Rozumiem, że może przed II wojną światową, czy nawet w czasach zimnej wojny opinia publiczna mogła być zaślepiona w postrzeganiu socjalistycznych, komunistycznych totalitaryzmów i dyktatur, gdy informacje wychodzące poza te systemy były podawane szczątkowo czy też były sprawnie zabarwiane przez propagandę. Jednak w obecnych czasach, gdy panuje sprawny przepływ informacji, powszechna dostępność do wiadomości, to czy nie powinna dziwić ślepota wielu ludzi na zbrodnie tych tyranów, jak chociażby Castro?
Informacje zawsze były blokowane, a te które dochodziły były dezawuowane. Znana jest historia korespondenta „New York Timesa” Waltera Duranty, który ukrywał rzeczy, jakie działy się w Moskwie i cenzurował wiadomości, kłamiąc na temat procesów, głodu i powszechnego terroru. Można też wspomnieć dyskusję Sartre’a i Camusa na temat Gułagu, gdzie Sartre nie wierzył informacjom na ten temat, a nawet stwierdził, że jeżeli to prawda, to nie powinno się o tym pisać. Ten obraz świata zawsze był zaciemniany, podobnie zresztą jak ma to miejsce teraz. Tych informacji, a może nawet opinii jest tak dużo i jeszcze bardziej niż kiedyś nawykliśmy do takiego myślenia, że każda informacja ma swoje ideologiczne ukierunkowanie, więc jeżeli druga strona przedstawia coś, to nie wierzymy w to. To nie jest tak, że te informacje oddziaływały kiedyś inaczej niż teraz, w zależności od ich nasilenia i szerokości rynku medialnego. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, proszę zwrócić uwagę, jak dalece w obecnych czasach przez ostanie dziesięciolecia został przez ten główny nurt zniszczony język. Jeśli monopoliści tracą władzę, to natychmiast przedstawiają swoich antagonistów nie jako przeciwników, którzy maja odrębne poglądy, ale są równorzędnymi partnerami, lecz przedstawiają jako najgorsze zagrożenia dla świata, np. Reagan i Thatcher byli faszystami, podobnie jak Trump i polski rząd. Te słowa przestały cokolwiek opisywać i są w tej chwili używane jako inwektywy wobec tych, którzy temu monopolowi zagrażają. W tej wizji Fidel Castro był dyktatorem, ale wprowadzał właściwy kierunek, a Orban i Kaczyńscy to totalitaryści. Cały impet idzie w tę drugą stronę i w używanie tych słów, które nie znaczą już to, co powinny znaczyć. Żyjemy więc w świecie, gdzie język sfery publicznej został z jednej strony zmonopolizowany, a z drugiej strony zniszczony. Nie jesteśmy w stanie się porozumieć na temat tego co to jest demokracja, praworządność, totalitaryzm. To już straciło pierwotne znaczenie, przez to, że główny nurt wchłonął te pojęcia i używa jako narzędzie walki ze wszystkimi, którzy mu zagrażają.
Widać więc prostą odpowiedź na często poruszaną kwestię, że panuje ogromna dysproporcja w podejściu do lewicowych a prawicowych dyktatorów. Gdyby jakiegokolwiek przedstawiciela prawicowej junty z Ameryki Łacińskiej pochwalić w podobny sposób, jak miało to miejsce z Fidelem Castro, spotkałoby się to ze zmasowanym, ostrym atakiem i oburzeniem.
Jeśli mamy dyktatorów z lewej i prawej strony, to zawsze ten z prawej będzie łajdakiem, a ten z lewej bywa bohaterem. Weźmy Augusto Pinocheta i Salvatore Allende z Chile. Obaj panowie nie byli szczególnie sympatycznymi postaciami, to jednak w rozpowszechnionym obrazie to Allende był bohaterem, a Pinochet zbrodniarzem. Nie ma tutaj rzetelnej oceny za i przeciw. Nie liczy się przelana krew i okrucieństwa, liczy się ideologiczna słuszność.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Rozumiem, że może przed II wojną światową, czy nawet w czasach zimnej wojny opinia publiczna mogła być zaślepiona w postrzeganiu socjalistycznych, komunistycznych totalitaryzmów i dyktatur, gdy informacje wychodzące poza te systemy były podawane szczątkowo czy też były sprawnie zabarwiane przez propagandę. Jednak w obecnych czasach, gdy panuje sprawny przepływ informacji, powszechna dostępność do wiadomości, to czy nie powinna dziwić ślepota wielu ludzi na zbrodnie tych tyranów, jak chociażby Castro?
