Po długich deliberacjach redakcja „Gazety Wyborczej” ustaliła ostateczną wersję długofalowej strategii Jarosława Kaczyńskiego. Otóż gra on na przyspieszone wybory parlamentarne - stwierdzono na Czerskiej – za mało mu poparcia, łaknie jeszcze więcej władzy, więc celuje w większość konstytucyjną. Dlatego chce wyborów już w 2017 roku, żeby jeszcze bardziej pognębić demokrację. Tak to wygląda w telegraficznym skrócie. Jeśli ktoś łaknie szczegółów, a się nie brzydzi, niech sięgnie po tekst Dominiki Wielowieyskiej.
Tak to wyszło z burzy mózgów czerskich redaktorów, którzy przecież z niejednego pieca chleb jedli, a korzenie mają zapuszczone w takich miejscach i ustrojach, że nic co ludzkie nie jest im obce. Jednak politologia może mieć poważny problem z tą koncepcją, jeśli weźmiemy pod uwagę czas, miejsce i okoliczności. A rzecz dzieje się w Polsce, w grudniu 2016 roku podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości, zaś opozycją są, w największym możliwym skrócie – Michnik, Schetyna, Petru, także chłopi z ulicy Wiejskiej w Warszawie oraz niejaki Kijowski, znany bardziej pod ksywą Alimenciarz.
I cóż z tego? - ktoś przytomny zapyta. Ano chodzi o ten dziwny przypadek, że cała wymieniona wyżej opozycja również pragnie przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Każdy z opozycjonistów, a także ich watahy uliczne, bez przerwy manifestują, demonstrują i maszerują pod hasłami zmiany rządu i przyspieszonych wyborów.
I tu tkwi problem, w tym kontekście mamy do czynienia z politologiczną kwadraturą koła – skoro cała opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna, łącznie z rządową większością tak pragną przyspieszonych wyborów, to dlaczego ich nie przyspieszają? That is the question! No, bo co to za kraj, co za ustrój i co za politycy, że nie robią czegoś, czego bardzo pożądają, a co mają na wyciągnięcie ręki?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po długich deliberacjach redakcja „Gazety Wyborczej” ustaliła ostateczną wersję długofalowej strategii Jarosława Kaczyńskiego. Otóż gra on na przyspieszone wybory parlamentarne - stwierdzono na Czerskiej – za mało mu poparcia, łaknie jeszcze więcej władzy, więc celuje w większość konstytucyjną. Dlatego chce wyborów już w 2017 roku, żeby jeszcze bardziej pognębić demokrację. Tak to wygląda w telegraficznym skrócie. Jeśli ktoś łaknie szczegółów, a się nie brzydzi, niech sięgnie po tekst Dominiki Wielowieyskiej.
Tak to wyszło z burzy mózgów czerskich redaktorów, którzy przecież z niejednego pieca chleb jedli, a korzenie mają zapuszczone w takich miejscach i ustrojach, że nic co ludzkie nie jest im obce. Jednak politologia może mieć poważny problem z tą koncepcją, jeśli weźmiemy pod uwagę czas, miejsce i okoliczności. A rzecz dzieje się w Polsce, w grudniu 2016 roku podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości, zaś opozycją są, w największym możliwym skrócie – Michnik, Schetyna, Petru, także chłopi z ulicy Wiejskiej w Warszawie oraz niejaki Kijowski, znany bardziej pod ksywą Alimenciarz.
I cóż z tego? - ktoś przytomny zapyta. Ano chodzi o ten dziwny przypadek, że cała wymieniona wyżej opozycja również pragnie przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Każdy z opozycjonistów, a także ich watahy uliczne, bez przerwy manifestują, demonstrują i maszerują pod hasłami zmiany rządu i przyspieszonych wyborów.
I tu tkwi problem, w tym kontekście mamy do czynienia z politologiczną kwadraturą koła – skoro cała opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna, łącznie z rządową większością tak pragną przyspieszonych wyborów, to dlaczego ich nie przyspieszają? That is the question! No, bo co to za kraj, co za ustrój i co za politycy, że nie robią czegoś, czego bardzo pożądają, a co mają na wyciągnięcie ręki?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/320292-ciamajdan-w-warszawie-czyli-sceny-zalosne-z-zycia-totalnej-opozycji