„Godni tylko, gdy w niewoli, bo ich wtedy razem boli” – śpiewał w „Polonezie biesiadnym” (napisanym i wykonywanym wspólnie z Jackiem Kowalskim) w połowie lat 90. śp. Jacek Kaczmarski. „Święta prawda, słów nie staje, zwłaszcza rano łeb nadaje” – odpowiadał ironicznie Kowalski.
Jak to bywa z genialnymi artystami, Kaczmarski – jak zwykle zresztą – uchwycił idealnie jedną z cech Polaków: niesamowitą zdolność do jednoczenia się w obliczu poważnego zagrożenia czy nieszczęścia, natychmiast przechodzącą w chwilami karczemne i nienawistne spory, gdy już cel zostanie osiągnięty.
Jest w tym opisie oczywiście sporo schematyzmu. W niewoli nie ma pełnego zjednoczenia – spory trawiły Polaków zarówno pod zaborami, a dotyczyły sposobu zachowania wobec zaborców i sposobów walki o wolność, jak i w czasach komunizmu, gdy ścierały się z sobą różne poziomy radykalizmu, różne koncepcje podchodzenia do sytuacji Polski. Po wyzwoleniu zaś spór staje się sprawą całkowicie normalną. Problem zaczyna się, gdy przekracza pewne granice. Przekracza je do tego stopnia, że pojawiają się dwa groźne zjawiska. Pierwsze to brak rzeczowej dyskusji na kluczowe tematy, ponieważ zastępują ją emocjonalna pyskówka, puste i powtarzane do znudzenia frazesy oraz powielane w nieskończoność durne schematy. Drugie zjawisko to kwestionowanie podstaw racji stanu w imię plemiennego konfliktu.
Zostawiam na boku pytanie o to, jak te kwestie wyglądały w II Rzeczpospolitej, odbudowanej po 123 latach niewoli. Poprzestanę na stwierdzeniu, że moim zdaniem wyglądały gorzej niż w naszej skłonności do idealizowania przeszłości chcemy sądzić.
A jak jest dziś? Pierwsze z opisanych zjawisk jest już normą. O dwóch przykładach pisałem w swoich niedawnych tekstach. Pierwszy to sprowadzenie dyskusji o Wojskach Obrony Terytorialnej do pohukiwań o „prywatnej armii Macierewicza”. Drugi to dyskusja podczas Forum Polityki Zagranicznej, w której przedstawiciele partii szybko zaczęli mówić zdartymi frazesami, gładko wchodząc w oklepaną rolę, jaką przypisuje im ciosany tępym toporem obecny układ polityczny.
Drugie zjawisko na razie się szczęśliwie nie pojawia, chyba że na kompletnym marginesie. Natomiast bardzo często obie strony sporu próbują przekonywać, że owszem, istnieje, oczywiście jedynie po drugiej stronie. Stąd rzucane chętnie wobec politycznych wrogów oskarżenia o zdradę. W tym schemacie z jednej strony opozycja to „targowica”, bo skarży na rząd za granicą, z drugiej zaś Kaczyński to agent Putina, bo nie chce kontynuować polityki wasalizacji kraju wobec najważniejszych europejskich stolic.
Większości publiczności jest w tych schematach bardzo wygodnie. Nie tylko zresztą publiczności. Rządzący nie muszą się wysilać, żeby bronić swoich projektów przed rzeczową krytyką, a opozycja nie musi się nad jej skonstruowaniem biedzić. Kibice obu stron też żadnego wysiłku nie muszą podejmować – wszak znacznie prościej jest sobie oponenta odczłowieczyć, uznać za zdrajcę albo wariata, nie starać się niczego zrozumieć i szermować kilkoma gotowcami, otrzymanymi z mediów jednej albo drugiej strony.
Jest jednak grupa osób, które dostrzegają, że grozi nam obsunięcie się w kompletny schematyzm, ograniczenie interakcji pomiędzy stronami sporu do rytualnej wymiany ciosów, a w razie zmiany władzy – całkowite zmiecenie i wyczyszczenie wcześniej podjętych projektów. Sprowadzenie życia politycznego do nawalanki dwóch plemion kończy wszelką dyskusję i wyklucza jakąkolwiek ciągłość planów i działań. Z ogromną szkodą dla państwa.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Godni tylko, gdy w niewoli, bo ich wtedy razem boli” – śpiewał w „Polonezie biesiadnym” (napisanym i wykonywanym wspólnie z Jackiem Kowalskim) w połowie lat 90. śp. Jacek Kaczmarski. „Święta prawda, słów nie staje, zwłaszcza rano łeb nadaje” – odpowiadał ironicznie Kowalski.
