Sądownictwo jest obszarem polskiego państwa najpilniej potrzebującym reformy. Jeśli ktoś ma inne zdanie musi należeć do jednej z trzech grup: ludzi, którzy nie zetknęli się bliżej z wymiarem sprawiedliwości; ludzi niezainteresowanych funkcjonowaniem państwa; „wpływowych” sędziów.
To, że ci ostatni tak histerycznie protestują przeciw zapowiedziom zmian ze strony ministerstwa sprawiedliwości, już daje dużo do myślenia. Larum gra kasta ludzi – to termin jednej z przedstawicielek tego środowiska bez żenady użyty w czasie ubiegłorocznego kongresu sędziów – broniących swoich interesów, funkcjonujących w zardzewiałym, zamkniętym środowisku, żądających dla siebie specjalnych zasad i przywilejów.
Jeden sędzia w imieniu państwa daje bandycie ćwierć miliona złotych za rzekome cierpienia doświadczone w areszcie, drugi wypuszcza na wolność wielokrotnego oszusta za śmieszną kaucją, trzeci (sędzia sądu apelacyjnego!) jest złapany na gorącym uczynku w czasie kradzieży elektroniki w markecie. To przypadki z ostatnich dni. Oczywiście nie są miarodajne dla całego środowiska tysięcy sędziów w Polsce. Ale jednak nie można ich traktować jako nieznaczących przypadków. Bo jeśli sięgnąć głębiej, takich czarnych owiec uzbiera się pokaźne stadko. By wspomnieć jeszcze niedawny przykład sędziego, który po wydaniu kuriozalnego wyroku bezwzględnego więzienia dla przedstawicieli nielubianej przez siebie politycznej ekipy, wespół ze znanym dziennikarzem chciał zaszkodzić legalnie wybranej władzy, a gdy sprawa wyszła na jaw – jak wiele wskazuje – złożył fałszywe zawiadomienie o przestępstwie włamania się na jego konto w serwisie społecznościowym.
Nie trzeb jednak cofać się aż tak daleko – w zamierzchłą przeszłość pierwszej połowy roku 2016… Spójrzmy na to, co działo się przed komisją śledczą badającą aferę Amber Gold. Wątek organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości już został w sporej części przez sejmowych śledczych rozjaśniony. I co się okazuje? Że w gdańskich sądach nie istniał jeden Ryszard Milewski, który przez telefon stawał na baczność przed obcym człowiekiem podającym się za współpracownika Donalda Tuska. Poza wesołym Ryśkiem mieliśmy jeszcze paru innych asów.
Dowiedzieliśmy się, że jeden chciał zabezpieczać dokumentację firmy Marcina P. jak najdelikatniej, „by w miarę możliwości nie paraliżować działalności spółki”. Kolejni wypuścili oszusta na wolność. P. miał już na koncie 9 wyroków. Do zgody na przerwę w odbywaniu kary sądowi wystarczył wniosek, w którym P. żalił się, że na wolności pozostają jego niepracujące żona i teściowa, które nie dają sobie bez niego rady. Wyszedł, a następnie trzykrotnie przedłużał sobie przerwę. Wolność wykorzystał do… założenia Amber Gold.
W tym samym miejscu pracował kurator sądowy (do dziś w zawodzie!), który zamiast pilnować P., nie zainteresował się nawet, jaką działalność gospodarczą prowadzi, czy ma do tego uprawnienia, a nawet… gdzie przebywa! Jeśli już wszczynano postępowania dyscyplinarne to w taki sposób, aby nikogo nie ukarać.
A nad całym tym „bałaganem” (w przypadki w tej sprawie nie wierzę) czuwała prezes Sądu Apelacyjnego, przed komisją udająca, że wszystko w podległej jej apelacji – największej w kraju – działa jak należy.
Przed kilkoma miesiącami opisaliśmy z Marcinem Wikłą pajęczynę chorych zależności rozpostartą w pomorskim wymiarze sprawiedliwości. Polega ona na sieci wzajemnych interesów (pomiędzy sędziami, biznesem i politykami), systemie awansów (do sądów wyższych instancji), obsadzania kluczowych stanowisk (szefów wydziałów, wizytatorów). Kto rządzi pomorską apelacją? Sędzia rozpoczynająca karierę w stanie wojennym, za której wyroki w latach 80. III RP musiała wypłacać niesprawiedliwie skazanym odszkodowania.
Najprawdopodobniej ta właśnie sieć pomaga lokalnym włodarzom unikać sprawiedliwości (na razie), np. za notoryczne kłamstwa w oświadczeniach majątkowych czy ukrywanie pochodzenia setek tysięcy złotych trzymanych na dziesiątkach kont.
Artykuł ten jak żaden inny wzbudził odzew wśród Czytelników. Dostaliśmy mnóstwo listów z wieloma przykładami nieprawidłowości w sądach. Jak mantra powtarzało się zdanie: to nie tylko Pomorze, tak jest niemal wszędzie!
Można by jeszcze zapytać, jak wymiar sprawiedliwości poradził sobie ze zbrodniami PRL? Jak w dziesiątkach głośnych spraw ukarał aferzystów działających na styku z polityką? Czy - a jeśli, to z jakimi - wyrokami wychodzą z sal rozpraw ludzie ze świecznika, a jak przez sądową machinę traktowany jest Kowalski?
Z tych samych kręgów, które dziś jazgoczą na plany reformy sądownictwa, przez lata dobywał się zakaz: „z wyrokami sądów się nie dyskutuje”. Bo przecież tak ich system został skonstruowany, by nikt i nic nie miał nań wpływu. By nie wolno było z tą kastą właśnie dyskutować. By to państwo w państwie było impregnowane na zmiany niezależne od niego samego.
To się właśnie zmienia. I stąd histeria „grupy trzymającej” KRS (o specyficznej „spółdzielni” wokół tej instytucji na pewno jeszcze usłyszymy) i „świętych krów” w rodzaju prof. Andrzeja Zolla, który broniąc swoich towarzyszy, straszy Polaków, że zbliżająca się do totalitaryzmu władza chce zrobić zamach na niezawisłość sądów, a sędziów wspierających nadchodzące zmiany obraża porównaniami do PRL-owskich funkcjonariuszy.
Jeśli gdzieś można doszukiwać się autorytarnych czy totalitarnych ciągot, to właśnie w „elitach” sądowniczych. I z nimi potrzebna jest rozprawa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/326633-stajnia-augiasza-w-krolestwie-temidy-sadownicze-panstwo-w-panstwie-wymaga-natychmiastowej-reformy