Szkoda, że Stefan Niesiołowski to już tylko folklor, czyli rodzaj cielęcia z dwoma głowami pokazywanego na jarmarkach.
Gdy Niesiołowski mówi, że Jarosław Kaczyński jest gorszy od komunistów, a politycy PiS to nie są Polacy (to stan z 6 grudnia o poranku), nie robi to już żadnego wrażenia. Stefan Niesiołowski, skądinąd profesor „belwederski”, po prostu musi, „bo inaczej się udusi” (copyright: Jonasz Kofta). Jego kolejne epitety to coś jak poranna czynność fizjologiczna. Jedni idą do łazienki, Stefan Niesiołowski robi to w radiu, telewizji albo gazecie. Nie dziwota zatem, że mało kto się tym interesuje, bo kogo obchodzą poranne czynności w toalecie. Niesiołowski nie jest zresztą odosobnionym przypadkiem zapaści ludzi z naukowymi tytułami. Wielu z nich użyło tytułów jako tarczy czy młotka dla obrony Józefa Piniora. Dlaczego Pinior musi być niewinny? Bo jest „nasz”. A nasi ludzie z definicji i a priori są niewinni. Ewentualnie używa się argumentu, że ktoś z naukowym tytułem po prostu nie wierzy w winę tego czy owego, co przy okazji sprawy Piniora całkiem otwarcie wyłożył prof. Karol Modzelewski. I jak potem przekonać uczniów, że warto studiować, a studentów, iż warto mieć dyplom uniwersytetu? Naukowiec powinien myśleć, a nie używać tytułu jak młotka, którym wali się w łeb niedowiarków. Od naukowca można też wymagać jakiejś elementarnej etyki. Wymaganie logiki to już oczywiście gruba przesada, bo karierę naukową (na same szczyty) często robi się obecnie bez elementarnej znajomości logiki. Albo się udaje, że ona nie obowiązuje, gdy już ma się młotek w postaci tytułu naukowego.
Sporo profesorów i ludzi nauki wybierze się zapewne na demonstracje 13 grudnia (przynajmniej wielu to zapowiada), przy okazji zawieszając na kołku wszystko to, co kojarzy się z profesurą czy uprawianiem nauki.
I tak jak od wielu miesięcy będą mówić rzeczy, od których włosy stają dęba, gdy się pomyśli, że to ludzie nauki. Niestety zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić, a jednymi z tych, którzy najskuteczniej odbierają resztki dobrej woli, by poważnie traktować utytułowane osoby są Stefan Niesiołowski i Leszek Balcerowicz. I wielu z tych ludzi nauki nie będzie przeszkadzał płk rezerwy Adam Mazguła z jego „kulturą” janczarów stanu wojennego, bo będą ze „swoimi” w słusznej sprawie. Potem w telewizji zobaczymy tych ludzi jak wypowiadają się w taki sposób, że nawet Sherlock Holmes nie wpadłby na to, iż na co dzień uprawiają jakąś naukę czy uczą studentów. I to wiele tłumaczy. Na przykład tłumaczy to, dlaczego nie ma wartościowych analiz socjologicznych dotyczących III RP, współczesnego polskiego społeczeństwa czy procesów kulturowych typowych dla ostatnich lat. Owszem, jest trochę marnej publicystyki udającej opracowania naukowe, ale sami ludzie nauki doskonale wiedzą, że z profesjonalnego i metodologicznego punktu widzenia to zwykłe „badziewie”. Naukowcy są po prostu bezradni albo nie chcą badać czegoś, co doprowadziłoby do jakichś nieprawomyślnych odkryć. Sądzę, że bardziej chodzi o bezradność, także warsztatową, niż o lęk związany ze zbrodnią nieprawomyślności.
Nie chcę tym razem nawiązywać do słynnej książki Juliena Bendy „Zdrada klerków”, choć po prawie 90 latach od wydania tego dzieła, w Polsce wciąż jest ono bardzo aktualne. Nie ma też miejsca w takim krótkim tekście na odwoływanie się do obowiązków naukowca w rozumieniu prof. Stanisława Ossowskiego, do „społecznych ról uczonych” prof. Floriana Znanieckiego, „etosu badacza” w interpretacji prof. Stefanii Skwarczyńskiej czy „ethosu nauki” prof. Janusza Goćkowskiego. Wystarczy powiedzieć, że etos naukowca to dziś najczęściej bajka o żelaznym wilku, a szczególnie dotyczy to tzw. nauk społecznych czy ekonomii. Naukowcy bardzo często i bardzo chętnie służą złej sprawie, to znaczy przestają używać rozumu i wiedzy, bo stali się żołnierzami jakiejś sprawy. Najczęściej chodzi o sprawę szeroko rozumianego postępu czy też nowoczesności, co po uszczegółowieniu okazuje się zwykle współczesną wersją marksizmu czy neomarksowskiego progresywizmu. A ujmując rzecz jeszcze dosadniej, chodzi o użycie naukowca w roli młotka wbijającego do głów, kto ma rację i dlaczego jedna racja jest lepsza od drugiej. Piszę o młotku, bo w tym wbijaniu w głowy nie używa się przecież finezyjnych argumentów czy logicznego wnioskowania, lecz autorytetu rozumianego jako pewien przymus (autorytarność).
Używanie naukowców w roli autorytarnych młotkujących prowadzi do oczywistego zubożenia debaty publicznej i jej całkowitego wyjałowienia z rzeczowych argumentów.
A naukowców wiedzie na manowce łatwizny i argumentacyjnego prymitywizmu. Wspomniani wcześniej Stefan Niesiołowski oraz Leszek Balcerowicz są tego najlepszymi przykładami. W efekcie mamy takie poznawczo-etyczne łamańce jak popieranie przez wielu ludzi nauki czegoś tak kuriozalnego jak odezwa na 13 grudnia 2016 r., podpisana m.in. przez Grzegorza Schetynę, Ryszarda Petru, Krystynę Jandę, Władysława Frasyniuka czy Aleksandra Smolara. I mamy jeszcze większe absurdy praktyczne oraz etyczne zaprzaństwo w postaci organizowania 13 grudnia demonstracji w stylu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Wielu ludzi nauki wchodzi w to jak nóż w masło, mimo że teoretycznie mają wszelkie narzędzia, by racjonalnie to opisać i ocenić. Wszystko to dowodzi, że polityka oraz idąca za nią ideologia wielu ludziom nauki odbiera rozum i czyni z nich zwyczajnych pałkarzy.
Polecamy „wSklepiku.pl”:„Jak radzić sobie z ludźmi, których nie da się znieść, i jak sprawić, aby zachowywali się dobrze mimo swoich wad”.
Klasyczny przewodnik, który pokaże ci, jak wydobyć to, co najlepsze, z najgorszych ludzkich wcieleń - uaktualniony o jeszcze więcej nieznośnych zachowań!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/318249-obelgi-niesiolowskiego-na-nikim-juz-nie-robia-wrazenia-bo-to-cos-takiego-jak-poranna-czynnosc-fizjologiczna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.