Z tymi widelcami to jednak nie jest prawda. We Francji używano ich wcześniej niż w Polsce. Jeśli już wiceminister obrony Bartosz Kownacki chciał zabłysnąć i dopiec Francuzom, to mógł raczej przypomnieć, że Henryk de Valois, zwany w Polsce Walezjuszem, przybył jako wybraniec szlachty do obsadzenia polskiego tronu po Zygmuncie Auguście do naszego kraju w roku 1573, rok po krwawej nocy św. Bartłomieja, gdy w Paryżu zamordowano kilka tysięcy hugenotów. I podczas gdy we Francji jeszcze nie przyschła krew protestantów, nowo wybrany król Polski musiał zaprzysiąc artykuły, których jeden z punktów mówił wprost o wolności wyznania. To byłaby znacznie lepsza opowieść niż ta o widelcach.
Ale najlepiej, gdybyśmy żadnej takiej opowieści, przynajmniej z ust któregokolwiek z członków rządu, nie było.
Co do rezygnacji z caracali, sprawa jest raczej jasna (choć opieram się tutaj na opiniach ekspertów, sam na sprzęcie wojskowym się nie znam): to był wybór głównie polityczny, drogi i technicznie nie najlepszy. Zatem rezygnacja z kontraktu z Francuzami leżała w naszym interesie. Co do tego nie ma sporu.
Całkowicie niepotrzebna, a momentami wręcz niezrozumiała jest natomiast atmosfera, jaka wokół tej decyzji powstała. Wiadomo było, że będzie to dla rządu francuskiego kłopot. Można było przewidzieć, że rezygnacja z francuskiego śmigłowca zostanie w Paryżu fatalnie przyjęta. Można też było przewidzieć histerię opozycji w tej sprawie (z pominięciem – warto o tym przypominać – Jacka Saryusza-Wolskiego, który przytomnie mówił o konieczności obrony polskiego interesu w tej sprawie oraz klubu Kukiz ’15). I właśnie dlatego należało się ograniczyć do czysto merytorycznej argumentacji, powściągnąć emocje, nie reagować na francuskie zaczepki. Dlaczego?
Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że tak właśnie zachowuje się państwo bez kompleksów, pewne siebie. Pokazuje, że działa na zimno, w sposób przemyślany, na spokojnie. Emocje, godnościowe pohukiwania, frazesy o „powstawaniu z kolan”, o „odzyskiwaniu suwerenności” – wszystko to jest nie tylko całkowicie zbędne i pokazuje, że polska elita nie panuje nad emocjami (co przeciwnicy mogą wykorzystać przeciwko niej), ale być może, w niektórych przypadkach, pokazuje nawet głębokie kompleksy. Państwo pewne siebie, podobnie jak pewni siebie politycy, nie muszą szukać jakichś godnościowych uzasadnień, żeby podjąć decyzję słuszną z punktu widzenia własnych interesów. Po prostu ją podejmują i tyle. Bez zbędnych kontekstów i tromtadracji.
Nie jest żadnym wytłumaczeniem, że Francuzi się rzucają, obrażają, wyzywają, więc my też możemy. Niech się wściekają. W takim pojedynku – tak samo zresztą jak pomiędzy ludźmi – wygrywa nie ten, kto głośniej krzyczy merde, ale ten, kto nie reaguje na infantylne zaczepki. Dla dołującego w sondażach prezydenta Hollande’a utrata polskiego kontraktu jest ciosem. Jego złość oraz dziecinne szykany Francuzów są na użytek tamtejszej publiczności, to całkowicie jasne i zrozumiałe. Dla polskiego rządu problem jest znacznie mniejszy, więc po co te pokrzykiwania o widelcach? Mogą tylko stworzyć wrażenie braku pewności siebie oraz przekonywać, że decyzja nie została podjęta z przyczyn merytorycznych, ale dla jakiejś satysfakcji, jako odwet lub z innych dziwnych i nieracjonalnych z politycznego punktu widzenia powodów.
