Co to znaczy zło dobrem zwyciężaj? Co to znaczy przebacz bliźniemu, nadstaw drugi policzek itd… Pytania te stawiamy od około 300 lat i ciągle pozostają one bez odpowiedzi. Bez odpowiedzi pozostaje też pytanie najważniejsze: jak trwale wybić się na niepodległość? Ale są też inne, naprowadzające, i uzasadnione historycznie: czy wirtualna rzeczywistość ma bezboleśnie pożerać, jak to się dziś mówi, 1000 lat życia w realu? Czy używając kolan mamy trafić na dno samego piekła? Czy głupota ma nadal panować nad mądrością? Czy kanapa jest nową „Arką Noego”, która zamiast życia, zabierze śmierć na swój pokład?
Są to pytania, które, jak oliwa, wypływają na wierzch dzisiejszej cywilizacji zachodniej. Na Piłsudskiego, Dmowskiego i Witosa czekaliśmy ponad 100 lat, na Korfantego 600. Owoce zaczęliśmy zbierać dopiero po odzyskaniu państwowości po 1918 i po 1922 r. W 1939. zabrakło siły na obronę odradzającej się Polski.
Co więc znaczy zło dobrem zwyciężaj? Zło, jak bolszewia, idzie dotąd, aż napotka opór. Jeżeli uderzy w gębę i nie spotka się z odpowiednią reakcją, uderzy po plecach. Jeżeli i plecy nie wyślą odpowiedniego sygnału i nie obudzą bitego z uśpienia, to następuje młocka na łupu-cupu, gdzie popadnie i przewaga zła rośnie.
Do 1945 r. zło w pierwszej kolejności musiało pokonać opór obyczaju, stereotypów, nakazów kulturowych. Przebijało się w nielicznych miejscach i tam dochodziło do demoralizacji. Ale obyczaj, dla zachowania równowagi, dozwalał na pewien procent dewiacji. Zło bowiem musiało być nazwane i opisane. Im więcej ludzi naocznie dostrzegło jego oblicze, tym dobro było silniejsze, a zło słabsze. Siła obyczaju, która zawsze była podporą dobrego prawa, słabła w miarę odchodzenia pokolenia, które wychowała II RP. I teraz warto wreszcie zauważyć, do jakiego stopnia zostaliśmy zdemoralizowani, zwłaszcza w okresie tzw. III RP. Nie mamy swoich wzorców. Nie mamy prawdziwego punktu odniesienia. Nie mamy gospodarki, która mogłaby nam zapewnić przetrwanie w trudnych czasach, które nadchodzą. Nie mamy adekwatnej armii, która mogłaby nas obronić. Nie mamy własności, która daje niezależność. Nie mamy państwa, które siłą zdoła obronić naszą własność. Nie mamy szkolnictwa na poziomie niepodległego państwa. I gorzej, te tak oczywiste fakty nie mogą się przebić do powszechnej świadomości. Nie widzimy bowiem potrzeby istnienia państwa, wzajemnej solidarności i obrony swojego majątku. Krąg się zamyka. Żyjemy w wirtualnej rzeczywistości.
Na tle tego wszystkiego trafił nam się jeszcze czarny marsz kobiet polskich z parasolami. Nie wnikam, słuszny czy też nie. Natomiast jego ordynarny wydźwięk świadczy o upadku nie tylko kobiety, ale również całej cywilizacji zachodniej. Czy mamy się cieszyć, ze coś podobnego nastąpiło w Polsce? Rząd owszem odpuścił, ale to nie znaczy, że walka się zakończyła, że jej eskalacja została wstrzymana. Nie ważne są tu dzieci, ważne, że rząd odpuścił. Czy kolejny marsz podniesie poprzeczkę i zobaczymy parasole w prezerwatywach lub kobiety na traktorach? Demokracja w Polsce istnieje, ale jej siła motoryczna nic nie ma z nią wspólnego.
W opinii społecznej manifestacja ta przekroczyła czerwoną linię. Zostały uchwycone skrajne granice dobra i zła. W społeczeństwie zaczyna się budzić poczucie przyzwoitości. Przyzwoitość jest tarczą dobra. Od tego czasu dobro zaczyna się budzić i generować siłę. O mechanizmie walki dobra ze złem mówił Jan Paweł II. Zło oczywiście nie odpuści. Ma swoje sposoby działania. Jednym z nich jest zacietrzewienie, które rodzi eskalację. Ta wyliczanka, to dla niektórych bleblanie, ale poważne pytanie brzmi: czy zawsze Polacy lub Polki muszą stawać się mięsem armatnim w cudzych eksperymentach? Czy zawsze naiwność przeradzająca się w zacietrzewienie musi nabijać kasę obcym interesom?
