Wiele wskazuje na to, że zapowiedziana przez Beatę Szydło w ubiegłym tygodniu rekonstrukcja rządu skończy się na dymisji Pawła Szałamachy i powiększeniu kompetencji Mateusza Morawieckiego.
Być może to ruch konieczny, by zdynamizować politykę gospodarczo-finansową rządu, bo przed PiS-em raczej kilka trudnych miesięcy (konieczność realizacji kolejnych obietnic wyborczych przy bliżej nieokreślonych źródłach ich finansowania). Pytanie jednak brzmi, czy przy okazji przetasowania wokół jednego resortu, nie warto odświeżyć szefostwa jeszcze kilku innych.
Z rozmów z politykami PiS można się zorientować, że zastrzeżenia wobec Pawła Szałamachy są raczej charakterologicznej niż merytorycznej natury. Choć tu i ówdzie słychać też, że na jego niekorzyść przemawia fakt, że szumnie zapowiadanie uszczelnianie ściągalności WAT-u nie przebiega tak sprawnie, jak by tego oczekiwano.
Z drugiej strony plan zwiększenia strefy wpływów Mateusza Morawieckiego trudno uznać za nowość. Słychać o tym od ponad pół roku. Dzisiejsza tabloidowa sensacja, jakoby to on, a nie Andrzej Duda, mógł zostać kandydatem na prezydenta za cztery lata - doskonale wpisuje się w ten trend. (Ruch, co do meritum jest raczej mało prawdopodobny, gdyż Andrzej Duda cieszy się wśród wyborców PiS ogromnym poparciem, w niektórych środowiskach nawet czymś w rodzaju „kultu”, a animozje pomiędzy nim, a prezesem Kaczyńskim nie są jakoś specjalnie przyjmowane do wiadomości przez żelazny, czy nawet mniej żelazny elektorat.) Jednak sam fakt wypuszczania takiego „szczura”, zwiększa prestiż obecnego wicepremiera. Który zresztą, Bogiem a prawdą, wciąż dopiero jakby się „rozkręca”.
Bezsprzecznie dokonanie ważnego ruchu konsolidującego resorty gospodarcze jest kompetencją premiera (o czym od piątku przypominają nam do znudzenia, dobrze poinstruowani posłowie PiS) i jeśli Beata Szydo ma przesłanki, że od takiego zamieszania rządowa herbata zrobi się słodsza – może jej dokonać.
To jednak dobra okazja, by przyjrzeć się kilku innym resortom. W końcu 10 miesięcy pozwala wyrobić sobie jakie takie zdanie o urzędnikach, nawet jeśli czasy, by efekty ich pracy stały się odczuwalne – jest jeszcze za krótki.
Stąd np. śmiało można orzec, że Elżbieta Rafalska i Antoni Macierewicz – to ministrowie, którzy z największym rozmachem podeszli do powierzonych im zadań.Minister RiPS miała oczywiście o tyle łatwiej, że reforma 500+ stała się priorytetem i uzyskała zielone światło od wszystkich resortów. Ale też minister wprowadziła ją sprawnie i bez większych wpadek. Aktywność szefa MON w przebudowywaniu sił zbrojnych też jest niekwestionowana. I ani afera z Misiewiczem, ani kontrowersyjne forsowanie apelu smoleńskiego przy wszelkich możliwych okazjach nie są w stanie tego przesłonić.
Ale są też resorty, w których dzieje się o wiele gorzej. Rolnictwo, zdrowie i ochrona środowiska – doprawdy mogłyby mieć lepszych patronów. Działania ministra Radziwiłła na razie nawet trudno krytykować. Bo po prostu ich nie widać. Jego aktywność związana z „gaszeniem pożarów” przy strajkach w CZD, czy ogólnopolskim proteście pracowników medycznych powinna być dodatkiem do zapowiedzianej wielkiej reformy służby zdrowia. Tymczasem nawet plany tej reformy - poza ogólnikami - do dziś w szczegółach nie są znane. A końca problemów z kolejkami, brakiem lekarzy i pielęgniarek, dramatycznie niskimi płacami w służbie zdrowia, nie mówiąc już o kolejkach do specjalistów – nie widać nawet w odległym horyzoncie. Oczywiście nikt nie oczekuje od urzędnika, by w pół roku naprawił to, co psuto przez lat kilkanaście ale jednak jakiś sygnał „dobrej zmiany” powinien już się pojawić.
