W deprecjacji PiS każdy pretekst był dobry, z absurdalnym zarzutem homofobii włącznie. Za pośrednictwem „Spiegla” miliony Niemców dowiedziało się np., że „lesbijki i pederaści żyją w Polsce niebezpiecznie”, że są „wyrzucani z pracy, bici i ścigani przez policję konną”… Nawiasem mówiąc, w tym samym czasie w RFN chadecki minister pracy i spraw socjalnych w rządzie Badenii-Wirtembergii Andreas Renner stracił pracę za poparcie parady gejów w Stuttgarcie. Z inspiracji i dzięki staraniom odsuniętych od władzy, polskich polityków europarlament uchwalił niezwykłą rezolucję, w której potępił rzekomy polski rasizm, ksenofobię, antysemityzm i homofobię. Nie muszę przy tym przypominać, że to nie przez Polskę, lecz akurat przez zjednoczone Niemcy przelała się wielka fala podpaleń hoteli azylanckich i tragicznych w skutkach ataków na cudzoziemców, że to nie w Polsce trzeba było ustawić całodobowe, policyjne warty przed synagogami i innymi obiektami gminy żydowskiej, że nie u nas jej działacze nie ruszali się na krok bez bodyguardów… W naszym kraju de facto czterech spośród ministrów spraw zagranicznych miało żydowskie pochodzenie, z Geremkiem, synem rabina włącznie.
Ale to PiS stał się w Niemczech i w całej zachodniej Europie synonimem enfant terrible cywilizowanego świata i demokracji. Po analizie rodzimej prasy prezydent Horst Köhler przyznał wówczas publicznie, że „dominował w niej zdecydowanie negatywny obraz Polski”, choć zastrzegł przy tym nie wiedzieć dlaczego, że… „nie była to akcja zorganizowana”. Ta medialna kanonada ucichła dopiero wtedy, gdy PiS straciło władzę. Dziś mamy powtórkę z historii z jeszcze większym natężeniem, bo z wykorzystaniem różnorakich „autorytetów” na gościnnych występach, współtwórców i bohaterów niezliczonych publikacji o „dzieleniu narodu” przez PiS (jak w „Die Welt”), czy o Kaczyńskim - polskim „Putnie w owczej skórze”. Na takiej podbudowie pozwalają sobie coraz śmielej także prominentni, niemieccy politycy, jak np. przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert z partii kanclerz Angeli Merkel (CDU), który skrytykował polski parlament i rząd, że ich postawa wobec Trybunału Konstytucyjnego to błędna droga… Kto w ogóle dał prawo niemieckim politykom do orzekania w wewnętrzych sprawach naszego kraju…? Kto dał takie prawo np. niemieckiemu i francuskiemu prezesowi TK, którzy - jak Andreas Vosskuhle i Laurent Fabius (przewodniczący Rady Konstytucyjnej) wyrazili, oględnie mówiąc, „zaniepokojenie sytuacją w Polsce”, i to równolegle w dwóch gazetach: w „Süddeutsche Zeitung” i francuskim „Le Monde”?
Niestety, PiS nie jest w tym przypadku bez winy. Przy tak nasilonej aktywności polskiej opozycji poza granicami partia Jarosława Kaczyńskiego dała się zepchnąć do defensywy. Zaniedbano rozbudowywanie kontaktów z pokrewnymi partiami na zachód od Odry, i wszelkie działania kształtujące public relations. Było to tym bardziej nieodzowne, że sam prezes nie ustrzegł się w przeszłości w swej retoryce ewidentnych błędów, za które słono zapłacił. Dość wspomnieć insynuacje dotyczące zdobycia władzy przez kanclerz Angelę Merkel.
W relacjach międzynarodowych warunkiem sine qua non jest rezygnacja ze słowotoku przez polityków, na rzecz świadomych, umiejętnych działań, kształtujących korzystny wizerunek własny i wynikające stąd dobre relacje. To właśnie jest dziś największą słabością PiS. Nie wiem dlaczego partia Kaczyńskiego do tej pory nie zadbała o zbliżenie i rozbudowanie kontaktów np. z - co należy podkreślić - współrządzącą w Niemczech Unią Chrześcijańsko-Społeczną, która sama siebie określa jako partię chrześcijańsko-konserwatywną. „Bardziej na prawo jest tylko ściana”, mawiali o CSU socjaldemokraci. Od siostrzanej CDU (partii Merkel) CSU różni się tym, że w sprawach gospodarczych jest bardziej „socjalna”, a w kwestiach polityki społecznej bardziej konserwatywna. CSU ceni sobie państwowy interwencjonizm i odnosi się z rezerwą do wszelkich prób liberalizacji życia społecznego. Na plan pierwszy w jej programach wysuwana jest rodzina. Bawarscy chadecy, rządzący w swym landzie od ponad półwiecza, najdłużej opierali się legalizacji tzw. związków partnerskich, odrzucają adopcję dzieci przez jednopłciowe pary, opowiadają się za ochroną dzieci poczętych, przerywanie ciąży dopuszczają w wyjątkowych przypadkach, są też za represyjną walką z narkotykami. W polityce zagranicznej CSU uchodzi za partię eurosceptyków, która chce Europy opartej na chrześcijańskich wartościach, bez utraty suwerenności państw członkowskich na rzecz organów Unii Europejskiej, sprzeciwia się także napływowi imigrantów z „innych kręgów kulturowych”.