„Cofka” zachodnia
Tak, doszło już do tego, że zachodnia cywilizacja potrzebuje transfuzji. Starą krwią się nie nasyci, potrzebuje młodej, taniej i oczywiście niewolniczej. Kiedyś przyjeżdżano po niewolników, dziś innowacja polega na tym, że niewolnik przyjeżdża za własne pieniądze i na miejscu swój nowy byt porównuje ze starym w ojczyźnie. I wszyscy są zadowoleni. Ale do czasu, bo gdy w poszczególnych państwach do głosu dojdzie nacjonalizm obronny, albo emigranci poczują się oszukani, będzie musiało nastąpić zjawisko cofaki i większość ruszy tam, skąd przybyła. Nikt nie przewidział skutków tego zjawiska, ale porównywanie do wybuchu bomby neutronowej może okazać się niewiele przesadzone.
Prawo cofki jest jak prawo Archimedesa. A więc ciało zanurzone w cieczy traci pozornie na ciężarze tyle, ile waży ciecz wyparta przez to ciało. Przekładając to na język polityczny, historyczny lub kulturowy zapis brzmi następująco: EUreka! ilość przyjętych emigrantów znika pozornie w społecznej masie, ale ciężar wypartych lemingów odpowiada ciężarowi i masie przyjętych emigrantów. Innymi słowy: Cofka rozleje się po całej Europie, a horyzont jej zasięgu zatrzyma się tam, dokąd dotrze stopa emigranta (skąd my to znamy?). W historii jest to znane zjawisko. Przynosiło ono ogromne straty (epidemie, wojny), ale później wielkie zyski. Różnica między czasami minionymi a obecnymi polega na tym, że kiedyś ludzie przemieszczali się w ramach różnych, ale jednak ustabilizowanych, systemów kulturowych, dziś w świecie zachodnim koncepcję kulturową zastępuje zysk za wszelką cenę. Upadające chrześcijaństwo przyjmuje rosnący w siłę islam i myśli, że kupi ich dobrobytem. Ten wolny rynek przegra tak samo, jak wcześniej przegrał z Chinami. Można więc powiedzieć, że już Archimedes z Syrakuz w II wieku p.n.e. przewidział przyczynę klęski Unii Europejskiej. Zjawisko Cofki może okazać się wyrokiem dla całej naszej cywilizacji.
„Cofka” polska
W Polsce mamy swoją „cofkę”. Grupa ta składa się z kilku frakcji: resortowych dzieci, skrajnych liberałów i lemingów. Dla nich, choć tego nie mogą zrozumieć, czas się skończył (i nie jest to złośliwość). Oczywiście, dla każdego ugrupowania inaczej. Walka o powrót starego rządu do władzy jest walką z wiatrakami. Naprzeciwko nim wychodzą ruchy społeczne i samorządowe, oraz ta tradycyjna polska zaradność, która za pomocą odpowiednich struktur potrafiła skutecznie walczyć z zaborcą i okupantem. A to już inny świat. Siła zbrodni i kunktatorstwa kończą się, zaczyna czas powrotu do ojczyzny i do własnego domu. Powoli zaczyna ożywać poczucie własnego interesu i odpowiedzialność za państwo. Stare zostaje otorbiane. To wszystko nakłada się na trend, który zrodziło powołanie Muzeum Powstania Warszawskiego. Teraz Żołnierze Niezłomni i II RP mają głos. I ten trend jest już nieodwracalny. Polska „cofka” jest więc nieuchronna, ale „cofka” to mechanizm. Polskie społeczeństwo musi więc przekroczyć swój Rubikon roku 1945, który nakreśliła komuna i zobaczyć swoje 1000-letnie dzieje. Musi to zrobić, bo inaczej owo stare może dokonać takiego spustoszenia kulturowego, jakiego emigranci dokonują na Zachodzie, kierując się bezwzględnością. Jeżeli nie wierzą, niech przeczytają książkę Jerzego Łojka pt. „Potomkowie Szczęsnego”.
Oczywiście nie wiadomo jak się skończy ta ekskursja liberałów do władz UE, ale wiadomo, że czasami słabość jest bardziej niebezpieczna niż ugruntowana potęga. Ale oni, w przeciwieństwie do emigrantów, mają drogę odwrotu. Jeżeli odrzucą tradycyjną kulturę polską, to już nie człowiek, nie prawo stanowione przez nich lub kruczki, ale samo zjawisko zmienności czasu, skaże ich na banicję lub degenerację – taką samą, jakiej wielu tradycyjnych inteligentów doznało po II wojnie światowej. Jeżeli nie uczyni tego czas, zrobi najmłodsze pokolenie w bardziej drastyczny sposób.
Na świecie i w Europie dochodzą do głosu te miliony, które z takim żalem żegnały Ja-na Pawła II. I te dwa światy spotkają się gdzieś na wspólnej drodze. Ten proces już trwa. Rzecz jednak w tym, aby przejęcie władzy nastąpiło w sposób pokojowy. Pojedynczy, nawet najlepszy, człowiek zawsze przegra ze złem. Siła dobra tkwi we wspólnocie. A Polacy powinni to wiedzieć najlepiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/311331-zasada-cofki-w-polsce-mamy-swoja-cofke-grupa-ta-sklada-sie-z-kilku-frakcji-resortowych-dzieci-skrajnych-liberalow-i-lemingow