Rok rządów PiS-u minął jak z bicza strzelił. I chyba jedno stało się pewne – opozycji żadnymi marszami tęczowymi, czarnymi czy w żadnym innym kolorze, nie uda się go wysadzić z siodła. Na co w pierwszym momencie po wyborach – wyraźnie liczyła. Nawet nieobliczalny i żyjący w świecie własnych wyobrażeń Lech Wałęsa – złagodził swoją rewolucyjną retorykę.
Czy minione 12 miesięcy zostały w pełni wykorzystane – to już inna sprawa. Pewnie udałoby się zrobić więcej, gdyby po trosze za sprawą opozycji ale w dużej mierze na własne życzenie, PiS nie uwikłał się w paraliżujący konflikt o Trybunał Konstytucyjny. Piąta już nowelizacja ustawy jest najlepszym dowodem, że coś w tej sprawie nie do końca poszło zgodnie z planem. Mimo to, zasadniczy pomysł na pierwszy rok rządów okazał się słuszny. Program 500 plus w opinii publicznej rekompensuje z naddatkiem różne niedociągnięcia w innych dziedzinach. (Co niedawno z bolesnym zdumieniem skonstatował nawet TVN – realizując „rocznicowy” reportaż na polskiej prowincji).
Wpadek co prawda i PiS-owi i rządowi nie brakuje (podatek handlowy, zamieszanie wokół ustawy aborcyjnej, rozmaite bezsensowna awantura o stadniny arabskie i Puszczę Białowieską, nachalne dołączanie apeli smoleńskich do wszelkich historycznych uroczystości, sprawa Misiewicza, liczne lapsusy językowe poszczególnych ministrów i co tu kryć - generalnie słaba polityka informacyjna), ale wszystkie dotyczą dziedzin albo dla zwykłego obywatela abstrakcyjnych, albo dotykających wąskich grup społecznych. No może z wyjątkiem prawa aborcyjnego – które na moment faktycznie zelektryzowało wiele środowisk i miało znamiona autentycznego ruchu społecznego.
Tak czy owak bilans pierwszego roku ekipy Beaty Szydło wypada na plus. Priorytetowa obietnica została spełniona, kilka innych wkroczyło w fazę, która daje gwarancję realizacji (wiek emerytalny, program „Mieszkanie plus”, uproszczenie systemu podatkowego, reforma edukacji – prędzej czy później nabiorą namacalnych kształtów.)
Najbardziej rozczarowani mogą się czuć chyba frankowicze – grupa społeczna, do której coraz bardziej dociera, że jej postulatów rząd raczej w satysfakcjonujący sposób nie uwzględni. A w każdym razie zrobi nieprędko. Zwyciężyła bowiem kalkulacja, że zadzieranie z potężnym lobby bankowym – może przynieść Polsce zbyt wiele strat. (Wprost mówi o tym prezydent Andrzej Duda w wywiadzie dla tygodnika „wSieci”).
Na poczet swoich sukcesów, bardziej lub mniej zasłużonych, PiS może też zapisać utrzymanie opozycji w stanie totalnej rozsypki. Jej początkowy sukces jakim wydawało się powstanie KOD-u najwyraźniej nie wytrzymuje próby czasu. Premia za nowość się skończyła, kolejne hasła wyciągają na ulice coraz mniej zwolenników, a na placu boju pozostała grupka sfrustrowanych i skłóconych działaczy, których nie łączy ze sobą nic poza organiczną nienawiścią do PiS-u…
Zresztą w partyjnych szeregach anty-Pis-u nie dzieje się lepiej. Grzegorz Schetyna miota się między konserwatyzmem i liberalizmem, rozpaczliwie konsoliduje swoje szeregi, z których co i rusz uciekają mu co bardziej zbuntowane jednostki. Ale nie umie się pozbyć balastu ośmioletnich, zakończonych porażką wyborczą rządów. Zaś samobójcza strategia przyjęta w związku z afera reprywatyzacyjną – zniechęca doń resztki wiernego elektoratu.
Nowoczesna – trwa siłą tupetu i medialnej aktywności Ryszarda Petru i kilku jego akolitek. Ale struktur nie buduje. A szansę na zbudowanie finansowego zaplecza – na własną prośbę straciła. Sprawdzianem dla niej będą wybory samorządowe. Zostało co prawda jeszcze kilka miesięcy ale udźwignięcie wyzwania, jakim będzie wyłonienie kandydatów w każdej gminie – wygląda dziś mniej niż mało prawdopodobnie.