Różnica między PiS i CSU sprowadza się właściwie tylko do tego, że pierwsi rozpamiętują wojenne tragedie Polaków, a drudzy uwypuklają powojenne dramaty Niemców. Nie jest to jednak bariera nie do przełamania. Brzmi jak truizm, ale to prawda, że im więcej ma się w polityce sprzymierzeńców, zwłaszcza w tak wpływowych krajach jak Niemcy, tym więcej można osiągnąć, także na unijnej, ogólnoeuropejskiej i szerszej płaszczyźnie. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że niemieckie media w roli „rozgrywających” traktują dzisiaj PiS jak stracha w polu, na którym siadają wszystkie wróble.
Lech Wałęsa, który przedstawia obecnie karykaturę samego siebie, który najchętniej utopiłby prezesa PiS w łyżce wody, skwapliwie wykorzystuje instrumentalne (czego nie pojmuje), zainteresowanie niemieckich dziennikarzy i znów, jak dziesięć lat temu, bredzi o „niebezpiecznym” Kaczyńskim, a co więcej, żąda podjęcia przeciw Polsce „efektywnych działań, łącznie z groźbą wykluczenia z Unii Europejskiej”. „Polska znajduje się w ślepej uliczce i dlatego potrzebuje pomocy z całego świata”, jęknął w weekendowym „Süddeutsche Zeitung”. Pomijam fakt, że człowiek szczycący się publicznie tym, że nie przeczytał w życiu żadnej książki, uważa się za mędrca, a po prawdzie sam z siebie robi durnia, gdyż wykazuje, że nie ma bladego pojęcia o strukturach i zasadach funkcjonowaniu UE. Wywody Wałęsy można by skwitować jego własnymi słowami, że „miała być demokracja, a tu każdy wygaduje co chce!”, że „tonący brzytwy chwyta się byle czego”, bo „nie był las, nie było nas, nie był las, nie będzie nas, będzie las”… Byłoby śmiesznie, gdyby nie fakt, że jest poważne. To za sprawą takich apeli jak Wałęsy i takiego opisywania polskiej rzeczywistości przez naszych rodzimych polityków powstają przedziwne opinie, jak m.in. komentatora CNN, który zestawił Polskę, będącą kiedyś „wzorcem demokracji w Europie” na równi z… Rosją i Turcją, że pominę inicjatywy w Parlamencie Europejskim, orzeczenia Komisji Weneckiej czy najnowszy raport komisji ONZ.
Próżno oczekiwać, że niemieckie media, których opinie powielane są w innych krajach, jako „miarodajne”, wygrzebią na okoliczność wieców KOD-u takie cytaty Wałęsy, jak te z okresu sprawowania władzy przez koalicje PO-PSL, gdy nie spodobały mu się protesty kolegów… związkowców:
Gdybym był na miejscu Tuska dałbym polecenie spałować, oddać za to, władzę trzeba szanować, wybierać mądrze, brać udział w wyborach, organizować się, ale potem szacunek, ktoś ich wybrał, oni są przedstawicielami narodu, nie mogą pozwolić sobie na takie, na opluwanie, na bijatykę, no, no, no. panie premierze, więcej zdecydowania, dość takiej zabawy…
Czy np. tę wypowiedź naszego noblisty pokojowego z chwili blokowania Sejmu przez „nie jego” już „Solidarność”:
Stanąłbym na czele i bym pałował, dlatego że jest to wystąpienie przeciwko zorganizowanemu państwu, przeciwko premierowi, rządom, ministrom. Nie, nie. Na to pozwolić sobie nie można, i dlatego, dlatego stanąłbym na czele z pałą w ręku. Bym zapomniał, że mam Nobla…
Nie trudno sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby do „rad” Wałęsy dostosowali się wyłonieni w demokratycznych wyborach rząd Beaty Szydło i prezydent Andrzej Duda. Jeśli partia Jarosława Kaczyńskiego nie zadba o własny wizerunek, zrobią to za nią inni… W chwili spadku notowań PiS, choćby z powodu koniecznych ale niepopularnych decyzji, może oznaczać to tylko jedno: utratę władzy.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W deprecjacji PiS każdy pretekst był dobry, z absurdalnym zarzutem homofobii włącznie. Za pośrednictwem „Spiegla” miliony Niemców dowiedziało się np., że „lesbijki i pederaści żyją w Polsce niebezpiecznie”, że są „wyrzucani z pracy, bici i ścigani przez policję konną”… Nawiasem mówiąc, w tym samym czasie w RFN chadecki minister pracy i spraw socjalnych w rządzie Badenii-Wirtembergii Andreas Renner stracił pracę za poparcie parady gejów w Stuttgarcie. Z inspiracji i dzięki staraniom odsuniętych od władzy, polskich polityków europarlament uchwalił niezwykłą rezolucję, w której potępił rzekomy polski rasizm, ksenofobię, antysemityzm i homofobię. Nie muszę przy tym przypominać, że to nie przez Polskę, lecz akurat przez zjednoczone Niemcy przelała się wielka fala podpaleń hoteli azylanckich i tragicznych w skutkach ataków na cudzoziemców, że to nie w Polsce trzeba było ustawić całodobowe, policyjne warty przed synagogami i innymi obiektami gminy żydowskiej, że nie u nas jej działacze nie ruszali się na krok bez bodyguardów… W naszym kraju de facto czterech spośród ministrów spraw zagranicznych miało żydowskie pochodzenie, z Geremkiem, synem rabina włącznie.
