„Betlejem” pod Sejmem, wyreżyserowane po amatorsku przez garstkę oponentów z PO i Nowoczesnej, nie wybrzmi polską kolędą - a szkoda.
Bo można było opracować i odegrać zupełnie inny scenariusz plenerowy - tego wyjątkowego w dziejach ludzkości wydarzenia - nawiązujący wprost do ewangelicznego pierwowzoru; pewne elementy artystyczne mogłyby pozostać wspólne, jak czas akcji uwzględniający kolejną rocznicę Narodzin Zbawiciela (ostatnia dekada grudnia wg kalendarza gregoriańskiego), sondażowy spis zwolenników opozycji parlamentarnej (PO, Nowoczesna, PSL) udających się pod Sejm na rozkaz cezara (?) Kijowskiego; przepełnione szynki miejskie zdrożonymi przybyszami z całej Polski, karczemna atmosfera śmiechu i zabawy, zapadający zmrok; no i oczywiście skrawek górskiego pustkowia, opadający zboczem północnym ku Wiśle, przecięty po wschodniej stronie eskapadą betonowych schodów na wiadukcie Poniatowskiego, gdzie zbiegają się szlaki łączące wszystkie kierunki polskiej Ekstraklasy.
Dla niezorientowanych i wyziębniętych czekały tlące się paleniska od ul. Wiejskiej - coś w rodzaju sprawdzonych koksowników ze stanu wojennego; nieopodal, w budynku Sejmu, stroniący od zgiełku pasterze (?) - stronnicy KOD - dla niepoznaki odziani w luksusowe gajerki (mężczyźni) i odświętne garsonki (kobiety), odpoczywający w szampańskim nastroju na rozłożystych, poselskich fotelach - ten jeden raz, dla lepszej wygody, wymoszczonych siankiem spod kampinoskich łąk. Przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka.
Zapowiadała się trudna noc do przeżycia. Ciarki na skórze to bułka z masłem - trzeba było widzieć miny tych co zostawili swoje rodziny, w ciepłych i komfortowych domach, na pastwę losu (?). Od początku wiadomo było, że gdzieś o północy pojawi się łuna światła na niebie, jaśniejąca coraz ostrzejszym światłem; że - jak tylko anioł pański zapowie to i owo - trzeba będzie chcąc nie chcąc rozruszać zesztywniałe członki, i podążyć w oznajmionym kierunku - do zimnej i nieprzyjaznej groty skalnej - a tam, wiadomo, swojski klimat: niewielki żłóbek, dziecko (chłopczyk) owinięte w pieluszki, uśmiechnięta kobieta o imieniu Maryja i jej mąż, Józef.
Dla przypomnienia, dawni pasterze z pustymi rękami nie poszli; do tych, tutaj, nikt nic nie powiedział stąd wszystkiego musieli się sami domyślać. Zapowiadał się więc wcale niełatwy bieg na orientację ulicami Warszawy. Pomocne miały okazać się punkty orientacyjne z napisem KOD i smartfony z usługą GPS.
Trochę gorączkowo pstryknięte selfie dla stęsknionej rodziny i w drogę. Jak na złość cisza i wszechogarniająca senność o północy; więc wspólnie podjęta decyzja na sali plenarnej Sejmu (w mocno okrojonym składzie), że wszyscy tam zgromadzeni zostają na dłużej - i że nie mają zamiaru gdziekolwiek się ruszać aż do 11 stycznia 2017. Przez ten czas będą jednomyślnie cierpieć dla dobra całego kraju (?) aż zatwardziałe serca „pisiorów” z wolna poczną folgować (czytaj: łagodzić parlamentarne obyczaje).
