Winien jestem Państwu małą korektę do wczorajszego komentarza, który ukazał się pt. „<<Jeden Petru>> – wzorzec zrobienia z gęby cholewy”.
Innymi słowy nieco przesadziłem z diagnozą. Oczywiście tytuł i sam fakt, że jak do tej pory ze świecą w ręku możemy szukać w historii polskiego parlamentaryzmu posła, który by się podobnie ośmieszył i trzy razy w ciągu trzech zmienił zdanie (tak, tak; trzy razy, a nie dwa) pozostają w mocy. Jednak porównanie obecnej sytuacji szefa Nowoczesnej do postrzegania kanclerza Niemiec przez aliantów po incydencie w Venlo było trochę na wyrost. Napisałem:
Od tamtej pory (wspomnianego incydentu w Venlo) Downing Street nie potraktowało poważnie żadnej propozycji pochodzącej od Hitlera lub z kręgu bliskich mu współpracowników. Wszelkie próby nawiązania rozmów pokojowych z Londynem kończyły się albo odrzuceniem ich, albo zamieniały się w grę operacyjną brytyjskiego wywiadu, by wystrychnąć na dudka Adolfa Hitlera
Generalnie chodziło mi o kwestię totalnej utraty zaufania, która uniemożliwia politykowi dalsze skuteczne funkcjonowanie. Naprawdę, proszę mi wierzyć, trudno było przewidzieć zachowanie lidera Nowoczesnej w kluczowym dniu otwarcia 34 posiedzenia Parlamentu Rzeczypospolitej. Ale po kolei.
Jak wiemy Ryszard Petru wyszedł sam z koncepcją zgłoszenia przez senatorów Prawa i Sprawiedliwości części poprawek opozycji do ustawy budżetowej w Senacie. W zamian za to obiecał wraz ze swoją partią nie blokować mównicy w Sali Plenarnej, ani tym bardziej fotela Marszałka Sejmu. Kwestie te omówiono wcześniej w negocjacjach, w których brał udział przedstawiciel Kościoła Katolickiego. We wtorek doszło do spotkania szefów wszystkich klubów parlamentarnych prócz Platformy Obywatelskiej, gdzie ostatecznie przedstawiono stanowiska.
Po czym następnego dnia w toku dalszych rozmów Ryszard Petru odwołał wszystko jak gdyby nigdy nic, twierdząc, że do porozumienia nie doszło. Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach odczytałby jego intencje jako powrót do szeregów radykalnej opozycji i stanięcie ramię przy ramieniu w proteście wraz z Grzegorzem Schetyną.
Nadeszła środa i okazało się, że pan Petru de facto trzyma się z daleka od Platformy udając tylko, że drepcze za nią. Jednym słowem zmienił zdanie po raz trzeci, przesuwając się z czynnego uczestnika na pozycje obserwatora wydarzeń, nieoczekiwanie wyślizgując się spod łopaty grabarza:
Nie będziemy blokować fotela marszałka, ani mównicy sejmowej. Apelowałem do PO, by nie blokowała mównicy, a do PiS, by nie było rozwiązań siłowych – stwierdził ze stoickim spokojem.
Podobnie jak ja zgłupiał Schetyna oraz korespondent naszych południowych sąsiadów z telewizji ČT Miroslav Karas.
Dla Czechów ta sytuacja jest bardzo skomplikowana
-– starał się wyjaśnić problem dziennikarz.
Rano ktoś mówi jedno, a po południu już coś zupełnie innego. To wszystko kojarzy się z niezłym „czeskim filmem”.
W węzłowym momencie otwarcia 34 posiedzenia przez marszałka Kuchcińskiego posłowie Nowoczesnej siedzieli w ławach grzeczni jak trusie, czyli jak na parlamentarzystów przystało. Reasumując pan Petru ani nie zablokował fotela, ani mównicy, a jego parlamentarzyści jeszcze w wypowiedziach do mediów pozwalali sobie na krytykę opozycyjnego sojusznika. Czyli w per saldo lider .N słowa dotrzymał i co najciekawsze nie wziął nic w zamian. Głosowanie nad budżetem w Senacie przebiegło bowiem bez zgłaszania poprawek. Cofam więc Venlo, choć reszta pozostaje bez zmian. Ale widać dobry los tym razem docenił postawę Ryszarda Petru. Kiedy doszło do genialnego fortelu z otwarciem 34, a nie żadnego 33 posiedzenia, jak chciało PO, kompromitacja nie miała miejsca ponieważ on sam wraz z dziewczynami trzymali się od tego wszystkiego a daleka. W ślepej uliczce pozostał tylko Grzegorz Schetyna i jego kamikadze.
Na dzień dzisiejszy – czwartek, sytuacja ukształtowała się jak następuje. Nie udało się zablokować Platformie ustawy budżetowej. Przypomnijmy, że dziś mija jej konstytucyjny termin. Teraz o zgodności z prawem jej uchwalenia może decydować tylko Trybunał Konstytucyjny. A więc opozycja będzie musiał siłą rzeczy uznać TK, bo nie ma innego wyjścia. 34 posiedzenie otworzono fortelem i trwa. Finezją tego posunięcia dosłownie zachwycony był poseł Piotr Zgorzelski z PSL. Swoimi spostrzeżeniami podzielił się w rozmowie z Michałem Rachoniem w TVP Info, chwaląc z jaką to klasą udało się PiS-owi wymanewrować PO.
Nie dopisał zapowiadany tłum kodziarskiego aktywu. Wczoraj pod Sejm przyczłapało się ledwo 308 osób, jak podawał licznik organizatorów. To zaiste wielkie wsparcie narodu polskiego. Dwa dobre wiejskie wesela. Jak w nocy przymrozi, a przymrozi, to zrobi się jedno. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości zaraz ze strachu będą wyskakiwać z okien. Tak w każdym razie przekonują jeszcze w TVN i na wiecu garstkę fanatyków żenującymi wypowiedziami równie żenujące postaci – naczelny oberwarchoł Niesiołowski i Kazio Marcinkiewicz podpora Instytutu Myśli Politycznej pod wezwaniem posła Sicińskiego. Tymczasem osamotnieni parlamentarzyści Grzegorza Schetyny staną przed podjęciem najprawdopodobniej pierwszej w ich życiu poważnej decyzji. Czy w imię urojonej obrony demokracji i Konstytucji platformiana „młodzież” jest gotowa na koniec kariery politycznej i wyroki od jednego do dziesięciu lat więzienia? A prezes Jarosław Kaczyński już uprzedził o odpowiedzialności karnej. Wiemy, że słów na wiatr nie rzuca, a co najgorsze poważnie traktuje literę prawa. Wystarczyłoby posadzić na fotelu marszałka Stanisława Tyszkę od Kukiza. Zobaczymy co wtedy zrobią ostatni samurajowie III RP okupujący Salę Posiedzeń. Wiem co zrobili prawdziwi znający cenę honoru. Spojrzeli by dziś rano na wschodzące słońce i skonstatowali – Dobry dzień, żeby umrzeć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/322982-jak-chytry-petru-grabarzowi-spod-lopaty-uciekl-lider-n-slowa-dotrzymal-i-co-najciekawsze-nie-wzial-nic-w-zamian