Informacje zawsze były blokowane, a te które dochodziły były dezawuowane. Znana jest historia korespondenta „New York Timesa” Waltera Duranty, który ukrywał rzeczy, jakie działy się w Moskwie i cenzurował wiadomości, kłamiąc na temat procesów, głodu i powszechnego terroru. Można też wspomnieć dyskusję Sartre’a i Camusa na temat Gułagu, gdzie Sartre nie wierzył informacjom na ten temat, a nawet stwierdził, że jeżeli to prawda, to nie powinno się o tym pisać. Ten obraz świata zawsze był zaciemniany, podobnie zresztą jak ma to miejsce teraz. Tych informacji, a może nawet opinii jest tak dużo i jeszcze bardziej niż kiedyś nawykliśmy do takiego myślenia, że każda informacja ma swoje ideologiczne ukierunkowanie, więc jeżeli druga strona przedstawia coś, to nie wierzymy w to. To nie jest tak, że te informacje oddziaływały kiedyś inaczej niż teraz, w zależności od ich nasilenia i szerokości rynku medialnego. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, proszę zwrócić uwagę, jak dalece w obecnych czasach przez ostanie dziesięciolecia został przez ten główny nurt zniszczony język. Jeśli monopoliści tracą władzę, to natychmiast przedstawiają swoich antagonistów nie jako przeciwników, którzy maja odrębne poglądy, ale są równorzędnymi partnerami, lecz przedstawiają jako najgorsze zagrożenia dla świata, np. Reagan i Thatcher byli faszystami, podobnie jak Trump i polski rząd. Te słowa przestały cokolwiek opisywać i są w tej chwili używane jako inwektywy wobec tych, którzy temu monopolowi zagrażają. W tej wizji Fidel Castro był dyktatorem, ale wprowadzał właściwy kierunek, a Orban i Kaczyńscy to totalitaryści. Cały impet idzie w tę drugą stronę i w używanie tych słów, które nie znaczą już to, co powinny znaczyć. Żyjemy więc w świecie, gdzie język sfery publicznej został z jednej strony zmonopolizowany, a z drugiej strony zniszczony. Nie jesteśmy w stanie się porozumieć na temat tego co to jest demokracja, praworządność, totalitaryzm. To już straciło pierwotne znaczenie, przez to, że główny nurt wchłonął te pojęcia i używa jako narzędzie walki ze wszystkimi, którzy mu zagrażają.
Widać więc prostą odpowiedź na często poruszaną kwestię, że panuje ogromna dysproporcja w podejściu do lewicowych a prawicowych dyktatorów. Gdyby jakiegokolwiek przedstawiciela prawicowej junty z Ameryki Łacińskiej pochwalić w podobny sposób, jak miało to miejsce z Fidelem Castro, spotkałoby się to ze zmasowanym, ostrym atakiem i oburzeniem.
Jeśli mamy dyktatorów z lewej i prawej strony, to zawsze ten z prawej będzie łajdakiem, a ten z lewej bywa bohaterem. Weźmy Augusto Pinocheta i Salvatore Allende z Chile. Obaj panowie nie byli szczególnie sympatycznymi postaciami, to jednak w rozpowszechnionym obrazie to Allende był bohaterem, a Pinochet zbrodniarzem. Nie ma tutaj rzetelnej oceny za i przeciw. Nie liczy się przelana krew i okrucieństwa, liczy się ideologiczna słuszność.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/317209-castro-bohaterem-unijnej-lewicy-prof-legutko-elity-zachodnie-cierpia-na-tyranofilie-lewicowcy-lubia-i-zawsze-lubili-tyranow-nasz-wywiad?strona=2