Gdyby chcieć rozpatrywać to, co powołała wczoraj do życia Platforma, czysto słownikowo - otrzymalibyśmy po pierwsze: „gabinet”, czyli „pokój przeznaczony do pracy umysłowej; też: komplet mebli stanowiący wyposażenie takiego pokoju”; „pomieszczenie, w którym umieszczono zbiór eksponatów, okazów itp.”, „zespół członków rządu”, ewentualnie: „odosobniony pokój w restauracji”. No i pięknie. Bo co do „kompletu mebli” – pełna zgoda, „zbiór okazów” – również tu pasuje, nawet „oddzielny pokój w restauracji” musi kojarzyć się z Platformą. Wszystko się zgadza.
Słownikowy „cień” zaś to „ciemne odbicie oświetlonego przedmiotu padające na stronę odwróconą od źródła światła”; „miejsce zacienione”; „ciemność, mrok”; „niewyraźny zarys jakiejś postaci lub przedmiotu”; „odrobina lub marna resztka czegoś”, ewentualnie: „duch zmarłego”.
Zostawmy zmarłych, już tam rżą nad ich grobami platformerscy performerzy. Ale reszta, jak „ciemność”, „mrok”, „niewyraźny zarys” czy „marne resztki” – trudno tego wszystkiego w gabinecie cieni PO nie dostrzegać. Wygląda na to, że twórcy słownika języka polskiego, definiując i „gabinet”, i „cienie”, przewidywali takie zjawiska w polskiej polityce. Oto bowiem grupa trzymająca władzę przez osiem lat, odsunięta od niej przez społeczeństwo, wraca jak niewierna żona, powtarzając, że wszystko teraz będzie inne. A już na pewno jej pozycja.
Bo cóż mają mówić? Koń, jaki jest, każdy widzi. No, może z wyjątkiem oślepionych słońcem Peru i Petru, funkcjonariuszy Frontu Jedności Przekazu stacjonujących na Wiertniczej czy Czerskiej. Ci pierwsi poinformowali wczoraj w „Faktach”, złotymi ustami Grzegorza Kajdanowicza, że „Platforma w gabinecie cieni stawia na tych, którzy w jej poprzednich rządach nie mieli jeszcze okazji, by się wykazać”. Słowo daję – tak rzekł prowadzący. Czyli - „ludziska, dajta się przekonać, bo idzie nowe!”. Ale potem pokazano twarze. Schetyna, Kopacz, Siemoniak, Trzaskowski, Grupiński… Wszystko żółtodzioby, młodzież Platformy – można rzec. Pewnie dlatego tacy wystraszeni.
Jeszcze zabawniej wypadają wspomnienia z pierwszego gabinetu cieni PO, jaki partia ta powołała w 2006 roku. Na czele – Jan Rokita (dziś publicysta „w Sieci”), a za nim wianuszek fachowców. Po pierwsze Bronisław Komorowski jako… szef polskiej dyplomacji. Znamy jego sukcesy w ambasadzie Japonii, a potem w japońskim parlamencie, gdy ganiał shoguna Kozieja po siedziskach. Do tego dyplomatyczne szarże podczas spotkań z zagranicznymi głowami państw (podkradanie kieliszka, przejęcie parasolki). No i genialne wprost stosunki z prezydentem Obamą, któremu zalecił pilnowanie żony. Nikogo lepszego Polska w resorcie spraw zagranicznych mieć nie mogła.
Ministrem finansów z ramienia PO miał być wtedy Zbigniew Chlebowski. Doskonały w kręceniu lodów, krew, pot i łzy III RP. I w takiej właśnie kolejności: najpierw gorąca krew przy lodach, potem pot ( nie tylko na czole), wreszcie łzy nad własnym politycznym upadkiem. A jeśli mowa o „Zbychu”, to przecież w tamtym „dream-teamie” był i „Miro” Drzewiecki, minister sportu dzikiego kraju, znawca wielu sportowych dyscyplin, mistrz Polski w skoku na siano, pchnięciu sprawy czy gimnastyce bankowej.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Gdyby chcieć rozpatrywać to, co powołała wczoraj do życia Platforma, czysto słownikowo - otrzymalibyśmy po pierwsze: „gabinet”, czyli „pokój przeznaczony do pracy umysłowej; też: komplet mebli stanowiący wyposażenie takiego pokoju”; „pomieszczenie, w którym umieszczono zbiór eksponatów, okazów itp.”, „zespół członków rządu”, ewentualnie: „odosobniony pokój w restauracji”. No i pięknie. Bo co do „kompletu mebli” – pełna zgoda, „zbiór okazów” – również tu pasuje, nawet „oddzielny pokój w restauracji” musi kojarzyć się z Platformą. Wszystko się zgadza.
