Bezkarność najpierw rozzuchwala, a potem przekraczanie prawa eskaluje. Dzieje się tak w odniesieniu do każdej dziedziny życia, a szczególnie – polityki. Taką eskalację właśnie obserwujemy w Polsce.
Dochodzi do paraliżowania działania państwowych organów, oczerniania i ohydnego obrażania ludzi, grożenia śmiercią, molestowania na stanowiskach pracy (np. w Sejmie), insynuacji, wzywania zagranicznej interwencji, nawoływania do ulicznych awantur i obalenia rządu, prowokowania policji itd. Do tego afery gospodarcze, finansowe. Każdy, kto chce, widzi to i słyszy. Legalna władza przekonuje każdej niemal godziny, że to coś, co samo nazwało się totalną opozycją (nie wliczam do tego ugrupowania Kukiza), a co moim skromnym zdaniem jest rozbestwionym tworem politycznym sterowanym z zagranicy, przekracza prawo. I co? I nic. Okazuje się, że wystarczy być byle szmatławym politykiem lub pyskatym pracownikiem medialnym, by pozostawać bezkarnym.
Rodzi się pytanie w stosunku do nowej władzy: czy można pokonać przeciwnika – nie reagując? Skoro rządzący politycy co chwila przekonują w przeróżnych wypowiedziach, że prawo jest łamane, to jakim prawem nie reagują na łamanie prawa? Tym sposobem przecież sami łamią prawo! Za niezapięcie pasów w samochodzie jesteśmy my, zwykli obywatele, karani, a łobuzy polityczne za szkody wyrządzane państwu i społeczeństwu nie tylko nie idą pod pręgierz, ale jeszcze sam prezydent z nimi pertraktuje (i to w niedzielę)… Z jednej strony zło, przestępcy polityczni, złoczyńcy chronieni przez zagraniczne (głównie niemieckie) media, z drugiej strony zaś kto? Powinien być sąd, bo za łamanie prawa trzeba karać. A polityków szczególnie przykładnie, bowiem łamanie prawa przez nich jest promocją zła niewspółmiernie wielką w stosunku do czynów zwykłego obywatela. Są na to wszystko wystarczające paragrafy.
Wystarczy zajrzeć do Kodeksu Karnego; każdy może to zrobić, nie potrzeba być profesorem prawa, paragrafy brzmią wyraźnie, jasno, są zrozumiałe dla średnio inteligentnego obywatela. Oto np. art. 133 stwierdza: „Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Chyba wystarczająco czytelnie sformułowane? Samo napisanie w prawniczym kodeksie z dużej litery pojęć Naród i Rzeczpospolita jest bardzo wymowne. Art. 133 jest do zastosowania w całej masie przypadków, słyszymy o nich stale, można by z nich już książkę ułożyć. Czy ktoś jednak wie o zastosowaniu tego artykułu w jakimś procesie sądowym w ostatnim czasie? Albo chociaż w postępowaniu prokuratorskim? Jeśli tak, trzeba to stosownie nagłośnić, byłby to bowiem wielki ewenement.
Nieco dalej w tym samym kodeksie znajduje się art. 135, paragraf 2, który stwierdza:
Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Mało mieliśmy takich przypadków znieważenia głowy państwa? Czy mamy czekać aż ktoś spoliczkuje Andrzeja Dudę, by mówić o znieważeniu? Albo aż skutecznie zepsuje się prezydencka limuzyna? Gdzie są kary za wybuch opony na autostradzie A 4 koło Lewina Brzeskiego 4 marca br. i za późniejsze wpisy z życzeniami śmierci (!) dla głowy polskiego państwa? Nie ma. Jest za to bezkarność, która rozzuchwala. A np. krzyki, gwizdy i buczenie, niedopuszczenie do normalnej wypowiedzi Prezydenta RP i to podczas publicznego spotkania z szefem innego państwa, jak miało to miejsce podczas obchodów Poznańskiego Czerwca – czy to nie jest zniewaga? Sponiewieranie na internetowym portalu, rozsyłanie haniebnych memów, wzywanie do obalenia czym zatem jest? Rozzuchwaleni wichrzyciele chcą stworzyć w kraju taką atmosferę, że jak nie daj Boże zginie prezydent, prezes Kaczyński albo minister Macierewicz, to ludzie odetchną z ulgą, bo „siła wyższa” usunęła zło i wreszcie wróci spokój, ciepła woda z kranu będzie sobie ciekła bez przeszkód, emisja programu telewizji publicznej nie będzie wyłączana przez EmiTela. Znów będzie miło, tak jak było.