Ale to PiS stał się w Niemczech i w całej zachodniej Europie synonimem enfant terrible cywilizowanego świata i demokracji. Po analizie rodzimej prasy prezydent Horst Köhler przyznał wówczas publicznie, że „dominował w niej zdecydowanie negatywny obraz Polski”, choć zastrzegł przy tym nie wiedzieć dlaczego, że… „nie była to akcja zorganizowana”. Ta medialna kanonada ucichła dopiero wtedy, gdy PiS straciło władzę. Dziś mamy powtórkę z historii z jeszcze większym natężeniem, bo z wykorzystaniem różnorakich „autorytetów” na gościnnych występach, współtwórców i bohaterów niezliczonych publikacji o „dzieleniu narodu” przez PiS (jak w „Die Welt”), czy o Kaczyńskim - polskim „Putnie w owczej skórze”. Na takiej podbudowie pozwalają sobie coraz śmielej także prominentni, niemieccy politycy, jak np. przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert z partii kanclerz Angeli Merkel (CDU), który skrytykował polski parlament i rząd, że ich postawa wobec Trybunału Konstytucyjnego to błędna droga… Kto w ogóle dał prawo niemieckim politykom do orzekania w wewnętrzych sprawach naszego kraju…? Kto dał takie prawo np. niemieckiemu i francuskiemu prezesowi TK, którzy - jak Andreas Vosskuhle i Laurent Fabius (przewodniczący Rady Konstytucyjnej) wyrazili, oględnie mówiąc, „zaniepokojenie sytuacją w Polsce”, i to równolegle w dwóch gazetach: w „Süddeutsche Zeitung” i francuskim „Le Monde”?
Niestety, PiS nie jest w tym przypadku bez winy. Przy tak nasilonej aktywności polskiej opozycji poza granicami partia Jarosława Kaczyńskiego dała się zepchnąć do defensywy. Zaniedbano rozbudowywanie kontaktów z pokrewnymi partiami na zachód od Odry, i wszelkie działania kształtujące public relations. Było to tym bardziej nieodzowne, że sam prezes nie ustrzegł się w przeszłości w swej retoryce ewidentnych błędów, za które słono zapłacił. Dość wspomnieć insynuacje dotyczące zdobycia władzy przez kanclerz Angelę Merkel.
W relacjach międzynarodowych warunkiem sine qua non jest rezygnacja ze słowotoku przez polityków, na rzecz świadomych, umiejętnych działań, kształtujących korzystny wizerunek własny i wynikające stąd dobre relacje. To właśnie jest dziś największą słabością PiS. Nie wiem dlaczego partia Kaczyńskiego do tej pory nie zadbała o zbliżenie i rozbudowanie kontaktów np. z - co należy podkreślić - współrządzącą w Niemczech Unią Chrześcijańsko-Społeczną, która sama siebie określa jako partię chrześcijańsko-konserwatywną. „Bardziej na prawo jest tylko ściana”, mawiali o CSU socjaldemokraci. Od siostrzanej CDU (partii Merkel) CSU różni się tym, że w sprawach gospodarczych jest bardziej „socjalna”, a w kwestiach polityki społecznej bardziej konserwatywna. CSU ceni sobie państwowy interwencjonizm i odnosi się z rezerwą do wszelkich prób liberalizacji życia społecznego. Na plan pierwszy w jej programach wysuwana jest rodzina. Bawarscy chadecy, rządzący w swym landzie od ponad półwiecza, najdłużej opierali się legalizacji tzw. związków partnerskich, odrzucają adopcję dzieci przez jednopłciowe pary, opowiadają się za ochroną dzieci poczętych, przerywanie ciąży dopuszczają w wyjątkowych przypadkach, są też za represyjną walką z narkotykami. W polityce zagranicznej CSU uchodzi za partię eurosceptyków, która chce Europy opartej na chrześcijańskich wartościach, bez utraty suwerenności państw członkowskich na rzecz organów Unii Europejskiej, sprzeciwia się także napływowi imigrantów z „innych kręgów kulturowych”.