Jak to bywa z genialnymi artystami, Kaczmarski – jak zwykle zresztą – uchwycił idealnie jedną z cech Polaków: niesamowitą zdolność do jednoczenia się w obliczu poważnego zagrożenia czy nieszczęścia, natychmiast przechodzącą w chwilami karczemne i nienawistne spory, gdy już cel zostanie osiągnięty.
Jest w tym opisie oczywiście sporo schematyzmu. W niewoli nie ma pełnego zjednoczenia – spory trawiły Polaków zarówno pod zaborami, a dotyczyły sposobu zachowania wobec zaborców i sposobów walki o wolność, jak i w czasach komunizmu, gdy ścierały się z sobą różne poziomy radykalizmu, różne koncepcje podchodzenia do sytuacji Polski. Po wyzwoleniu zaś spór staje się sprawą całkowicie normalną. Problem zaczyna się, gdy przekracza pewne granice. Przekracza je do tego stopnia, że pojawiają się dwa groźne zjawiska. Pierwsze to brak rzeczowej dyskusji na kluczowe tematy, ponieważ zastępują ją emocjonalna pyskówka, puste i powtarzane do znudzenia frazesy oraz powielane w nieskończoność durne schematy. Drugie zjawisko to kwestionowanie podstaw racji stanu w imię plemiennego konfliktu.
Zostawiam na boku pytanie o to, jak te kwestie wyglądały w II Rzeczpospolitej, odbudowanej po 123 latach niewoli. Poprzestanę na stwierdzeniu, że moim zdaniem wyglądały gorzej niż w naszej skłonności do idealizowania przeszłości chcemy sądzić.
A jak jest dziś? Pierwsze z opisanych zjawisk jest już normą. O dwóch przykładach pisałem w swoich niedawnych tekstach. Pierwszy to sprowadzenie dyskusji o Wojskach Obrony Terytorialnej do pohukiwań o „prywatnej armii Macierewicza”. Drugi to dyskusja podczas Forum Polityki Zagranicznej, w której przedstawiciele partii szybko zaczęli mówić zdartymi frazesami, gładko wchodząc w oklepaną rolę, jaką przypisuje im ciosany tępym toporem obecny układ polityczny.
Drugie zjawisko na razie się szczęśliwie nie pojawia, chyba że na kompletnym marginesie. Natomiast bardzo często obie strony sporu próbują przekonywać, że owszem, istnieje, oczywiście jedynie po drugiej stronie. Stąd rzucane chętnie wobec politycznych wrogów oskarżenia o zdradę. W tym schemacie z jednej strony opozycja to „targowica”, bo skarży na rząd za granicą, z drugiej zaś Kaczyński to agent Putina, bo nie chce kontynuować polityki wasalizacji kraju wobec najważniejszych europejskich stolic.
Większości publiczności jest w tych schematach bardzo wygodnie. Nie tylko zresztą publiczności. Rządzący nie muszą się wysilać, żeby bronić swoich projektów przed rzeczową krytyką, a opozycja nie musi się nad jej skonstruowaniem biedzić. Kibice obu stron też żadnego wysiłku nie muszą podejmować – wszak znacznie prościej jest sobie oponenta odczłowieczyć, uznać za zdrajcę albo wariata, nie starać się niczego zrozumieć i szermować kilkoma gotowcami, otrzymanymi z mediów jednej albo drugiej strony.
Jest jednak grupa osób, które dostrzegają, że grozi nam obsunięcie się w kompletny schematyzm, ograniczenie interakcji pomiędzy stronami sporu do rytualnej wymiany ciosów, a w razie zmiany władzy – całkowite zmiecenie i wyczyszczenie wcześniej podjętych projektów. Sprowadzenie życia politycznego do nawalanki dwóch plemion kończy wszelką dyskusję i wyklucza jakąkolwiek ciągłość planów i działań. Z ogromną szkodą dla państwa.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315116-dwa-wazne-glosy-w-obronie-wspolnoty-na-swieto-niepodleglosci-deklaracja-11-listopada-i-wypowiedz-prezydenta