To już wolę lekko chaotyczne, ale jednak ocierające się o konkret, zapowiedzi minister edukacji Anny Zalewskiej. Choć i ona stała się obiektem nie całkiem bezpodstawnej krytyki. Ale przynajmniej szefowa MEN jakiś horyzont czasowy określiła. Pewne deklaracje złożyła. No i ma jeszcze parę miesięcy na ich przeprowadzenie. Przy odrobinie dobrej woli ma szanse wyjść na prostą i rozwiać obawy nauczycieli i rodziców. Zwłaszcza, że co do zasady – likwidacja gimnazjów i powrót do modelu 8 + 4 pomysł reformy wydaje się słuszny. Taki zresztą był zapowiadany w zwycięskiej kampanii wyborczej. Pozostaje go doprecyzować i wprowadzić w życie.
Natomiast dokonania ministrów rolnictwa Krzysztofa Jurgiela i ochrony środowiska Jana Szyszki są po prostu nie do obrony. To, że ten pierwszy z wdziękiem słonia w składzie porcelany rozpętał zupełnie bez potrzeby wielomiesięczną aferę wokół stadnin koni arabskich opisywałam już w licznych tekstach i nie chcę się powtarzać. W każdym razie potwierdziły się wszystkie obawy krytyków jego poczynań. Kompletnie apolityczny, niestrategiczny, za to wizerunkowo cenny sektor, stał się synonimem porażki, konfliktu i generatorem afer. Zupełnie nie wiadomo po co.
Do wątpliwych sukcesów ministra należy również przeforsowanie ustawy o ochronie ziemi, która być może w założeniach potrzebna, w szczegółach okazała się karykaturalna i niedopracowana. Niemożność dysponowania własną ziemią, ograniczenia w dziedziczeniu, brak prawa do nabycia gruntów przez nie-rolnika- przypomina rozwiązania rodem z PRL-u. Czy ustawa ukróci potencjalnych spekulantów – nie wiem. Ale, że setkom uczciwych ludzi – utrudni życie - to pewne.
Za to problemy z nieopłacalnością produkcji żywności, choćby owoców – pozostają nierozwiązane.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wiele wskazuje na to, że zapowiedziana przez Beatę Szydło w ubiegłym tygodniu rekonstrukcja rządu skończy się na dymisji Pawła Szałamachy i powiększeniu kompetencji Mateusza Morawieckiego.
Być może to ruch konieczny, by zdynamizować politykę gospodarczo-finansową rządu, bo przed PiS-em raczej kilka trudnych miesięcy (konieczność realizacji kolejnych obietnic wyborczych przy bliżej nieokreślonych źródłach ich finansowania). Pytanie jednak brzmi, czy przy okazji przetasowania wokół jednego resortu, nie warto odświeżyć szefostwa jeszcze kilku innych.
Z rozmów z politykami PiS można się zorientować, że zastrzeżenia wobec Pawła Szałamachy są raczej charakterologicznej niż merytorycznej natury. Choć tu i ówdzie słychać też, że na jego niekorzyść przemawia fakt, że szumnie zapowiadanie uszczelnianie ściągalności WAT-u nie przebiega tak sprawnie, jak by tego oczekiwano.
Z drugiej strony plan zwiększenia strefy wpływów Mateusza Morawieckiego trudno uznać za nowość. Słychać o tym od ponad pół roku. Dzisiejsza tabloidowa sensacja, jakoby to on, a nie Andrzej Duda, mógł zostać kandydatem na prezydenta za cztery lata - doskonale wpisuje się w ten trend. (Ruch, co do meritum jest raczej mało prawdopodobny, gdyż Andrzej Duda cieszy się wśród wyborców PiS ogromnym poparciem, w niektórych środowiskach nawet czymś w rodzaju „kultu”, a animozje pomiędzy nim, a prezesem Kaczyńskim nie są jakoś specjalnie przyjmowane do wiadomości przez żelazny, czy nawet mniej żelazny elektorat.) Jednak sam fakt wypuszczania takiego „szczura”, zwiększa prestiż obecnego wicepremiera. Który zresztą, Bogiem a prawdą, wciąż dopiero jakby się „rozkręca”.
Bezsprzecznie dokonanie ważnego ruchu konsolidującego resorty gospodarcze jest kompetencją premiera (o czym od piątku przypominają nam do znudzenia, dobrze poinstruowani posłowie PiS) i jeśli Beata Szydo ma przesłanki, że od takiego zamieszania rządowa herbata zrobi się słodsza – może jej dokonać.