Różnica między PiS i CSU sprowadza się właściwie tylko do tego, że pierwsi rozpamiętują wojenne tragedie Polaków, a drudzy uwypuklają powojenne dramaty Niemców. Nie jest to jednak bariera nie do przełamania. Brzmi jak truizm, ale to prawda, że im więcej ma się w polityce sprzymierzeńców, zwłaszcza w tak wpływowych krajach jak Niemcy, tym więcej można osiągnąć, także na unijnej, ogólnoeuropejskiej i szerszej płaszczyźnie. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że niemieckie media w roli „rozgrywających” traktują dzisiaj PiS jak stracha w polu, na którym siadają wszystkie wróble.
Lech Wałęsa, który przedstawia obecnie karykaturę samego siebie, który najchętniej utopiłby prezesa PiS w łyżce wody, skwapliwie wykorzystuje instrumentalne (czego nie pojmuje), zainteresowanie niemieckich dziennikarzy i znów, jak dziesięć lat temu, bredzi o „niebezpiecznym” Kaczyńskim, a co więcej, żąda podjęcia przeciw Polsce „efektywnych działań, łącznie z groźbą wykluczenia z Unii Europejskiej”. „Polska znajduje się w ślepej uliczce i dlatego potrzebuje pomocy z całego świata”, jęknął w weekendowym „Süddeutsche Zeitung”. Pomijam fakt, że człowiek szczycący się publicznie tym, że nie przeczytał w życiu żadnej książki, uważa się za mędrca, a po prawdzie sam z siebie robi durnia, gdyż wykazuje, że nie ma bladego pojęcia o strukturach i zasadach funkcjonowaniu UE. Wywody Wałęsy można by skwitować jego własnymi słowami, że „miała być demokracja, a tu każdy wygaduje co chce!”, że „tonący brzytwy chwyta się byle czego”, bo „nie był las, nie było nas, nie był las, nie będzie nas, będzie las”… Byłoby śmiesznie, gdyby nie fakt, że jest poważne. To za sprawą takich apeli jak Wałęsy i takiego opisywania polskiej rzeczywistości przez naszych rodzimych polityków powstają przedziwne opinie, jak m.in. komentatora CNN, który zestawił Polskę, będącą kiedyś „wzorcem demokracji w Europie” na równi z… Rosją i Turcją, że pominę inicjatywy w Parlamencie Europejskim, orzeczenia Komisji Weneckiej czy najnowszy raport komisji ONZ.
Próżno oczekiwać, że niemieckie media, których opinie powielane są w innych krajach, jako „miarodajne”, wygrzebią na okoliczność wieców KOD-u takie cytaty Wałęsy, jak te z okresu sprawowania władzy przez koalicje PO-PSL, gdy nie spodobały mu się protesty kolegów… związkowców:
Gdybym był na miejscu Tuska dałbym polecenie spałować, oddać za to, władzę trzeba szanować, wybierać mądrze, brać udział w wyborach, organizować się, ale potem szacunek, ktoś ich wybrał, oni są przedstawicielami narodu, nie mogą pozwolić sobie na takie, na opluwanie, na bijatykę, no, no, no. panie premierze, więcej zdecydowania, dość takiej zabawy…
Czy np. tę wypowiedź naszego noblisty pokojowego z chwili blokowania Sejmu przez „nie jego” już „Solidarność”:
Stanąłbym na czele i bym pałował, dlatego że jest to wystąpienie przeciwko zorganizowanemu państwu, przeciwko premierowi, rządom, ministrom. Nie, nie. Na to pozwolić sobie nie można, i dlatego, dlatego stanąłbym na czele z pałą w ręku. Bym zapomniał, że mam Nobla…
Nie trudno sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby do „rad” Wałęsy dostosowali się wyłonieni w demokratycznych wyborach rząd Beaty Szydło i prezydent Andrzej Duda. Jeśli partia Jarosława Kaczyńskiego nie zadba o własny wizerunek, zrobią to za nią inni… W chwili spadku notowań PiS, choćby z powodu koniecznych ale niepopularnych decyzji, może oznaczać to tylko jedno: utratę władzy.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/314678-palowanie-walesy-najwiekszym-bledem-pis-jest-to-ze-przy-tak-nasilonej-aktywnosci-swoich-przeciwnikow-dalo-sie-zepchnac-do-defensywy?strona=2