No, to mamy skandal. Po prawdzie ów skandal wisiał w powietrzu od dawna i było tylko kwestią czasu, kiedy wybuchnie. Minister od kultury i dziedzictwa narodowego, wicepremier Piotr Gliński wygarnął w gościnie w TVP, co o niej myśli: że to „dom wariatów”, że „opowiada głupstwa”, że „państwo oszaleli”… Mowa była o fundacjach i pieniądzach, ale problem jest głębszy i znacznie poważniejszy. W gruncie rzeczy dotyczy strategicznych zaniedbań PiS, które w niedługim czasie mogą się zemścić na rządzie Beaty Szydło i w ogóle partii Jarosława Kaczyńskiego.
Już sama etykieta „prorządowej telewizji”, bo nikt chyba nie zaprzeczy, że za takową TVP uchodzi, wskazuje, że rzeczywiście mamy do czynienia z jakąś anormalną, niezdrową sytuacją. Wcześniej TVP nazywana była nie bez racji przez PiS-owską opozycję TVPO, dziś, po zmianie warty przy rządowym sterze i kolejnym, kadrowym trzęsieniu ziemi na ul. Woronicza, obecna, PO-wska opozycja nazywa telewizje publiczną TVPiS. Co zakrawa na tragifarsę, jedni i drudzy wiedzą, że TVP nie powinna być niczyją tubą, ani taką, ani owaką, tylko misyjną, tzn. nie trzymającą żadnej strony, wypośrodkowaną w jej treści i formie przekazu, podejmującą także te zagadnienia, dla których w stacjach stricte komercyjnych nie ma miejsca. Dlaczego tak nie jest, bo przecież nie jest?
Nie chodzi o to, że zapowiadana szumnie i wciąż przekładana „duża” reforma medialna to – jak do tej pory – kupa makulatury. Pikanterii w występie w TVP ministra Glińskiego dodaje fakt, że miał ją uzdrowić akurat jego „człowiek”, sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którą to funkcję pełnił Krzysztof Czabański, od sierpnia tego roku szef Rady Mediów Narodowych. Dziwny to organ, pięcioosobowy, jak najbardziej polityczny, który ma decydować o kadrowej obsadzie na najwyższych piętrach w TVP, PR i PAP, ale i tę kwestię, kto kogo rekomenduje, wybiera i mianuje, pozostawię tymczasem na boku. Walka o wpływy w mediach publicznych jest w rzeczy samej walką polskiego rządu o możliwość dotarcia do odbiorców i szerszego przekazu na temat własnej polityki, prowadzonej we własnym kraju, którego własne media można policzyć na palcach. Innymi słowy, nieliczne, polskie media muszą przebijać się przez propagandowy kordon zagranicznych wydawców i nadawców, mających, a jakże, swoje interesy, choć - rzecz jasna - zarzekają się, że takowych w ogóle nie mają.
Pisałem już o tym wielokrotnie. Polska jest w Europie jedynym krajem z mediami należącymi w zdecydowanej większości do zagranicy. Jak mówi porzekadło, kto ma media, ten ma władzę. Niech nikt nie opowiada, że nie ma żadnego znaczenia w czyich rękach są gazety, tygodniki, portale itd., że te należące do obcych koncernów cechuje obiektywizm, że w ogóle stronią od polityki, że nie są zaangażowane itp. bzdury. Jak wygląda ten obiektywizm i to stronienie widać na przykładzie szefa „Newsweeka” Tomasza Lisa, rozwrzeszczanego na wiecach antyrządowego KOD-u, czy zadymy z Agatą Młynarską i polityczną, antypisowską „agitką” w periodyku reklamowym sieci drogerii „Rossmanna”, długo by wymieniać… Dość rzucić okiem na pierwsze strony gazet i periodyków, eksponowane w nich tytułów i codzienny dobór treści.