Nazajutrz, o poranku, elektroniczne okna telefonów komórkowych otwarły się na oścież - i radosna wieść gruchnęła po kraju. Dla wtajemniczonych, tą drogą, została przekazana wiadomość, że przyczółek wolności obywatelskiej wciąż trwa. W ten deseń uczczono wolność, po 10 razy wolność, o jakiej dotąd nikt nigdy nie słyszał, a o której mógł tylko pomarzyć. Bez zbędnych ceregieli oznajmiono, w imieniu legalnie wybranej opozycji, że od dziś obowiązuje: - wolność słowa…, by każdy mógł powiedzieć to co mu ślina na język przyniesie, zwłaszcza głośno wykrzyczeć swoje niezadowolenie do aktualnej władzy (PiS);
wolność mediów, Internetu…, by mogły niekrępowanie przekazywać informacje na każdy temat, szczególnie o polskim ustawodawcy i rządzie za łamanie konstytucji w zakresie (szkodliwej?) regulacji ustawy o TK oraz braku zasadności uchwalenia ustawy dezubekizacyjnej, przywracającej ład w świadczeniach emerytalnych dla osób z dorobkiem komunistycznym;
wolność zgromadzeń…, jak to, w Sejmie, podczas Świąt Bożego Narodzenia, gdzie pasterka miała odbyć się po gołym niebem, w Parku Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego (?), bez dzwonienia na Mszę św. (?);
wolność sumienia…, żeby każdy mógł samodzielnie dostrajać swoje „ego” do nadarzającej sie okazji (?);
wolność organizacji obywatelskich…, bo te, które są obecnie nie są obywatelskie ani wolne od indoktrynacji ideologicznych (?);
wolność samorządów…, sterowanych wg klucza partyjnego (?);
wolność kultury…, bo - od kiedy chochoły przemówiły ludzkim głosem, kultura zeszła do podziemia (?);
wolność nauki…, z uwzględnieniem przedmiotów zajmujących się szerzeniem równości płci, ideologii gender i techniki GMO na masową skalę (?);
wolność gospodarcza…, nawet do przejścia na emeryturę w wieku 100 lat (?);
wolność parlamentu…, najlepiej złożonego z przedstawicieli arabskich imigrantów (?).
I to wszystko według zaleceń niezależnych sądów i trybunałów, jak był zawyrokował w pierwsze dzień świąt poseł Rafał Trzaskalski z PO.
Tak na poważnie - czy okres przedświąteczny nie wymaga dbałości o własny kąt, który należy wpierw samemu porządnie wysprzątać i przygotować na czas świąteczny? Czy czcze, lewackie dokazywanie nie stanowi dobrowolnej (pozbawionej skrupułów) rezygnacji z wzniosłych celów patriotycznych, bez których jakakolwiek inna aktywność obywatelska nie może zaistnieć dla dobra ogółu?
Nie wystarczy powiedzieć, że z ćwikłowych (czerwonych) buraków otrzymuje się pożądany sok, którego ostateczna wersja to smakowity barszcz z uszkami na wigilijnym stole. Trzeba jeszcze do tej całości dodać odrobinę własnych chęci, by nadać każdej potrawie odpowiedni smak; oczyścić z brudu warzywo, pokroić na drobne kawałki, podgotować na wolnym ogniu, doprawić przyprawami, po czym odstawić w chłodne miejsce i odczekać aż samo dojdzie.
Podobnie jest z wywarem politycznym - tylko doświadczeni „kucharze” wiedzą w czym rzecz jest; nie w gorączkowej dyskusji o wszystkim i o niczym. O wolności można bez końca, ale jej adekwatny kształt do rzeczywistości powinien umieć dobrać każdy Polak. Choć to okres Narodzenia Pańskiego, to drugi dzień świąt ma symbol krwawej ofiary męczeńskiej św. Szczepana, który jako pierwszy oddał życie za wolność Słowa Bożego.
My, Polacy, niejednokrotnie potrafiliśmy dać świadectwo w duchu wolności sumienia - i wiemy skąd ta wolność wyrasta: (…) Bo wolność krzyżami się mierzy (…) - wiersz Feliksa Konarskiego „Czerwone maki na Monte Cassino”. Dla zbuntowanej części opozycjonistów w polskim parlamencie niech wyrazem pojednania będą słowa polskiej kolędy Bóg się rodzi:
(…) Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław ojczyznę miłą, w dobrych radach, w dobrym bycie, wspieraj jej siłę swą siłą, dom nasz i majętność całą, i wszystkie wioski z miastami! A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/320988-betlejem-pod-sejmem-wyrezyserowane-po-amatorsku-przez-garstke-oponentow-z-po-i-nowoczesnej-nie-wybrzmi-polska-koleda-a-szkoda
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.