Słownikowy „cień” zaś to „ciemne odbicie oświetlonego przedmiotu padające na stronę odwróconą od źródła światła”; „miejsce zacienione”; „ciemność, mrok”; „niewyraźny zarys jakiejś postaci lub przedmiotu”; „odrobina lub marna resztka czegoś”, ewentualnie: „duch zmarłego”.
Zostawmy zmarłych, już tam rżą nad ich grobami platformerscy performerzy. Ale reszta, jak „ciemność”, „mrok”, „niewyraźny zarys” czy „marne resztki” – trudno tego wszystkiego w gabinecie cieni PO nie dostrzegać. Wygląda na to, że twórcy słownika języka polskiego, definiując i „gabinet”, i „cienie”, przewidywali takie zjawiska w polskiej polityce. Oto bowiem grupa trzymająca władzę przez osiem lat, odsunięta od niej przez społeczeństwo, wraca jak niewierna żona, powtarzając, że wszystko teraz będzie inne. A już na pewno jej pozycja.
Bo cóż mają mówić? Koń, jaki jest, każdy widzi. No, może z wyjątkiem oślepionych słońcem Peru i Petru, funkcjonariuszy Frontu Jedności Przekazu stacjonujących na Wiertniczej czy Czerskiej. Ci pierwsi poinformowali wczoraj w „Faktach”, złotymi ustami Grzegorza Kajdanowicza, że „Platforma w gabinecie cieni stawia na tych, którzy w jej poprzednich rządach nie mieli jeszcze okazji, by się wykazać”. Słowo daję – tak rzekł prowadzący. Czyli - „ludziska, dajta się przekonać, bo idzie nowe!”. Ale potem pokazano twarze. Schetyna, Kopacz, Siemoniak, Trzaskowski, Grupiński… Wszystko żółtodzioby, młodzież Platformy – można rzec. Pewnie dlatego tacy wystraszeni.
Jeszcze zabawniej wypadają wspomnienia z pierwszego gabinetu cieni PO, jaki partia ta powołała w 2006 roku. Na czele – Jan Rokita (dziś publicysta „w Sieci”), a za nim wianuszek fachowców. Po pierwsze Bronisław Komorowski jako… szef polskiej dyplomacji. Znamy jego sukcesy w ambasadzie Japonii, a potem w japońskim parlamencie, gdy ganiał shoguna Kozieja po siedziskach. Do tego dyplomatyczne szarże podczas spotkań z zagranicznymi głowami państw (podkradanie kieliszka, przejęcie parasolki). No i genialne wprost stosunki z prezydentem Obamą, któremu zalecił pilnowanie żony. Nikogo lepszego Polska w resorcie spraw zagranicznych mieć nie mogła.
Ministrem finansów z ramienia PO miał być wtedy Zbigniew Chlebowski. Doskonały w kręceniu lodów, krew, pot i łzy III RP. I w takiej właśnie kolejności: najpierw gorąca krew przy lodach, potem pot ( nie tylko na czole), wreszcie łzy nad własnym politycznym upadkiem. A jeśli mowa o „Zbychu”, to przecież w tamtym „dream-teamie” był i „Miro” Drzewiecki, minister sportu dzikiego kraju, znawca wielu sportowych dyscyplin, mistrz Polski w skoku na siano, pchnięciu sprawy czy gimnastyce bankowej.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315909-maskowy-bal-platformy-brakuje-tylko-hgw-w-resorcie-skarbu-lub-budownictwa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.