Drwiny Rzeplińskiego i jego notoryczne kłamliwe oświadczenia dla zagranicznych mediów na temat państwa polskiego nie podlegają karze? Ostatni fizyczny, słowny i psychologiczny atak na posłankę prof. Krystynę Pawłowicz czy minister Annę Zalewską, a następnie publiczne wyrażanie satysfakcji z tego powodu przez Komorowskiego mają pozostać bezkarne?! A przecież Komorowski to już nie polityk. Wynika z tego, że bezkarność obejmuje też byłych polityków, że przywilej bezkarności jest niezbywalny. A co z niejaką Agnieszką Pomaską, posłanką, która na oczach całej Polski 19 maja br. podarła na trybunie sejmowej ustawę o obronie suwerenności Polski? Wicemarszałek Ryszard Terlecki stwierdził wówczas „to, co pani wyczynia, to przekracza granice dobrego smaku i przytomności jakiejkolwiek”. Cóż to jednak znaczy „dobry smak” w tym przypadku? Czyż taki czyn nie podlega artykułowi 133, czyż to nie było znieważenie Narodu i Rzeczpospolitej?! A może jeszcze gorzej, może takie działanie świadczy o zdradzie, a na to jest jeszcze inny paragraf, surowszy.
Być może postępowanie, jakie zaprezentowała posłanka Pomaska, kwalifikuje się pod paragraf 1 art. 127, który brzmi:
Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczpospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
Pod ten paragraf podpadają zresztą permanentne działania wielu innych, codziennie widocznych w mediach osób oraz instytucji, nie muszę ich tu wymieniać, znamy ich. Koniecznie trzeba dodać, że już za same zamiary zdrady stanu paragraf 2 tegoż samego 127 artykułu KK przewiduje karę pozbawienia wolności „na czas nie krótszy od lat 3”. Choć stosowne paragrafy do karania są, nie tylko wyżej zacytowane, to jednak wciąż nikogo się nie sądzi. Nie wierzę, że nie znaleźliby się sędziowie, którzy nie zastosowaliby wyżej wymienionych przepisów prawa. Chyba nie wszyscy są skorumpowani i nie wszyscy mają „oficerów prowadzących”? Dlaczego zatem nie ma aktów oskarżenia, tylko ciągle się „ubolewa”? Dlaczego słychać tylko ględzenie w stylu „to i tak nic nie da”? Niech sędziowie orzekną, czy się da, czy nie. Przy okazji dowiedzmy się, czy faktycznie wszyscy sędziowie zlekceważą ewidentne igranie z prawem.
Totalna opozycja odrzucając wszelkie podstawowe wartości i zasady wynikające z tradycji i wiary chrześcijańskiej, m.in. drwiąc kolejny raz z naszych największych świąt, bardzo łatwo przechodzi do zdrady. To jest sytuacja obserwowana w Polsce nie od dziś, choć dziś znów się nasila w stopniu bardzo zagrażającym nie tylko spokojowi wewnętrznemu, ale i suwerenności kraju. Suwerenność jest dla totalnej opozycji albo bardzo względnym pojęciem, albo uznaje ją ona za bezsensowne ograniczenie.
Oczywiście ewentualna utrata suwerenności z pewnością pozbawiłaby ich możliwości publicznych protestów, ale tym się zdrajcy nie przejmują, ponieważ większość z nich uzyska stosowne korzyści od okupanta w nagrodę za obecną bezpardonową walkę, zostaną zaspokojeni (oraz uspokojeni). Niewątpliwie wielu uzna za swój osobisty sukces już samo wprowadzenie genderowych ustaw oraz pełne zateizowanie kraju. Bo u samego źródła, u samych podstaw obecnej walki znajduje się przywrócenie w Polsce, w porozumieniu ze światową międzynarodówką, ustroju obalającego wiarę i Kościół.
Nie mogę zrozumieć z czego wypływa ta niefrasobliwa łagodność władzy wobec ewidentnych przestępstw – urażania uczuć, poniewierania dobrego imienia, publicznych insynuacji, publicznych kłamstw, szargania pamięci, zakłócania porządku, demoralizowania i podburzania społeczeństwa, nawoływania do zamachu stanu, okupowania Sejmu, niedopuszczania Jarosława Kaczyńskiego do grobu brata i bratowej itd. Ta wyjątkowo niefrasobliwa łagodność stwarza w kraju nie tylko warunki do masowej bezkarności, rozzuchwala już nie tylko wewnętrznych chuliganów politycznych, wichrzycieli i pospolitych chamów, ale jeszcze bardziej tych, którzy z zagranicy umiejętnie ich wykorzystują. Ewidentną zdradę i upodlanie patriotów wciąż nazywa się po prostu skandalem. Cóż to za śmieszne i wyświechtane słowo, co ono naprawdę znaczy… Dlaczego bać się słowa zdrada? Czyż tylko skandalem jest zrównanie uczciwego człowieka z oprawcą albo grożenie Jarosławowi Kaczyńskiemu wariatkowem lub samobójstwem (przymusowym), jak robi to Wałęsa? Jestem święcie przekonany, że gdyby takim Kijowskim udało się sięgnąć po władzę, to nie takie groźby zrealizują i to błyskawicznie. Zresztą codziennie to zapowiadają, przygotowując na taki scenariusz zagraniczną opinię. Wiadomo, że w paru krajach niecierpliwie czeka się na jak najszybszy upadek obecnej władzy w Polsce. W opanowanych przez lewaków Unii oraz Europarlamencie również.
