Ludzie, którzy stoją za obecną kampanią przywracania Lechowi Wałęsie statusu „naszego dobra narodowego” i „nieustraszonego pogromcy komuny”, zbliżają się do ostatniej już – możliwej do zastosowania – linii obrony.
Ta nieodległa batalia o dobre imię byłego pracownika Gdańskiej Stoczni będzie wymagała wielu przewartościowań i kompromisów, odwrócenia dotychczasowych pojęć i faktów, ale ostatecznie przyniesie uczestnikom obrony wewnętrzny pokój i chwalebne oczyszczenie atmosfery (w ich środowiskach). Wydaje się, że ten dzień jest już bliski.
Z ust obrońców byłego prezydenta słyszeliśmy dotąd stale te same, wyświechtane frazesy: „wprawdzie kiedyś popełnił błąd, ale potem go naprawił”, albo: „przecież tylko idąc na współpracę z Służbą Bezpieczeństwa, był w stanie ją przechytrzyć i pokonać komunę”, albo: „w polityce nie ma ludzi nieskazitelnych” (argument cokolwiek rozpaczliwy, bo są).
Tak czy inaczej, od teraz to się zmieni. Obrońcy Wałęsy – o ile mają być skuteczni i wiarygodni – będą musieli dokonać znacznych korekt w swoich ocenach najnowszej historii Polski. Nie da się dłużej bronić stwierdzeń typu: „Dobry Wałęsa pokonał złą komunę”. Przede wszystkim trzeba będzie wreszcie uznać komunę, a zwłaszcza Służbę Bezpieczeństwa, za główną siłę proreformatorską w PRL-u i później – w pierwszych latach III RP. Zaś Kiszczaka, Jaruzelskiego i Maleszkę – za głównych architektów tzw. transformacji ustrojowej w krajach Układu Warszawskiego i za obrońców wolności obywatelskich. Samemu Układowi Warszawskiemu powinna też zostać przywrócona – to logiczne – zasłużona opinia obrońcy światowego pokoju i demokracji przed zachodnim imperializmem.
Gdyby stronnikom Lecha Wałęsy (i samemu Wałęsie) oraz TVN-owi (wraz z przyległościami) udało się wpoić Polakom taką właśnie, nową historyczną narrację… o, wtedy w Polsce z pewnością zapanował by pokój i ład społeczny, zostałyby przywrócone właściwe miary w polityce historycznej, a Martin Schulz i jego koledzy wreszcie odetchnęliby z radością.
Niejeden mógłby się tu jednak obruszyć: Jak to? Przecież relatywizm, zawarty w twierdzeniach o „dobrej SB”, aż bije po oczach. A jednak. Koncepcja, że SB była dobra, zaś niepodległościowa opozycja (i jej dzisiejsi kontynuatorzy) byli źli… tak jest, koncepcja ta pozwala wreszcie przestać żyć w jakiejś schizofrenii moralnej!
Wszystkie dylematy znikną, jeśli dzisiejsi przeciwnicy Lecha Wałęsy pokonają małostkowość i odważą się przyznać, że Służba Bezpieczeństwa i jej byli współpracownicy z PRL-owskiej opozycji to byli „ci dobrzy”, zaś rozmaici fanatycy, którzy dzisiaj wytykają Wałęsie współpracę, to byli „ci źli” (w dodatku – są nimi nadal).
Przypomina się tu stary dowcip (zainspirowany chyba kultowym zbiorkiem opowiastek Michaiła Zoszczenki o Leninie). Dowcip mówi o tym, jak to dobry Lenin przechodził kiedyś obok jakiegoś płaczącego chłopca i poruszony jego chlipaniem dał mu cukierka… „A przecież mógł zabić!” – brzmi pointa dowcipu.
Zachowując wszelkie proporcje, możemy powiedzieć, że przecież Służba Bezpieczeństwa też mogła wyrywać paznokcie, bić po piętach i zabraniać picia alkoholu w celach. A przecież umieściła Lecha w zacisznym Arłamowie, dostarczała koniak i przyjacielsko gawędziła. Mogła wsadzić „całe polskie plemię do więzienia” – jak demagogicznie śpiewano po 1981 roku w podziemiach kościołów, a internowała tylko 10 131 osób. Mogła… ech, co SB mogła wtedy zrobić, dzisiaj można sobie tylko pomarzyć…
I dzisiaj właśnie, aby zachować pokój społeczny w naszym kraju, trzeba zapomnieć o starych kalkach. Nawet tłumaczenie zachowań części przedstawicieli dawnej opozycji „syndromem sztokholmskim” okaże się – już niedługo – nieprzydatne. Jaki syndrom kata i ofiary? Nie było żadnych katów, nie było żadnych ofiar! Wszyscy Polacy: Kiszczak i Wałęsa, Niesiołowski i Mazguła, Urban i Celiński, Passent i Staniszkis – wszyscy oni działali dla dobra lepszej, kapitalistycznej Polski. Trochę tylko bruździli po kątach Kaczyńscy i Dorn. Ale na szczęście Dorn potem przejrzał na oczy i się nawrócił.
Czy można wykluczyć, że już niedługo najbardziej zagorzali obrońcy byłego przewodniczącego będą skłaniać się ku takiej narracji, ku nowej wersji historii.
Będzie to piękny, przełomowy dzień: Dobra Służba Bezpieczeństwa i dobra „Solidarność” – zgodnie, pod wodzą swoich reformatorskich skrzydeł, „ze Sovietskim Svazem, a nikdy inak” – wszyscy razem walczyli z niewydolnym gospodarczo, poczciwym systemem, żeby kraj mógł się normalnie rozwijać. I żeby łódzkie włókniarki nie musiały więcej demonstrować na Piotrkowskiej, bijąc nagimi, wołowymi kośćmi w garnki. Żeby firmy polonijne mogły rozkwitać i produkować zapachy do ciast oraz importować z Danii szampony. Żeby można było bez przeszkód sprowadzać z Niemiec cysterny spirytusu Royal, korzystając z „luk celnych”…
No, narodzie… uwierz w to! Uwierzysz…? Uwierzysz…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/325972-lech-walesa-the-final-defence-uznac-komune-a-zwlaszcza-sluzbe-bezpieczenstwa-za-glowna-sile-proreformatorska