Żyjemy w świecie rządzonym przez media. Nawet ci, którzy deklarują, że nie czytają gazet, nie oglądają na co dzień telewizji, czy nie słuchają radia, a wiadomości czerpią z internetu, i tak żyją w takim świecie. Mechanizm jest prosty. Codziennie kilka problemów, uznanych za ważne przez największych nadawców, zaczyna krążyć w najpopularniejszych mediach, zmuszając do podania tych wiadomości lub komentarzy do nich, innych nadawców w każdym ze znanych źródeł przekazu. Także w internecie. A kiedy już większość wokół nas o czymś mówi, można albo milczeć, albo wyrażać własne zdanie. I tak, nawet uciekając przed dzisiejszą medialnością życia, stajemy się jej częścią, chcąc żyć pośród i z innymi. I tylko nieliczni zastanawiają się: Czy na pewno moje zdanie jest moim własnym?
Dlatego warto przyglądać się tym, od których ten proces się zaczyna. Dziennikarzom i ich pracodawcom. Zawsze w tej parze i zawsze równocześnie. Co wtedy widać? Że albo wierzymy, że niemiecki wydawca jest już Europejczykiem pełną gębą i dba o nasze polskie sprawy bardziej niż o niemieckie, albo nie wierzymy temu i widzimy, że w Europie niewiele wiek dwudziesty pierwszy różni się od poprzednich stuleci. Dalej trwa walka między narodami Europy o przywództwo i płynące z niego korzyści, ale już bez karabinów i armat, a z pomocą różnorakich instytucji, przy czym pieniądze i informacje są najpopularniejszą bronią.
Dzisiaj chcę zwrócić uwagę na Tomasza Lisa, znanego powszechnie w Polsce żołnierza medialnej wojny, polskiego dziennikarza pracującego u niemieckiego wydawcy. Lis w Newsweeku nie ukrywa swych poglądów i co tydzień dowodzi ich stałości. Pisze, że troszczy się o dobro Polski i Polaków. W ostatnim numerze swojego tygodnika znów broni ich przed PiS. Podsumowuje nasze roczne rządy. I przy tym cały czas uważa się za demokratę i obrońcę demokracji. Czyżby?
Zanim wytłumaczę skąd moja wątpliwość, zacytuję tylko jeden fragment wstępniaka redaktora naczelnego Tomasza Lisa z ostatniego „Newsweeka”:
Gdzieś na końcu, gdy krajobraz po bitwie się oczyści, a kurz opadnie, potrzebna będzie być może nowa, wielka umowa społeczna, która nie będzie wykluczała nikogo, żadnej grupy społecznej, także wielomilionowej rzeszy Polaków, którzy obecnie władzę popierają. Polska nie może być ciasna dla nikogo. Każdy powinien czuć się tu u siebie, żyjąc w przekonaniu, że jego prawa są gwarantowane.
Otóż twierdzę, że Tomasz Lis nie jest demokratą bez skazy za jakiego się uważa. To co robi, można by nazwać cwaniactwem najemnika. Podobną winę można przypisać ruchowi KOD. Oto dlaczego tak twierdzę i jest to myśl z mojej pisowskiej głowy:
Teraz, natychmiast, zanim rozpoczną się kolejne bitwy, Polsce i Polakom potrzebna jest nowa, wielka umowa społeczna.
Reszta myśli może być taka jak w Newsweeku.
Gdyby Tomaszowi Lisowi chodziło o demokrację, nawoływałby z racji podsumowania rocznych rządów PiS do dialogu, a nie do niszczenia partii władzy. Ja, polityk PiS deklaruję swój udział w takich negocjacjach z wolą porozumienia. Deklaruję chęć do zawarcia umowy społecznej, wprowadzającej w życie zasadę wynikającą z prostej, choć nie prostackiej definicji demokracji jako porządku, w którym władza z nadania większości sprawowana jest z poszanowaniem mniejszości.