Mówiąc bez ogródek, w Polsce toczy się wojna propagandowa, której głównym celem jest odsunięcie od władzy każdego, kto wchodzi w paradę obcym interesom, ergo, polityczne ubezwłasnowolnienie naszego kraju. Daruje sobie przykłady tego działania, chociaż jeden będzie jak najbardziej na miejscu: kto wie, że na koniec rządów PO-PSL na liście 20 najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych regionów w całej Unii Europejskiej znalazło się aż pięć polskich województw? Zamiast tej miarodajnej informacji Eurostatu, czy np. brukselskich danych o żenująco niskiej sile nabywczej Polaków, plasujących się w ogonie Europy, czy o najgorszej na kontynencie służbie zdrowia, co samo w sobie mówi o „osiągnięciach” byłej ekipy rządowej po ośmiu latach sprawowania władzy, polskojęzyczne media obcych koncernów biły na trwogę, jakież to nieszczęście spadnie na nasz kraj, gdy sięgnie po nią PiS, zapowiadający… obronę polskich interesów. I dalej: zamiast krytykowania kanclerz Angeli Merkel, która wymusiła i nadal usiłuje wymusić na UE przyjmowanie tzw. uchodźców (w rzeczywistości zdecydowana większość z nich to imigranci ekonomiczni), zamiast przeciwstawienia się absurdalnej polityce Niemiec, która wywołała najgłębszy kryzys ideowy w dziejach wspólnoty, to polski rząd stał się obiektem ataków w kraju i poza granicami. O paranojo!, nie Merkel musiała się tłumaczyć przed Europą, lecz polska premier w Brukseli, i to nam przyprawiono gęby ksenofobów, choć – w przeciwieństwie do Niemiec, azylanci i obcokrajowcy nie muszą się u nas obawiać, że zostaną spaleni…
Trzeba nam bezceremonialnego wykładania kawy na ławę. Rzecz, niestety, w tym, że możliwość kształtowania i oddziaływania na opinie publiczną w kraju i poza granicami ze strony krytykowanych na każdym kroku polskich władz jest bardzo ograniczona. Stąd też walka PiS o kontrolę nad TVP i jej przekazem, tego jednego z już nielicznych, bodaj najważniejszego przyczółka na naszym rynku spacyfikowanym przez obce koncerny. Aliści ten kij ma dwa końce, ponieważ TVP przyklejana jest łata tuby propagandowej PiS, czyli z automatu rządu Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy. Na dłuższą metę taka sytuacja oblężonej twierdzy jest nie do zniesienia. Niezbędne są szybkie i zdecydowane działania na rynku medialnym w makroskali, w przeciwnym wypadku partia Jarosława Kaczyńskiego sama sobie podstawi nogę.
Nie jest tajemnicą, że PiS nie ma za granicą najlepszej prasy i przynajmniej na razie tak pozostanie, jak również, że zwłaszcza Niemcy zrobiliby wszystko, aby znów mieć w Warszawie kogoś takiego, jak wpół zgięty, wiernopoddańczy, obcałowujący dłonie Merkel premier Donald Tusk (co wykpił nawet bulwarowy „Bild”), czy szef dyplomacji, deklarujący otwarcie, że Polska nie prowadzi własnej polityki zagranicznej i domagający się oficjalnie przywództwa Niemiec, jak minister Radosław Sikorski. To, co wypisują niemieccy dziennikarze u ciebie, w niemieckich gazetach - …ich małpy, ich cyrk, z punktu widzenia interesów RFN jest to zrozumiałe. Niestety, dochodzi drugi, groźniejszy element, a mianowicie, wpływania obcych, polskojęzycznych mediów na polskich wyborców, którzy ostatecznie zadecydują przy urnach, kto będzie rządził w naszym kraju.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
No, to mamy skandal. Po prawdzie ów skandal wisiał w powietrzu od dawna i było tylko kwestią czasu, kiedy wybuchnie. Minister od kultury i dziedzictwa narodowego, wicepremier Piotr Gliński wygarnął w gościnie w TVP, co o niej myśli: że to „dom wariatów”, że „opowiada głupstwa”, że „państwo oszaleli”… Mowa była o fundacjach i pieniądzach, ale problem jest głębszy i znacznie poważniejszy. W gruncie rzeczy dotyczy strategicznych zaniedbań PiS, które w niedługim czasie mogą się zemścić na rządzie Beaty Szydło i w ogóle partii Jarosława Kaczyńskiego.
Już sama etykieta „prorządowej telewizji”, bo nikt chyba nie zaprzeczy, że za takową TVP uchodzi, wskazuje, że rzeczywiście mamy do czynienia z jakąś anormalną, niezdrową sytuacją. Wcześniej TVP nazywana była nie bez racji przez PiS-owską opozycję TVPO, dziś, po zmianie warty przy rządowym sterze i kolejnym, kadrowym trzęsieniu ziemi na ul. Woronicza, obecna, PO-wska opozycja nazywa telewizje publiczną TVPiS. Co zakrawa na tragifarsę, jedni i drudzy wiedzą, że TVP nie powinna być niczyją tubą, ani taką, ani owaką, tylko misyjną, tzn. nie trzymającą żadnej strony, wypośrodkowaną w jej treści i formie przekazu, podejmującą także te zagadnienia, dla których w stacjach stricte komercyjnych nie ma miejsca. Dlaczego tak nie jest, bo przecież nie jest?
Nie chodzi o to, że zapowiadana szumnie i wciąż przekładana „duża” reforma medialna to – jak do tej pory – kupa makulatury. Pikanterii w występie w TVP ministra Glińskiego dodaje fakt, że miał ją uzdrowić akurat jego „człowiek”, sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którą to funkcję pełnił Krzysztof Czabański, od sierpnia tego roku szef Rady Mediów Narodowych. Dziwny to organ, pięcioosobowy, jak najbardziej polityczny, który ma decydować o kadrowej obsadzie na najwyższych piętrach w TVP, PR i PAP, ale i tę kwestię, kto kogo rekomenduje, wybiera i mianuje, pozostawię tymczasem na boku. Walka o wpływy w mediach publicznych jest w rzeczy samej walką polskiego rządu o możliwość dotarcia do odbiorców i szerszego przekazu na temat własnej polityki, prowadzonej we własnym kraju, którego własne media można policzyć na palcach. Innymi słowy, nieliczne, polskie media muszą przebijać się przez propagandowy kordon zagranicznych wydawców i nadawców, mających, a jakże, swoje interesy, choć - rzecz jasna - zarzekają się, że takowych w ogóle nie mają.
