Adam Michnik udał się w objazd naszej nieszczęśliwej ojczyzny, chcąc naprawić własne zaniechania, które według jego słów, stały się przyczyną klęski demokracji w Polsce. Redaktor naczelny jednej gazety siedział w ciepełku redakcji na Czerskiej, więc Jarosław Kaczyński wykorzystał moment i ograł Polskę. Doprawdy, Michnik musi mieć szaloną wiarę we własny geniusz: żeby tylko chciało mu się gadać z ludźmi, to władza Platformy byłaby uratowana. Można więc zapytać, co to za demokracja, która wisi na dobrych chęciach jednego żurnalisty?
Można pytać, ale po co, skoro Michnik nie ma wątpliwości, co do swojego wpływu i formatu. Jak myśleć o człowieku, który na serio uważa, że poprzednia władza przegrała wybory, bo jemu nie chciało się jechać w Polskę: „Zaczynam rachunek sumienia od siebie, dlatego że ja sam - moja arogancja i megalomania… Byłem tak przekonany, że Komorowski nie może z Dudą przegrać, że w ogóle nie chciało mi się jechać w Polskę i tłumaczyć ludziom”. Czyż to nie jest przejaw megalomanii, gdy klęskę wyborczą w 38 milionowym kraju tłumaczy się megalomanią własnej osoby, a która jako wyborcza ikona zawsze była przecież licha?
Z biadań Michnika nad utraconym państwowym wiktem w kontekście demokracji można wyciągnąć pewien ogólny wniosek, a mianowicie taki, że nie ma demokracji w kraju, w którym instytucje państwa nie prenumerują Gazety Wyborczej. Taka nowa czerska politologia. Jak więc radzą sobie państwa, gdzie nie ma „Gazety Wyborczej”? Michnik zapewne miałby gotową odpowiedź: Nie radzą sobie, vide: Stany Zjednoczone. Tam zabrakło głosu redakcji z Czerskiej i demokraci przerżnęli wybory koncertowo. W niemieckich gazetach na szczęście blogi prowadzą dziennikarze Gazety Wyborczej, więc może Merkel się uratuje. W Austrii już gorzej, widać Austriacy nie czytają niemieckich gazet. Tylko patrzeć jak Pałac Elizejski zamówi prenumeratę „GW”, żeby ustrzec Francję przed Marine Le Pen.
Wartością dodaną tournée Michnika jest jawne wyznanie, że „Gazeta Wyborcza” w wielkim stopniu egzystowała dzięki ogłoszeniom, prenumeratom oraz reklamom ze spółek skarbu państwa: „To nas straszliwie walnęło po kieszeni”. Jest to wyznanie bezcenne tym bardziej, że do niedawna redaktorzy z Czerskiej zapierali się w żywe oczy, że brak owych reklam to dla nich małe piwo. Okazuje się dzisiaj, że to wręcz katastrofa, raczej pożar browaru niż nawarzone piwo do wypicia.
Zatem mamy do czynienia ze stricte prywatnym przedsięwzięciem, które jednak upada bez pomocy państwa. Tak działał „wolny rynek prasy” w III RP za poprzednich rządów. A tyle się nasłuchaliśmy o olbrzymim sukcesie środowiska Michnika, który to sukces mieli zawdzięczać wyłącznie sobie, swojemu profesjonalizmowi, pracy, wizji, umiejętnościom. A tu przychodzi zmiana rządu, znikają reklamy i rzekomo najlepszy dziennik pomiędzy Władywostokiem a przejściem granicznym w Kołbaskowie sypie się jak domek z kart. Dodajmy, według niektórych źródeł domek był zbudowany z kart znaczonych, co opisał zresztą redaktor Stanisław Remuszko („Gazeta Wyborcza. Początki i okolice”).
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Adam Michnik udał się w objazd naszej nieszczęśliwej ojczyzny, chcąc naprawić własne zaniechania, które według jego słów, stały się przyczyną klęski demokracji w Polsce. Redaktor naczelny jednej gazety siedział w ciepełku redakcji na Czerskiej, więc Jarosław Kaczyński wykorzystał moment i ograł Polskę. Doprawdy, Michnik musi mieć szaloną wiarę we własny geniusz: żeby tylko chciało mu się gadać z ludźmi, to władza Platformy byłaby uratowana. Można więc zapytać, co to za demokracja, która wisi na dobrych chęciach jednego żurnalisty?
Można pytać, ale po co, skoro Michnik nie ma wątpliwości, co do swojego wpływu i formatu. Jak myśleć o człowieku, który na serio uważa, że poprzednia władza przegrała wybory, bo jemu nie chciało się jechać w Polskę: „Zaczynam rachunek sumienia od siebie, dlatego że ja sam - moja arogancja i megalomania… Byłem tak przekonany, że Komorowski nie może z Dudą przegrać, że w ogóle nie chciało mi się jechać w Polskę i tłumaczyć ludziom”. Czyż to nie jest przejaw megalomanii, gdy klęskę wyborczą w 38 milionowym kraju tłumaczy się megalomanią własnej osoby, a która jako wyborcza ikona zawsze była przecież licha?
Z biadań Michnika nad utraconym państwowym wiktem w kontekście demokracji można wyciągnąć pewien ogólny wniosek, a mianowicie taki, że nie ma demokracji w kraju, w którym instytucje państwa nie prenumerują Gazety Wyborczej. Taka nowa czerska politologia. Jak więc radzą sobie państwa, gdzie nie ma „Gazety Wyborczej”? Michnik zapewne miałby gotową odpowiedź: Nie radzą sobie, vide: Stany Zjednoczone. Tam zabrakło głosu redakcji z Czerskiej i demokraci przerżnęli wybory koncertowo. W niemieckich gazetach na szczęście blogi prowadzą dziennikarze Gazety Wyborczej, więc może Merkel się uratuje. W Austrii już gorzej, widać Austriacy nie czytają niemieckich gazet. Tylko patrzeć jak Pałac Elizejski zamówi prenumeratę „GW”, żeby ustrzec Francję przed Marine Le Pen.
Wartością dodaną tournée Michnika jest jawne wyznanie, że „Gazeta Wyborcza” w wielkim stopniu egzystowała dzięki ogłoszeniom, prenumeratom oraz reklamom ze spółek skarbu państwa: „To nas straszliwie walnęło po kieszeni”. Jest to wyznanie bezcenne tym bardziej, że do niedawna redaktorzy z Czerskiej zapierali się w żywe oczy, że brak owych reklam to dla nich małe piwo. Okazuje się dzisiaj, że to wręcz katastrofa, raczej pożar browaru niż nawarzone piwo do wypicia.
Zatem mamy do czynienia ze stricte prywatnym przedsięwzięciem, które jednak upada bez pomocy państwa. Tak działał „wolny rynek prasy” w III RP za poprzednich rządów. A tyle się nasłuchaliśmy o olbrzymim sukcesie środowiska Michnika, który to sukces mieli zawdzięczać wyłącznie sobie, swojemu profesjonalizmowi, pracy, wizji, umiejętnościom. A tu przychodzi zmiana rządu, znikają reklamy i rzekomo najlepszy dziennik pomiędzy Władywostokiem a przejściem granicznym w Kołbaskowie sypie się jak domek z kart. Dodajmy, według niektórych źródeł domek był zbudowany z kart znaczonych, co opisał zresztą redaktor Stanisław Remuszko („Gazeta Wyborcza. Początki i okolice”).
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/316624-widmo-krazy-po-polsce-widmo-michnikowszczyzny-nie-moze-byc-demokracji-w-kraju-ktorego-instytucje-nie-prenumeruja-wyborczej