W Polsce zadośćuczynieniu tej definicji na przeszkodzie stoją dwa zjawiska - obce wpływy i wewnętrzne skłócenie. Pierwsze wiąże się z przywołaną wcześniej wojną o prymat w Europie i prawo dyktowania tego, co inne państwa mają robić z woli silniejszych. Najsilniejsze państwo współczesnej Europy dąży do realizacji tego celu posługując się najstarszą regułą w polityce: ”dziel i rządź” i używają do tego, muszę to powtórzyć, pieniędzy, instytucji i informacji. W interesie naszych sąsiadów jest byśmy byli skłóceni czyli słabsi. Stąd wielkim złem można śmiało nazwać ogłoszenie „totalnej opozycji” w Polsce przez część partii. Czy tego chcą, czy nie realizują w ten sposób niepolską rację stanu. Polską racją stanu jest współrządzenie. Tak uważam, dlatego zadaję sobie pytanie: Jak to zrobić przy tym stopniu skłócenia?
My, politycy polskich partii powinniśmy dążyć do tego, by współrządzić Polską. Na początek musimy ustalić trzy, nie więcej, obszary, które w imię dobra Polski i Polaków będą przedmiotem rozmów i negocjacji, a nie politycznej walki. Tacy dziennikarze jak Tomasz Lis, swą działalnością w takim procesie przeszkadzają. Dlatego uważam ich za pozornych demokratów i cwaniaków którzy sami siebie oszukują. Gdyby Tomasz Lis napisał, że w Polsce trzeba zacząć budowanie porozumienia od odrzucenia emocji i stworzenia grupy spraw ponad podziałami byłby dla mnie wiarygodnym obrońcą demokracji. Nie robi tego, więc nie jest tym, na kogo się tak usilnie kreuje.
Tomasz Lis nie nawołuje do nowej wielkiej umowy społecznej, nie pokazuje, że interes Polski i Polaków przedkłada nade wszystko. Odkłada zawarcie tej umowy na czas, kiedy zniszczony zostanie PiS, tym samym wpisuje się w obcą naszej racji stanu politykę spod hasła „dziel i rządź.” Funduje nam zachętę do dalszej wewnętrznej wojny, z której korzystają inni. Nie chce dostrzec, że za sprawą PiS Polacy mają do czynienia z nowym, jakościowo dobrym zjawiskiem w polskiej polityce. Po raz pierwszy od 1989 roku partia rządząca wypełnia zobowiązania z czasów kampanii wyborczej. Czyni w ten sposób wielomilionową rzeszę Polaków podmiotem polityki. Realnie, a nie tylko werbalnie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Racją natomiast w komentarzach na temat rocznych rządów PiS jest zarzut skierowany do rządzącej partii, że z lęku przed sabotowaniem przez politycznych przeciwników jej programu, nie dopuszcza innych do współrządzenia. Wracam zatem w tym miejscu do kwadratury polskiego koła politycznego. Jak współrządzić z opozycją w momencie tak głębokich podziałów i wrogości stron?
Tę autentyczną wrogość i nieufność może zmienić tylko dialog. To jest droga do odzyskania powszechnej wiarygodności polskiej klasy politycznej.
Uważam, że do polityków dialogu, a nie cwaniactwa, należy przyszłość w polskiej polityce. W końcu każdy cwaniak oszuka sam siebie, ale Polska i Polacy nie mają czasu, by na taki moment czekać bezczynnie.
Każda demokracja, była i jest zderzeniem racji stron. Ważne, by strony odmienność poglądów uznawały za powód do wspólnych rozmów, a nie wzajemnego niszczenia. Tak nam dopomóż Bóg, życzę wierzącym, a niewierzącym by rację stanu przedłożyli nad polityczne emocje. Zacznijmy się w Polsce dogadywać, mimo wielkiej chęci wzajemnego zniszczenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/313839-zacznijmy-sie-dogadywac-mimo-wielkiej-checi-wzajemnego-zniszczenia-bo-do-politykow-dialogu-nalezy-przyszlosc-w-polskiej-polityce