiwania waszych wartości, tego, co jest dla was najważniejsze. A wszystkie próby protestu kwituje wrzaskiem o „cenzurze”.
To jest właśnie kwintesencja tego, czego chcą owe elity, gdy wrzeszczą wniebogłosy o zagrożeniu demokracji i praworządności. Chodzi im o cenzurę dla innych poglądów niż ich własne, które uważają za jedynie słuszne.
To jest właśnie cel totalnych elit w Polsce, dokładnie taki sam, jak ich odpowiedników w USA i na całym świecie. Kilka dni temu prowadzący program w polskiej telewizji dla totalnej elity, nazwał dziennikarzy telewizji publicznej „brudnymi, śmierdzącymi gnidami” i jeszcze coś dorzucił o odchodach. Można oczywiście zapłonąć świętym oburzeniem, tylko po co, skoro taka reakcja jedynie podwyższa nam ciśnienie?
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/328114-strzezmy-sie-gdy-totalne-elity-mowia-o-demokracji-i-wolnosci-slowa-bo-w-rzeczywistosci-chca-nas-zakneblowac?strona=1