Sprawa Łączewskiego wybuchła zimą tego roku, gdy w połowie stycznia na konto na Twitterze sygnowane nazwiskiem Tomasza Lisa trafiła wiadomość:
Panie Tomaszu! (…) Nie zorientował się pan, że walenie w to towarzystwo przynosi efekt odwrotny od zamierzonego? Sugeruję zmianę strategii”. Podpis brzmiał: „pewien znany sędzia, chociaż z innego profilu.
W kolejnych wiadomościach autor przedstawił się jako Wojciech Łączewski, a także wysłał swoje zdjęcie.
**Chłopcy w krótkich spodenkach chcą sobie wziąć kałasznikowy i bawić się nimi po pijanemu”
– ostrzegał przed nowym rządem i namawiał Lisa na spotkanie.
Z przeprowadzonej przez specjalistów analizy, do której pod koniec października dotarł portal wPolityce.pl wynika, że w sprzęcie sędziego Łączewskiego nie było szpiegowskiego oprogramowania, które mogłoby posłużyć do włamania i rozsyłania w jego imieniu wiadomości na Twitterze. Z kolei zdjęcie, tzw. selfie, które sędzia wysłał do swojego rozmówcy (przepraszając, że jest na nim w rozciągniętej koszulce), zostało zrobione jego telefonem. Poprzez tzw. chmurę, umożliwiającą automatyczne przesyłanie plików i zapisywanie ich na innych sprzętach, znalazło się w innych komputerach Łączewskiego i w jego tablecie.
W sprawie Wojciecha Łączewskiego mnożą się więc pytajniki. Mało tego. Oddawanie kontroli nad sprawą w ręce anonimowych pracowników Twittera, których weryfikacja jest niemal całkowicie niemożliwa, nie przybliży nas do poznania prawdy. Da jednak Wojciechowi Łączewskiemu i sędziowskiemu rzecznikowi dyscyplinarnemu niezbędny czas, a może nawet pozwoli zamieść tę aferę pod dywan.
WB
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Sprawa Łączewskiego wybuchła zimą tego roku, gdy w połowie stycznia na konto na Twitterze sygnowane nazwiskiem Tomasza Lisa trafiła wiadomość:
Panie Tomaszu! (…) Nie zorientował się pan, że walenie w to towarzystwo przynosi efekt odwrotny od zamierzonego? Sugeruję zmianę strategii”. Podpis brzmiał: „pewien znany sędzia, chociaż z innego profilu.
W kolejnych wiadomościach autor przedstawił się jako Wojciech Łączewski, a także wysłał swoje zdjęcie.
**Chłopcy w krótkich spodenkach chcą sobie wziąć kałasznikowy i bawić się nimi po pijanemu”
– ostrzegał przed nowym rządem i namawiał Lisa na spotkanie.
Z przeprowadzonej przez specjalistów analizy, do której pod koniec października dotarł portal wPolityce.pl wynika, że w sprzęcie sędziego Łączewskiego nie było szpiegowskiego oprogramowania, które mogłoby posłużyć do włamania i rozsyłania w jego imieniu wiadomości na Twitterze. Z kolei zdjęcie, tzw. selfie, które sędzia wysłał do swojego rozmówcy (przepraszając, że jest na nim w rozciągniętej koszulce), zostało zrobione jego telefonem. Poprzez tzw. chmurę, umożliwiającą automatyczne przesyłanie plików i zapisywanie ich na innych sprzętach, znalazło się w innych komputerach Łączewskiego i w jego tablecie.
W sprawie Wojciecha Łączewskiego mnożą się więc pytajniki. Mało tego. Oddawanie kontroli nad sprawą w ręce anonimowych pracowników Twittera, których weryfikacja jest niemal całkowicie niemożliwa, nie przybliży nas do poznania prawdy. Da jednak Wojciechowi Łączewskiemu i sędziowskiemu rzecznikowi dyscyplinarnemu niezbędny czas, a może nawet pozwoli zamieść tę aferę pod dywan.
WB
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315558-tylko-u-nas-kulisy-paralizu-sledztwa-ws-sedziego-laczewskiego-prokurator-tracimy-wplyw-na-sprawe?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.