Dwa miesiące po wyborach w Stanach Zjednoczonych, lada dzień zaprzysiężenie nowego prezydenta, a na ulicach miast wciąż maszerują młodzi ludzie z banerami „NIE dla Trumpa”, „Nie dla faszystów” i „No Trump, No Ku Klux Klan”.
Skąd to zderzenie Trumpa z faszyzmem, i skąd wziął się tu Ku Klux Klan, nikt nie potrafi powiedzieć. A teraz, kiedy zbliżają się wybory w Niemczech i we Francji, znów rozwiązał się worek z „faszyzmem”. Właściwie za każdym razem, kiedy do władzy dochodzi prawica - w Polsce, USA czy Australii, Austrii czy Hiszpanii - słyszymy o „nowej fali nacjonalizmu, rasizmu i ksenofobii, rozlewającej się po świecie”. Do dziś feministka Germaine Greer nazywa faszystką Margaret Thatcher, amerykańscy studenci George’a W. Busha, a australijscy zieloni Tony Abbotta. „Hitlerem w prawicę”, to stały numer z bogatego repertuaru Lewicowy iluzjonista Show.
W ciągu ostatnich kilku lat – a więc zwycięstwa kilku partii konserwatywnych w Europie – wielką karierę zrobiło określenie „populizm”. Lewicowe partie i ich media, powtarzają, jak kilka dni temu Frankfurter Allgemeine Zeitung: „Przejęcie władzy w Polsce, na Słowacji i na Węgrzech przez partie prawicowo – populistyczne zmuszają każdego, kto interesuje się przyszłością Europy, do refleksji”. I zamartwiają się wielką siłą tego nowego trendu. Nastąpiło kolejne pomieszanie pojęć – populista zaczął być używany zamiennie z konserwatystą i prawicowcem, choć są to trzy zupełnie rożne słowa i trzy różne znaczenie. Populizm, z łaciny populus, lud, opisuje zjawiska polityczne, których wspólna cecha jest retoryka, odwołująca się do „woli ludu”. Można zapytać, cóż w tym złego? Przecież cała demokracja, od czasów Arystotelesa i Platona, opiera się na wyborach władz z woli ludu, a potem służbie ludowi. To samo jądro, istota demokracji! Jednak z czasem słowo „populizm” zmieniło treść i przesunęło się w stronę socjotechniki, stosowania demagogicznych chwytów dla uzyskania czy utrzymania władzy. Zmienił się jego sens i zabarwienie emocjonalne, na jednoznacznie negatywny. I liberalna lewica używa terminu „populizm” jedynie w tym negatywnym sensie.
Ciekawą przygoda było dla mnie prześledzenia hasła populizm w Słowniku języka polskiego PWN. To „popieranie i lansowanie zamierzeń politycznych, ekonomicznych i innych, zgodnie z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu zyskania jego poparcie”. A więc znowu same pozytywy – dobrostan większości, a więc wybory i demokratyczny mandat dla nowych władz, po czym nowe władze starają się wypełnić swoje wyborcze zobowiązania. A więc znów natykamy się na znaną zasadę demokracji – „rządzić znaczy służyć większości”. Ale od kilkudziesięciu lat – a zaczęło się to wraz z rewolucją kontrkulturową lat 60. – lewica zaczęła stosować pojęcie „populizm”, kiedy chciała skompromitować wybory, parlamentarne, prezydenckie, które nie poszły po jej myśli. „Oh, to tylko populiści!” – powtarzały wtedy New York Times, The Guardian czy L’Humanite – my, oświecone elity pokażemy wam właściwą drogę do rozwoju państwa i społeczeństwa, a także kultury. Typowym jinglem tego zjawiska może być wypowiedź Bronisława Geremka po którychś wyborach niekorzystnych dla Unii Wolności, „ten naród nie dorósł do demokracji”. Albo ostatni Joschki Fischera „uwaga, nadchodzi nowa fala neo-nacjonalizmu”.
Ciekawe, dlaczego liberalna lewica milczy jak zaklęta o tym, że istnieje lewicowy populizm? Lewicowi populiści akcentują prawa mniejszości, relatywizm moralny – wszystkie te ruchy pro-aborcyjne, eutanazję, eksperymenty eugeniczne – antyklerykalizm, globalizację. Wystarczy poczytać „Krytykę Polityczną” czy, schodząc na poziom parteru, tygodniki „NIE” i „Charlie Hebdo”. Zakłamywanie historycznych terminów, demagogia, manipulowanie emocjami, wykorzystywanie ludzkiej ignorancji. To dlatego młodzi, niedoświadczeni ludzie są tak podatni na ten lewicowy vollapuk.
I jeszcze jeden przykład żonglerki słownej i znaczeniowej – wymienne używanie terminów partie konserwatywne i populistyczne. Brytyjska partia konserwatywna czy amerykańscy republikanie, prezentują całościową i koherentną wizję przebudowy państwa, we wszystkich jego segmentach, od światopoglądu do kultury. To orientacja, która bazuje na hasłach obrony porządku społeczno – gospodarczego oraz zachowaniu i umacnianiu tradycyjnych wartości jak naród, suwerenne państwo, religia, rodzina. A więc jest to system filozoficzny i moralny, który proponuje inny niż lewicowo – liberalne spojrzenie na państwo, prawo, jednostkę ludzką, stosunek do prawdy – wierny, bez relatywizacji. Ojcem konserwatyzmu ewolucyjnego był Brytyjczyk, Edmund Burke, który sformułował swoją teorię w opozycji do tego, co się właśnie działo za Kanałem La Manche w publikacji „Rozważania o Rewolucji we Francji”. Zmierzam do tego, że konserwatyzm, brytyjski, węgierski, polski, to system, zakorzeniony w przeszłości i historii, a populizm – to jedynie bryk, skrócona, zdeformowana wersja tego, co się nazywa prawicą. Conservative Party Margaret Thatcher czy republikanie Ronalda Reagana, to klasyczne partie z pełnym programem, od wartości do wizji reform wszystkich sektorów państwa. Partie populistyczne jak brytyjski UKIP, Alternatywa dla Niemiec czy francuski Front Narodowy, powstały niedawno, i trzymają się na jednym – dwóch punktach programowych: wyjść z Unii i rozprawić się z imigrantami. Niemal wszystkie flirtują z Moskwą, a Front Narodowy nawet tego nie ukrywa. Interesująca mogłaby być informacja na temat rosyjskiej agentury wpływu w UKIP-ie czy Froncie Narodowym.
Wszystkie te różnice między konserwatyzmem a populizmem, prawicą i faszyzmem lewica stara się zatrzeć, przesunąć akcenty, zmanipulować. A biedni studenci – choć także dorośli – łykają to jak indyk kluski i nie mają pojęcia, że oto dokonuje się na nich zabieg polityczno-lingwistycznej manipulacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/323776-konserwatysci-a-populisci-ciekawe-dlaczego-liberalna-lewica-milczy-jak-zakleta-o-tym-ze-istnieje-lewicowy-populizm