„- Państwo ma stworzyć przedsiębiorcom warunki do …” - słucham oficjalnego przemówienia. Słucham i już nie słucham. Wyłączyłem się.
Do kogo ta mowa?
Oczywiście TAK, TAK i jeszcze raz TAK! To państwo ma obowiązek, by tak właśnie było. W naszym wspólnym interesie ma dopilnować, by ułatwiać, a przynajmniej nie przeszkadzać w rozwoju produkcji rodzimej. Powinno hołubić tych, którym się jeszcze chce, którzy wytwarzają. Ale po co to nam wszystkim gadać, truć i zamulać w głowach. I to na okrągło. Tak robili ONI w tasiemcowych przemówieniach i propagandowych artykułach. Tak robi się i dziś. Niestety.
TRUCIE. Mowa trawa wraca w wykonaniu notabli. Administracja nie jest redukowana. „Aparat państwowy” kosztuje coraz więcej. W aferze Amber Gold słuchamy prokuratorów porażonych amnezją. Zewsząd słyszymy o tym co będzie. W mediach głównego nurtu trwa przegląd ministrów. Słuchamy cierpliwie. Rok nie wyrok. Ale to już jednak dwanaście miesięcy. Pełna ciąża z trzymiesięcznym dodatkiem na karmienie.
Kolejny wrzask w Sejmie. Wlekąca się od wielu miesięcy sprawa zezwolenia rolnikom na sprzedaż własnych produktów nie doczekała się zadowalającego ich rozwiązania. Przegadano wszystko wzdłuż i wszerz i „miastowi” zadecydowali: NIE! Polscy chłopi nie mają praktycznie swojej reprezentacji. Znowu PSL jednak wybrał tych samych. Owszem, ładnie wyglądają – tyle, że nie jest to reprezentacja wsi. To „chłopy” w rozkroku. Takie – chciałabym, a się boję. Partia się kisi we własnym sosie. Padają porównania już nie tylko do Witosa, ale do … Racławic.
Uchwalenie ustawy o wolnej sprzedaży towarów spożywczych – to niestety satyra na chłopów pracowitych. Trudno zrozumieć dlaczego tak – zdawało by się prostej sprawy – nie można uchwalić. Jestem za, a nawet przeciw – rzekł onegdaj wybitny myśliciel. I tak ciągle mamy. Ma być dozwolone, co nie jest zabronione. Ale nie będzie dopóki tabuny samozwańczych zwierzchników i kontrolerów żerować będzie na cudzej pracy.
Każdy prywatny przedsiębiorca wychodzi ze skóry, by zmniejszyć koszty. A rządzący proponują mu ulgi za zatrudnienie dodatkowych pracowników. No bo chodzi niby o zmniejszenie bezrobocia. Dla „małych” jest to oczywiście nie do przyjęcia. Oni naprawdę potrafią liczyć. Człowiek to najdroższy element produkcji. Oczywiście żyłuje się „wyrobnika” ile się da. Ale chcieliśmy kapitalizmu więc go mamy. Partyjne sitwy zastąpiły sitwy urzędnicze. Też w gruncie rzeczy partyjne. Do władzy i decyzji dorwali się faceci, którzy nienawidzili własnego kraju. W skrócie: zasady śmiejącego się dziś w kułak z Polski Jeffreya Sachsa, implantowane tu przez Balcerowicza, Kuczyńskiego, Bieleckiego i Lewandowskiego - to było sprzedać, rozwalić! I to im się prawie udało. Dziś importujemy nawet guziki i agrafki.
Słyszymy zapowiedzi, że ukradzione będzie odebrane. Podniecamy się zapowiedziami Trumpa. Na razie to wielka nadzieja. Prezydent elekt pozostaje przyczajony. W końcu jednak – po zaprzysiężeniu powie wyraźnie co zrobić zamierza. A może szykuje się wielka niespodzianka. Powiedział już przecież o rodzimych pijawkach Nasi komentatorzy w asekuracyjnym wyczekiwaniu. Właściwie autorytetów nie ma. Dziennikarstwo podzielone politycznie jest nie tylko niewiarygodne, ale po prostu zatraca rację zawodowego bytu. Tak zawsze było – awans z publicysty na dyrektora, prezesa to koniec zawodowej misji. Wcale nie usprawiedliwia fakt, że ktoś tam łże i ignoruje fakty. Dziennikarska niepodległość, niezależność to oczywiście sprawa bardzo trudna. Ale trzeba starać się ją utrzymać za wszelką cenę.
Każdy musi pamiętać, że to co robi, pisze jest utrwalone i nie będzie zapomniane. Warto dbać, by nie stracić twarzy koniunkturalną uległością. Czas szybko leci. Decydenci medialni powinni dbać o to, by nie tylko „swoich” eksponować. Muszą faktycznie odstąpić przynajmniej trochę miejsca krytykom, a nawet przeciwnikom. Nie powinno być tak, że prywatne media to opozycja a państwowe - władza. Mamy aż dwie Rady do spraw mediów (właściwie nie bardzo wiadomo dlaczego aż dwie). Mamy mnóstwo programów ograniczonych do tzw. gadających głów. A gdzie obrazki, dowody rzeczowe w postaci filmów i reportaży. Odwróćmy te proporcje. Mniej słów a więcej dokumentacji filmowej i głosów – obszernych, a nie sondażowych – zwykłych ludzi. Potencjał telewizji regionalnych ciągle nie jest wystarczający. Warszawa, centrum niech odda trochę pola. Inaczej urwą się wielkie aglomeracje i ich społeczny potencjał. Niech powołani do władzy, do kierowania nie mówią co trzeba zrobić. Niech robią i poddadzą się niezależnej krytyce.
Felieton ukazał się na portalu sdp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/316973-mowa-trawa-do-kogo-ta-mowa