Mam w związku z tym nadzieję, że również europoseł Janusz Lewandowski zostanie rozliczony po powrocie ze Strasburga do Polski z powodu publicznego porównania ulic Warszawy do spływających krwią ulic Aleppo. To było bowiem ewidentne „publiczne znieważenie Narodu i Rzeczpospolitej Polskiej” (art. 133); już powinien być złożony wniosek o odebranie mu immunitetu. W przypadku Lewandowskiego istnieje jeszcze jedno podejrzenie – że wiedział o szykowanej w Warszawie pod Sejmem hucpie, liczył na krwawe przypadki policyjnej interwencji, choćby sfingowane, i dlatego chciał już wcześniej zwrócić uwagę tzw. „Europy” na ulice Warszawy. Osobiście jestem przekonany, że o to właśnie mu chodziło.
Czyż opozycja istnieje po to, żeby szkodzić swemu krajowi? Czy wolno jej iść po trupach? Czy każdy środek prowadzący do ich celu jest dozwolony – nawet ze szkodą dla własnego kraju? Oczywiście, że tak! Wszak oni są opozycją totalną, a według nich władzę obecnie mamy faszystowską. Proste. Mając za sobą TVN i pokrewne mu wielkie, antypolskie media, opozycja totalna zdołała już przekonać do swoich „argumentów” bardzo wielu ludzi. Poszło im tym łatwiej, że nie napotykali w swoim działaniu na opór, jakby nie mieli przeciwnika, co dla milionów ludzi jest niestety tylko dowodem słabości i lęków PiS-u. Skoro rządzący boją się mimo posiadania wielkiej władzy, to chyba jakaś przyczyna tego jest… Takie rozumowanie wsparte codziennym TVN-owskim praniem mózgów niestety działa.
Wolno opozycji jednoczyć się z siłami zagranicy, tam szukać protektorów i finansów, byle tylko dokopać legalnie wybranej władzy? Dotychczas zawsze nazywane to było zdradą… Samo pojęcie „opozycja totalna” jest synonimem zdrady i wywodzi się w prostej linii z anarchii. Jeszcze raz powiem: na to są paragrafy. Zastanowiłby się poważnie jeden z drugim nad tym, co gada i co robi, gdyby zapadło choć parę stosownych wyroków.
Nie ma co udawać, że nic się nie dzieje i tylko drwiąco, z politowaniem się uśmiechać. To niestety za mało. Politowanie, choć rzecz jasna uzasadnione, nie jest jeszcze walką. Z obozem patriotycznym prowadzona jest swoista wojna, a na wojnie potrzeba żołnierzy. Niektórzy nimi są, niektórych trzeba odesłać z frontu na tyły, tam też się przydadzą. Ale obecny czas należy do walecznych.
Zwycięstwo wyborcze jest konsumowane przez PiS w małym stopniu. Łagodnie, koncyliacyjnie, pluralistycznie, każdemu dobre słówko, a i ważne stanowiska przeciwnikom się należą – oto metoda działania. O swoich mało się dba, naprawdę mało. Za dużo rozgrywek partyjnych, za mało rozmów z prawdziwymi patriotami, którzy w partii nie są. Wydawało się, że media są potrzebne tylko przed wyborami i wielu dalej tak myśli, tymczasem okazuje się, że po wyborach potrzebne są jeszcze bardziej.
Żebyśmy tylko nie wyszli na radykałów! – oto dominujące myślenie. Jak długo jeszcze ma nas wszystkich paraliżować strach przed tym, „co o nas powiedzą (napiszą)”? Człowiek praworządny, wyraźnie określony ideowo i wyznaniowo, nie godzący się na byle kompromisy w sprawach moralnych i w sprawach sumienia, także w sprawach utrzymania państwowej suwerenności – to od razu radykał. Jednak obecne czasy domagają się właśnie radykalniejszych działań, jeśli mamy zachować suwerenność i tożsamość, jeśli patriotyczna zmiana ma być trwała. Bo na niektórych polach oczywiście pełny sukces. Ale społeczeństwo nie będzie żyło tylko sprawą 500 + albo udanego szczytu NATO-wskiego, szybko przejdzie nad tym do porządku dziennego, nie można odwoływać się do tego bez końca.