O istnieniu PSL-u przeciętny Polak pamięta coraz rzadziej. Choć Władysławowi Kosiniakowi–Kamyszowi od czasu do czasu udaje się zaistnieć w przestrzeni medialnej. Jest jednak tak niereprezentatywny dla swojego środowiska, że łatwo zapomnieć jaką właściwie partię właściwie reprezentuje…
Nieco lepiej na tym tle sytuuje się Paweł Kukiz, któremu wbrew złowróżbnym przepowiedniom udało się uniknąć losu PiS-owskiej „przystawki”. Czasem populistycznie, czasem merytorycznie potrafi przebić się do debaty publicznej, a to z tematem CETA, a to - medycznej marihuany. Dla PiS-u jest tyleż potrzebny, co niewygodny. Często uwiera niczym kamyk w bucie, który choć parcia naprzód nie uniemożliwia, to jednak nie pozwala o sobie zapomnieć. Bo mimo nieimponujących sondaży jest jakąś potencjalną alternatywą dla zniechęconego wobec PiS elektoratu. Ale niewątpliwie jest też partnerem do dyskusji. Który tu i ówdzie potrafi o coś zawalczyć. Jak choćby o media.
W stosunkach międzynarodowych – sukcesy PiS-u mieszają się z porażkami. Odbudowa Grupy Wyszehradzkiej, „skonsumowanie” szczytu NATO – mają swój kontrapunkt w irytująco przewlekłym konflikcie o Trybunał Konstytucyjny z Komisją Wenecką, Komisją Europejską i „postępowymi” frakcjami w Parlamencie Europejskim.
Otwieranie się na nowe kierunki – Chiny, Białoruś – wygląda tyleż „obrazoburczo” (przez lata antykomunistyczna opozycja tłumaczyła, że są to partnerzy „niemoralni” ze względu na swoje totalitarne inklinacje), co obiecująco. (Do chińskiego kapitału uśmiechają się wszak wszystkie państwa zachodnie, a Białoruś stanowi nieformalny „kraj tranzytowy” w drodze na objęte embargiem rynki rosyjskie). Skomplikowane relacje z Ukrainą, mimo sporów historycznych, rokują raczej dobrze niż źle. Demonizowany przez liberałów konflikt z Francuzami o Caracale jest raczej sprawą incydentalną, przy odrobinie zręczności możliwą do zneutralizowania. Sporą niewiadomą pozostają natomiast dalsze relacje z „brexitującą” Wielką Brytanią , a największym wyzwaniem pozostaje utrzymanie korzystnych relacji ze Stanami Zjednoczonymi po listopadowych wyborach. Przeorientowanie polskiej polityki z proberlińskiej na prowaszyngtońską nie ulega już dziś wątpliwości. Niestety z punktu widzenia Polski ani Donald Trump ani Hillary Clinton nie stanowią spełnienia politycznych marzeń. Ale też niekoniecznie muszą oznaczać katastrofę. Polityka Białego Domu to jednak coś więcej niż ten czy inny gospodarz Owalnego Gabinetu.
Pierwszy rok minął. Sielanki nie było. Ale też nikt jej nie oczekiwał. Rządzenie ponad głowami nieprzychylnych elit i znacznej części mediów okazało się możliwe, choć nie zawsze eleganckie. To, czy z błędów, porażek i sukcesów ostatnich miesięcy – ekipa rządząca zdoła wyciągnąć odpowiednie wnioski – może zdecydować o wyniku PiS-u w wyborach samorządowych. A te, choć jeszcze odległe – będą dla partii Jarosława Kaczyńskiego wyjątkowo ważnym sprawdzianem. W przypadku sukcesu – zapewnią mu pełnię władzy, jakiej nie miało jeszcze żadne ugrupowanie po 89’ roku. Dadzą też realną podstawą do marzeń o drugiej kadencji. W przypadku porażki mogą być początkiem sondażowej równi pochyłej. Jest więc o co zabiegać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/313440-sukcesy-i-wpadki-czyli-365-dni-pis-u-sielanki-nie-bylo-ale-tez-nikt-jej-nie-oczekiwal-co-przyniosa-kolejne-miesiace