Wszystko wskazuje na to, że postawiono na wariant uliczny jako najbardziej nieprzewidywalny, ale jednocześnie dający szansę na największy efekt, gdyby wszystko wymknęło się z rąk. Oczywiste jest więc igranie z ogniem, żeby to spektakularnie wykorzystać. A nic nie jest bardziej spektakularne i poręczne w tego rodzaju rozgrywkach niż krew, ofiary i budowane na bieżąco legendy temu towarzyszące. To tworzy bowiem masę krytyczną. Jest tylko jedno małe ale. Co najmniej od czasu wydarzeń na Ukrainie, ale też np. w styczniu 2016 r. w Berlinie, w związku z rzekomym zbiorowym gwałtem na 13-letniej rosyjskiej dziewczynce Lisie, z tyłu głowy powinniśmy mieć cele i formy wojny hybrydowej. Wiadomo, kto jest sprawny w prowadzeniu takiej wojny, i to na tyle sprawny, żeby wszystko wyglądało spontanicznie. A forma „kryterium ulicznego” jest wręcz wymarzona dla speców od wojny hybrydowej. Wystarczy, że wstawią zaledwie kilku prowokatorów w kluczowe miejsca i „odpalą” ich w odpowiednim momencie, żeby zeszła lawina. Tym łatwiej, że podczas wcześniejszych odsłon wojny hybrydowej ukształtowały się takie strategie mediów i mediów społecznościowych, że nawet nie trzeba nimi bezpośrednio sterować, żeby odegrały taką rolę, jaką dla nich zaplanowano.
Każdy, kto godzi się na „kryterium uliczne” musi brać pod uwagę, że może być pionkiem w cudzej grze. Nierozumienie tego, nie zwalnia od odpowiedzialności, szczególnie polityków. To wszystko nie musi się oczywiście udać, gdyż istnieją całkiem solidne stabilizatory, przede wszystkim ustrojowe i instytucjonalne (głównie stabilna większość parlamentarna i prezydent). Ale gdyby się udało, wygranymi wcale nie będą ci, którym tylko się wydaje, że są w stanie to kontrolować. A wtedy lepiej nie myśleć o skutkach.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wszystko wskazuje na to, że postawiono na wariant uliczny jako najbardziej nieprzewidywalny, ale jednocześnie dający szansę na największy efekt, gdyby wszystko wymknęło się z rąk. Oczywiste jest więc igranie z ogniem, żeby to spektakularnie wykorzystać. A nic nie jest bardziej spektakularne i poręczne w tego rodzaju rozgrywkach niż krew, ofiary i budowane na bieżąco legendy temu towarzyszące. To tworzy bowiem masę krytyczną. Jest tylko jedno małe ale. Co najmniej od czasu wydarzeń na Ukrainie, ale też np. w styczniu 2016 r. w Berlinie, w związku z rzekomym zbiorowym gwałtem na 13-letniej rosyjskiej dziewczynce Lisie, z tyłu głowy powinniśmy mieć cele i formy wojny hybrydowej. Wiadomo, kto jest sprawny w prowadzeniu takiej wojny, i to na tyle sprawny, żeby wszystko wyglądało spontanicznie. A forma „kryterium ulicznego” jest wręcz wymarzona dla speców od wojny hybrydowej. Wystarczy, że wstawią zaledwie kilku prowokatorów w kluczowe miejsca i „odpalą” ich w odpowiednim momencie, żeby zeszła lawina. Tym łatwiej, że podczas wcześniejszych odsłon wojny hybrydowej ukształtowały się takie strategie mediów i mediów społecznościowych, że nawet nie trzeba nimi bezpośrednio sterować, żeby odegrały taką rolę, jaką dla nich zaplanowano.
Każdy, kto godzi się na „kryterium uliczne” musi brać pod uwagę, że może być pionkiem w cudzej grze. Nierozumienie tego, nie zwalnia od odpowiedzialności, szczególnie polityków. To wszystko nie musi się oczywiście udać, gdyż istnieją całkiem solidne stabilizatory, przede wszystkim ustrojowe i instytucjonalne (głównie stabilna większość parlamentarna i prezydent). Ale gdyby się udało, wygranymi wcale nie będą ci, którym tylko się wydaje, że są w stanie to kontrolować. A wtedy lepiej nie myśleć o skutkach.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/319797-nocne-kryterium-uliczne-w-warszawie-plan-czy-seria-zbiegow-okolicznosci?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.