Nie upadek Lecha Wałęsy z początku lat 70., ale decyzja, aby podporządkować mu własną politykę, zatruła organizm III RP. Najpierw jako realny motyw niszczenia przez niego państwa, później już tylko jako symbol. Komunikat grafologów działających na wniosek IPN też jest symbolem – końca tamtej epoki
— pisze w artykule na łamach najnowszego wydania tygodnika „wSieci” Piotr Zaremba. Publicysta opisuje w swoim eseju, w jaki sposób pierwszy raz dowiedział się o tym, że Lech Wałęsa mógł być tajnym współpracownikiem służb PRL. Okoliczności były dramatyczne, bo działo się to nocą 4 czerwca 1992 roku, kiedy upadał rząd Olszewskiego.
Listy polityków zarejestrowanych jako tajni współpracownicy zostały już rozdane klubom parlamentarnym. A mnie i Igora Zalewskiego, z którym wtedy pracowałem w „Życiu Warszawy”, wziął na stronę pewien poseł Unii Demokratycznej, którego znałem z dawnych czasów, człowiek przyzwoity. Zduszonym głosem, paląc papierosa, powiedział nam, że jest jeszcze jedna lista przekazana przez szefa MSW Antoniego Macierewicza marszałkowi Sejmu. Na liście tej figuruje prezydent państwa
— wspomina Zaremba.
Jak pisze Piotr Zaremba, polityk był przerażony i uważał, że Antoni Macierewicz, uderza w ten sposób w podstawy państwa.
Pamiętam, że moja reakcja była całkiem odwrotna. Ja, obserwując od ponad półtora roku prezydenturę Wałęsy, zobaczyłem raz jeszcze z lotu ptaka. Dwuznaczną reakcję na pucz Janajewa w roku 1991. Podchody pod usiłowania ekipy Olszewskiego, aby ukrócić samowolę dziedziczonych po PRL służb specjalnych, a również pod jednoznacznie prozachodnią opcję w polityce zagranicznej. Do dziś niewyjaśniony, także przez obrońców Wałęsy, pomysł dziwnych, wprowadzanych na siłę do traktatu z Rosją mieszanych polsko-rosyjskich spółek, które gołym okiem jawiły się jako narzędzie penetracji naszego państwa. Już wtedy wiele o tym wiedzieliśmy, choć jeszcze więcej argumentów dostarczyła wydana za kilka miesięcy książka „Lewy czerwcowy”. Z mojej perspektywy ta prezydentura stawała się horrendalnym problemem. Jeśli podstawy państwa miały nie być zagrożone, to właśnie ona powinna się jakoś zakończyć. Powinno zostać dokonane jakieś oczyszczenie
— zauważa publicysta.
Autor artykułu porównuje sytuację z Lechem Wałęsą do antycznej tragedii, w której każde rozwiązanie jest obarczone poświeceniem czegoś ważnego.
Oczywiście sytuacja była jak z greckiej tragedii, bo dylemat dotyczył lidera solidarnościowej rewolucji wyniesionego do władzy przez tych, którzy go teraz demaskowali. Ale właśnie dlatego tylko konsensus solidarnościowych elit mógł wtedy prowadzić do jakiegoś sensownego rozwiązania. Rozwiązania chroniącego polską rację stanu. Choćby przed taką sytuacją, że Mieczysław Wachowski, prawdopodobnie kilka lat wcześniej łącznik między Wałęsą a SB, ma wgląd w największe tajemnice państwowe, prezydencka kancelaria zaś jest obsadzona niemal bez wyjątku przez dawnych tajnych współpracowników, a więc ludzi złamanych (nawet ks. Franciszek Cybula, kapelan głowy państwa, figurował na takiej liście). Zamiast konsensusu pojawiła się zacięta walka lewego skrzydła dawnych solidarnościowców z lustracją i podsuwanie z satysfakcją Wałęsy jako pasztetu, który prawica musi koniecznie zjeść. Refleksja nad zagrożeniem racji stanu wśród antylustracyjnych środowisk nie pojawiła się ani na moment. W efekcie Wałęsa stał się na powrót panem sytuacji. Najpierw patronując, potem szkodząc rządowi Hanny Suchockiej, a wreszcie rozwiązując parlament jednak z solidarnościową większością – po to, aby go nie zlustrowano
— pisze Piotr Zaremba.
Można mówić o końcu pewnej epoki z jej wyzwaniami raz szekspirowskimi, raz tragikomicznymi. Koniec, sztuka skończona
— dodaje publicysta.
Podobnego zdania jest historyk profesor Andrzej Nowak, który w rozmowie z Piotrem Czartoryskim-Szilerem w najnowszym numerze tygodnika „wSieci” zauważa:
To kłamstwo było wykorzystywane przez tych, którzy chcieli manipulować Lechem Wałęsą. Na początku była to Służba Bezpieczeństwa jako zbrojne ramię PZPR, to byli generałowie Kiszczak i Jaruzelski. Po 1989 r. byli to ci, którzy sterowali Wałęsą w imię swoich celów politycznych, jak środowisko „Gazety Wyborczej”, w pewnym momencie była to także Platforma Obywatelska i Donald Tusk. To poparcie Wałęsy zmieniało się, bo czasem ci patroni czy sponsorzy Lecha Wałęsy porzucali go, gdy stawał się dla nich niewygodny, ale potem wracali do tego kłamstwa. Tak jak to było właśnie w przypadku „Gazety Wyborczej”, która przecież bardzo ostro zwalczała Lecha Wałęsę na początku lat 90., by znów przyjąć go z jego wielkim kłamstwem na sztandary
— podkreśla prof. Nowak.
Więcej o konsekwencjach współpracy Lecha Wałęsy z SB w najnowszym numerze tygodnika „wSieci”, dostępnym w sprzedaży od 6 lutego, także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl.
svl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/326406-piotr-zaremba-we-wsieci-nie-upadek-walesy-z-lat-70-ale-decyzja-aby-podporzadkowac-mu-wlasna-polityke-zatrula-organizm-iii-rp