Pisałem już o tym wielokrotnie. Polska jest w Europie jedynym krajem z mediami należącymi w zdecydowanej większości do zagranicy. Jak mówi porzekadło, kto ma media, ten ma władzę. Niech nikt nie opowiada, że nie ma żadnego znaczenia w czyich rękach są gazety, tygodniki, portale itd., że te należące do obcych koncernów cechuje obiektywizm, że w ogóle stronią od polityki, że nie są zaangażowane itp. bzdury. Jak wygląda ten obiektywizm i to stronienie widać na przykładzie szefa „Newsweeka” Tomasza Lisa, rozwrzeszczanego na wiecach antyrządowego KOD-u, czy zadymy z Agatą Młynarską i polityczną, antypisowską „agitką” w periodyku reklamowym sieci drogerii „Rossmanna”, długo by wymieniać… Dość rzucić okiem na pierwsze strony gazet i periodyków, eksponowane w nich tytułów i codzienny dobór treści.
Mówiąc bez ogródek, w Polsce toczy się wojna propagandowa, której głównym celem jest odsunięcie od władzy każdego, kto wchodzi w paradę obcym interesom, ergo, polityczne ubezwłasnowolnienie naszego kraju. Daruje sobie przykłady tego działania, chociaż jeden będzie jak najbardziej na miejscu: kto wie, że na koniec rządów PO-PSL na liście 20 najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych regionów w całej Unii Europejskiej znalazło się aż pięć polskich województw? Zamiast tej miarodajnej informacji Eurostatu, czy np. brukselskich danych o żenująco niskiej sile nabywczej Polaków, plasujących się w ogonie Europy, czy o najgorszej na kontynencie służbie zdrowia, co samo w sobie mówi o „osiągnięciach” byłej ekipy rządowej po ośmiu latach sprawowania władzy, polskojęzyczne media obcych koncernów biły na trwogę, jakież to nieszczęście spadnie na nasz kraj, gdy sięgnie po nią PiS, zapowiadający… obronę polskich interesów. I dalej: zamiast krytykowania kanclerz Angeli Merkel, która wymusiła i nadal usiłuje wymusić na UE przyjmowanie tzw. uchodźców (w rzeczywistości zdecydowana większość z nich to imigranci ekonomiczni), zamiast przeciwstawienia się absurdalnej polityce Niemiec, która wywołała najgłębszy kryzys ideowy w dziejach wspólnoty, to polski rząd stał się obiektem ataków w kraju i poza granicami. O paranojo!, nie Merkel musiała się tłumaczyć przed Europą, lecz polska premier w Brukseli, i to nam przyprawiono gęby ksenofobów, choć – w przeciwieństwie do Niemiec, azylanci i obcokrajowcy nie muszą się u nas obawiać, że zostaną spaleni…
Trzeba nam bezceremonialnego wykładania kawy na ławę. Rzecz, niestety, w tym, że możliwość kształtowania i oddziaływania na opinie publiczną w kraju i poza granicami ze strony krytykowanych na każdym kroku polskich władz jest bardzo ograniczona. Stąd też walka PiS o kontrolę nad TVP i jej przekazem, tego jednego z już nielicznych, bodaj najważniejszego przyczółka na naszym rynku spacyfikowanym przez obce koncerny. Aliści ten kij ma dwa końce, ponieważ TVP przyklejana jest łata tuby propagandowej PiS, czyli z automatu rządu Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy. Na dłuższą metę taka sytuacja oblężonej twierdzy jest nie do zniesienia. Niezbędne są szybkie i zdecydowane działania na rynku medialnym w makroskali, w przeciwnym wypadku partia Jarosława Kaczyńskiego sama sobie podstawi nogę.
Nie jest tajemnicą, że PiS nie ma za granicą najlepszej prasy i przynajmniej na razie tak pozostanie, jak również, że zwłaszcza Niemcy zrobiliby wszystko, aby znów mieć w Warszawie kogoś takiego, jak wpół zgięty, wiernopoddańczy, obcałowujący dłonie Merkel premier Donald Tusk (co wykpił nawet bulwarowy „Bild”), czy szef dyplomacji, deklarujący otwarcie, że Polska nie prowadzi własnej polityki zagranicznej i domagający się oficjalnie przywództwa Niemiec, jak minister Radosław Sikorski. To, co wypisują niemieccy dziennikarze u ciebie, w niemieckich gazetach - …ich małpy, ich cyrk, z punktu widzenia interesów RFN jest to zrozumiałe. Niestety, dochodzi drugi, groźniejszy element, a mianowicie, wpływania obcych, polskojęzycznych mediów na polskich wyborców, którzy ostatecznie zadecydują przy urnach, kto będzie rządził w naszym kraju.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/317186-dom-wariatow-toczy-sie-propagandowa-wojna-ktora-przesadzi-o-byc-albo-nie-byc-rzadu-pis-i-pozycji-polski-na-arenie-miedzynarodowej