I po drugie: zerwanie kontraktu na śmigłowce leżało najprawdopodobniej w polskim interesie, ale z pewnością nie leży w nim dodatkowe pogarszanie relacji z Francją poprzez uszczypliwości, marne żarty, niezręczne publiczne wypowiedzi. Nie jest nam to do niczego potrzebne i nie przynosi żadnej korzyści. Dobrze zatem, że tego samego dnia, gdy widelce zdobyły internety, minister Waszczykowski porozumiał się ze swoim francuskim odpowiednikiem w sprawie jego wizyty w Polsce. Szkoda, że o tym słychać było mniej niż o niepotrzebnym kiksie wiceministra obrony.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Z tymi widelcami to jednak nie jest prawda. We Francji używano ich wcześniej niż w Polsce. Jeśli już wiceminister obrony Bartosz Kownacki chciał zabłysnąć i dopiec Francuzom, to mógł raczej przypomnieć, że Henryk de Valois, zwany w Polsce Walezjuszem, przybył jako wybraniec szlachty do obsadzenia polskiego tronu po Zygmuncie Auguście do naszego kraju w roku 1573, rok po krwawej nocy św. Bartłomieja, gdy w Paryżu zamordowano kilka tysięcy hugenotów. I podczas gdy we Francji jeszcze nie przyschła krew protestantów, nowo wybrany król Polski musiał zaprzysiąc artykuły, których jeden z punktów mówił wprost o wolności wyznania. To byłaby znacznie lepsza opowieść niż ta o widelcach.
Ale najlepiej, gdybyśmy żadnej takiej opowieści, przynajmniej z ust któregokolwiek z członków rządu, nie było.
Co do rezygnacji z caracali, sprawa jest raczej jasna (choć opieram się tutaj na opiniach ekspertów, sam na sprzęcie wojskowym się nie znam): to był wybór głównie polityczny, drogi i technicznie nie najlepszy. Zatem rezygnacja z kontraktu z Francuzami leżała w naszym interesie. Co do tego nie ma sporu.
Całkowicie niepotrzebna, a momentami wręcz niezrozumiała jest natomiast atmosfera, jaka wokół tej decyzji powstała. Wiadomo było, że będzie to dla rządu francuskiego kłopot. Można było przewidzieć, że rezygnacja z francuskiego śmigłowca zostanie w Paryżu fatalnie przyjęta. Można też było przewidzieć histerię opozycji w tej sprawie (z pominięciem – warto o tym przypominać – Jacka Saryusza-Wolskiego, który przytomnie mówił o konieczności obrony polskiego interesu w tej sprawie oraz klubu Kukiz ’15). I właśnie dlatego należało się ograniczyć do czysto merytorycznej argumentacji, powściągnąć emocje, nie reagować na francuskie zaczepki. Dlaczego?
Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że tak właśnie zachowuje się państwo bez kompleksów, pewne siebie. Pokazuje, że działa na zimno, w sposób przemyślany, na spokojnie. Emocje, godnościowe pohukiwania, frazesy o „powstawaniu z kolan”, o „odzyskiwaniu suwerenności” – wszystko to jest nie tylko całkowicie zbędne i pokazuje, że polska elita nie panuje nad emocjami (co przeciwnicy mogą wykorzystać przeciwko niej), ale być może, w niektórych przypadkach, pokazuje nawet głębokie kompleksy. Państwo pewne siebie, podobnie jak pewni siebie politycy, nie muszą szukać jakichś godnościowych uzasadnień, żeby podjąć decyzję słuszną z punktu widzenia własnych interesów. Po prostu ją podejmują i tyle. Bez zbędnych kontekstów i tromtadracji.
Nie jest żadnym wytłumaczeniem, że Francuzi się rzucają, obrażają, wyzywają, więc my też możemy. Niech się wściekają. W takim pojedynku – tak samo zresztą jak pomiędzy ludźmi – wygrywa nie ten, kto głośniej krzyczy merde, ale ten, kto nie reaguje na infantylne zaczepki. Dla dołującego w sondażach prezydenta Hollande’a utrata polskiego kontraktu jest ciosem. Jego złość oraz dziecinne szykany Francuzów są na użytek tamtejszej publiczności, to całkowicie jasne i zrozumiałe. Dla polskiego rządu problem jest znacznie mniejszy, więc po co te pokrzykiwania o widelcach? Mogą tylko stworzyć wrażenie braku pewności siebie oraz przekonywać, że decyzja nie została podjęta z przyczyn merytorycznych, ale dla jakiejś satysfakcji, jako odwet lub z innych dziwnych i nieracjonalnych z politycznego punktu widzenia powodów.
I po drugie: zerwanie kontraktu na śmigłowce leżało najprawdopodobniej w polskim interesie, ale z pewnością nie leży w nim dodatkowe pogarszanie relacji z Francją poprzez uszczypliwości, marne żarty, niezręczne publiczne wypowiedzi. Nie jest nam to do niczego potrzebne i nie przynosi żadnej korzyści. Dobrze zatem, że tego samego dnia, gdy widelce zdobyły internety, minister Waszczykowski porozumiał się ze swoim francuskim odpowiednikiem w sprawie jego wizyty w Polsce. Szkoda, że o tym słychać było mniej niż o niepotrzebnym kiksie wiceministra obrony.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/311735-o-widelcach-henryku-de-valois-i-kompleksach?strona=1