Społeczeństwo jest w sposób zaplanowany i konsekwentny szarpane za trzewia każdego dnia, i tak ma być albo do śmiertelnego wyczerpania narodu, albo do jego rezygnacji z walki o polskość i wiarę. Ten plan jest widoczny gołym okiem. Mainstream grasuje nad Wisłą jeszcze ostrzej niż przedtem, a Niemcy w swoich gazetach i radiach usytuowanych na wschód od Odry wciąż judzą i podsycają fatalne nastroje w naszym społeczeństwie. Wyraźnie chodzi o to, by naród polski wrzał, by chorował na nerwy, na serce, by w końcu zginął z tego wyczerpania.
Bez repolonizacji mediów nie będzie ratunku, bo media w naszych czasach to potężna broń; lewactwo zrozumiało to wcześniej i dlatego uzbroiło się po zęby. Bez nowych mediów, nie kosmetycznie przecharakteryzowanych, nie będzie również szerokiej rozmowy z narodem. Nowych, ale opartych na odwiecznej, sprawdzonej bazie światopoglądowej, na polskiej tradycji, niewątpiących w polskość, w istnienie Boga. W tej kwestii jednak u góry wciąż się milczy, choć teraz widać jak na dłoni, że media były zadaniem numer jeden po wygraniu wyborów.
Nieustanne liczenie na ułagodzenie chorych na wściekliznę, albo wyciąganie ręki do krokodyla, jak to obrazowo określił poseł Janusz Szewczak, nie ma najmniejszego sensu. Najmniejszego. To są gesty samobójcze. Natomiast nasze media wciąż są słabe, jest ich bardzo mało. Tu postępu nie widać, zwłaszcza w regionach, poza Warszawą. To też jest przyczyną, może nawet główną, postaw tolerujących bezkarność. Nie trzeba zatem futrować miliardem złotych np. Czartoryskich kupując od nich „Damę z łasiczką”, tylko budować i budować nowe, liczne oraz różnorodne media narodowe (narodowe nie tylko z nazwy), respektujące polską rację stanu, co nawiasem mówiąc powinno być psim obowiązkiem każdej wychodzącej tu gazety, każdego czasopisma, każdej stacji radiowej i telewizyjnej. Trzeba również więcej żądać od tych patriotycznych mediów, które już istnieją, żądać ich rozwoju. Trzeba ponownie powołać do życia spółdzielnie dziennikarskie. Trzeba wreszcie ustawowo ukrócić obcy kapitał we wszelkich zagranicznych mediach w Polsce (ile będziemy na to czekać?!), a także w domach mediowych, które operują miliardami i w sposób niewidoczny dla niezorientowanych wspierają olbrzymimi kwotami tylko swoich, a więc głównie niemieckich partnerów biznesowych. Nie można w tej kwestii żałować grosza, bo są to de facto działania z zakresu obronności kraju, ale też nie wszystkie wymagają nakładów finansowych.
Mamy słuszne pretensje do niemieckich mediów, że popierają polską totalną opozycję, że zadają ciosy naszej patriotycznej władzy. Ale rzućmy na chwilę okiem na tę sytuacją stając po przeciwnej stronie: gdy oni patrzą na nasz rynek medialny, to widzą, że niemal wszyscy atakują PiS; nawet państwowa telewizja, zwłaszcza jej kanał informacyjny, nie zawsze wspiera nową władzę. Do tego obserwują brak prawnej reakcji na bezkarność totalnej opozycji, co nie mieści się w ich pojęciach sprawiedliwości. To co mają myśleć? Albo rację ma owa zdecydowana większość, albo obecna władza jest słaba i przejściowa, więc szkoda ją popierać. Nie zamierzam tu rzecz jasna bronić kierownictwa niemieckich gazet, ale nie sądźmy, że ktoś nas zrozumie i poprze tylko dlatego, że mamy rację. Swoich racji trzeba bronić. A żeby ich bronić, trzeba pokazać swoją siłę także poza wojskowym poligonem.
Polska musi się zbroić nie tylko poprzez sprowadzenie do Polski amerykańskich żołnierzy.
Leszek Sosnowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/320282-bez-kary-zlo-nie-zna-miary
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.