To jednak dobra okazja, by przyjrzeć się kilku innym resortom. W końcu 10 miesięcy pozwala wyrobić sobie jakie takie zdanie o urzędnikach, nawet jeśli czasy, by efekty ich pracy stały się odczuwalne – jest jeszcze za krótki.
Stąd np. śmiało można orzec, że Elżbieta Rafalska i Antoni Macierewicz – to ministrowie, którzy z największym rozmachem podeszli do powierzonych im zadań.Minister RiPS miała oczywiście o tyle łatwiej, że reforma 500+ stała się priorytetem i uzyskała zielone światło od wszystkich resortów. Ale też minister wprowadziła ją sprawnie i bez większych wpadek. Aktywność szefa MON w przebudowywaniu sił zbrojnych też jest niekwestionowana. I ani afera z Misiewiczem, ani kontrowersyjne forsowanie apelu smoleńskiego przy wszelkich możliwych okazjach nie są w stanie tego przesłonić.
Ale są też resorty, w których dzieje się o wiele gorzej. Rolnictwo, zdrowie i ochrona środowiska – doprawdy mogłyby mieć lepszych patronów. Działania ministra Radziwiłła na razie nawet trudno krytykować. Bo po prostu ich nie widać. Jego aktywność związana z „gaszeniem pożarów” przy strajkach w CZD, czy ogólnopolskim proteście pracowników medycznych powinna być dodatkiem do zapowiedzianej wielkiej reformy służby zdrowia. Tymczasem nawet plany tej reformy - poza ogólnikami - do dziś w szczegółach nie są znane. A końca problemów z kolejkami, brakiem lekarzy i pielęgniarek, dramatycznie niskimi płacami w służbie zdrowia, nie mówiąc już o kolejkach do specjalistów – nie widać nawet w odległym horyzoncie. Oczywiście nikt nie oczekuje od urzędnika, by w pół roku naprawił to, co psuto przez lat kilkanaście ale jednak jakiś sygnał „dobrej zmiany” powinien już się pojawić.
To już wolę lekko chaotyczne, ale jednak ocierające się o konkret, zapowiedzi minister edukacji Anny Zalewskiej. Choć i ona stała się obiektem nie całkiem bezpodstawnej krytyki. Ale przynajmniej szefowa MEN jakiś horyzont czasowy określiła. Pewne deklaracje złożyła. No i ma jeszcze parę miesięcy na ich przeprowadzenie. Przy odrobinie dobrej woli ma szanse wyjść na prostą i rozwiać obawy nauczycieli i rodziców. Zwłaszcza, że co do zasady – likwidacja gimnazjów i powrót do modelu 8 + 4 pomysł reformy wydaje się słuszny. Taki zresztą był zapowiadany w zwycięskiej kampanii wyborczej. Pozostaje go doprecyzować i wprowadzić w życie.
Natomiast dokonania ministrów rolnictwa Krzysztofa Jurgiela i ochrony środowiska Jana Szyszki są po prostu nie do obrony. To, że ten pierwszy z wdziękiem słonia w składzie porcelany rozpętał zupełnie bez potrzeby wielomiesięczną aferę wokół stadnin koni arabskich opisywałam już w licznych tekstach i nie chcę się powtarzać. W każdym razie potwierdziły się wszystkie obawy krytyków jego poczynań. Kompletnie apolityczny, niestrategiczny, za to wizerunkowo cenny sektor, stał się synonimem porażki, konfliktu i generatorem afer. Zupełnie nie wiadomo po co.
Do wątpliwych sukcesów ministra należy również przeforsowanie ustawy o ochronie ziemi, która być może w założeniach potrzebna, w szczegółach okazała się karykaturalna i niedopracowana. Niemożność dysponowania własną ziemią, ograniczenia w dziedziczeniu, brak prawa do nabycia gruntów przez nie-rolnika- przypomina rozwiązania rodem z PRL-u. Czy ustawa ukróci potencjalnych spekulantów – nie wiem. Ale, że setkom uczciwych ludzi – utrudni życie - to pewne.
Za to problemy z nieopłacalnością produkcji żywności, choćby owoców – pozostają nierozwiązane.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/309915-trzesienia-ziemi-przy-rekonstrukcji-rzadu-raczej-nie-bedzie-ale-przewietrzenie-kilku-resortow-pewnie-by-nie-zaszkodzilo