Prywatna wojenka Krzysztofa Mieszkowskiego wywołała histerię na pół Europy i przeciw rządowi PiS, a wcześniej przez 9 lat podgrzewała histerię w Polsce.
Krzysztof Mieszkowski, poseł Nowoczesnej, a przez lata dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, wywołuje histerię, która przekroczyła granice Polski, granice dobrego smaku, żenady i obciachu. A wszystko to w obronie dyrektorskiego stołka, który niedawno stracił. Ta histeria stała się czymś kompletnie chorym po tym, jak aktor Jacek Poniedziałek odczytał (po angielsku) ze sceny pewien list. Odczytał go kilka dni temu ze sceny w szwajcarskiej Bazylei po przedstawieniu „Apokalipsa” autorstwa Michała Borczucha. Spektakl pokazywano w ramach festiwalu odbywającego się w tym mieście. Autorem listu jest Piotr Rudzki, kierownik literacki Teatru Polskiego, a jednocześnie adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, czyli osoba ucząca młodzież. Jacek Poniedziałek czytał list Rudzkiego tak, jakby stał na ostatniej reducie wolności. I ze sceny teatru w Bazylei padły takie słowa: „Oni chcą zniszczyć jedną z ostatnich niezależnych instytucji w Polsce. (…) Demokracja traci jedną z ostatnich trybun wolnego słowa w Polsce. (…) Musimy coś zrobić, inaczej powtórzy się rok 1933”. Pod koniec listopada 2015 r. w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Piotr Rudzki mówił: „I ja za Lupą [Krystianem, twórcą teatralnym] mówię – to, co się dziś w Polsce dzieje, to jest faszyzm”.
Egzaltacja i odlot Piotra Rudzkiego w obronie swego pryncypała z wrocławskiego teatru, pogłębione przez egzaltację i odlot czytającego list aktora Jacka Poniedziałka nie byłyby ważne, gdyby nie odgrywanie tego cyrku za granicą, na festiwalu teatralnym, wobec wpływowych ludzi kultury z wielu krajów. Oni nie znają polskich realiów i słysząc dramatyczne słowa, mogli pomyśleć, że w Polsce rządzi jakiś nowy Hitler, po ulicach krążą bojówki SA polujące na wrogów, a demokracja została dawno zaszlachtowana. Nie chodzi więc tylko o egzaltację i odlot, a nawet nie o skrajną głupotę, lecz o ewidentne szkodzenie Polsce. Szkodzenie bez najmniejszych podstaw. Wszystko to dzieje się bowiem z inspiracji największego cwaniaka w polskiej kulturze, a może nawet w polskim życiu publicznym. Przy tym cwaniaka bezgranicznie cynicznego, samolubnego i mającego gdzieś wszelkie zasady. Tym cwaniakiem jest Krzysztof Mieszkowski.
Cyrk rozgrywany przez Mieszkowskiego nie zaczął się jesienią 2015 r. Ten cyrk trwa co najmniej od końca listopada 2007 r., czyli już 9 lat. Przypomnijmy, że wtedy rządziła już Platforma Obywatelska, ministrem kultury był pochodzący z Wrocławia Bogdan Zdrojewski, zaś marszałkiem województwa był od prawie roku Andrzej Łoś z Platformy Obywatelskiej. Pod koniec listopada 2007 r. zaczęły się we Wrocławiu protesty pod hasłem: „Powiedzmy stop niszczeniu teatru, razem obronimy wrocławską kulturę, mieszkańcy przyłączcie się do nas!”. Protesty zorganizowano przeciw odwołaniu Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Decyzję o odwołaniu podjęto po kontroli Urzędu Marszałkowskiego, gdy okazało się, że Teatr Polski, kierowany przez Mieszkowskiego, ma 1,4 mln zł długów, a dyrektor Mieszkowski nic sobie z tego nie robił. A wręcz twierdził, że musi robić długi dla dobra sztuki. Już 9 lat temu próba ukrócenia nieodpowiedzialności finansowej dyrektora Mieszkowskiego została zatem uznana za zamach na wolność słowa i sztuki. Już wtedy wywołano histerię, jakby tylko Mieszkowski mógł kierować Teatrem Polskim we Wrocławiu, bo jego zwolnienie to zamach na teatr, na wolność słowa, wolność sztuki, a ostatecznie zamach na demokrację. Wtedy histeria i szantaż wystarczyły do obrony stołka i zagwarantowania go na trzy kolejne sezony artystyczne.
Ponownie Krzysztof Mieszkowski odegrał cyrk i wywołał histerię pod koniec sierpnia 2014 r. Wtedy nadal rządziła Platforma Obywatelska, a ministrem kultury od niedawna była Małgorzata Omilanowska. 29 sierpnia 2014 r. Krzysztof Mieszkowski został odwołany ze stanowiska przez marszałka województwa Cezarego Przybylskiego, czyli tego samego marszałka, który dyrektorowi Teatru Polskiego kilka tygodni temu nie przedłużył umowy. W 2014 r. Przybylski reprezentował PO, obecnie – Dolnośląski Ruch Samorządowy. Mieszkowskiego zwolniono w sierpniu 2014 r. znowu z powodu długów teatru – około 600 tys. zł. Mieszkowski uzasadniał długi tym, że „obywatele mają prawo dostępu do kultury”. A przecież w jego kontrakcie było jak byk napisane, że jeśli zadłużenie wymagalne teatru utrzyma się dłużej niż 3 miesiące, wystarczy to do rozwiązania umowy. 15 września 2014 r., podczas spotkaniu minister kultury Małgorzaty Omilanowskiej, marszałka Cezarego Przybylskiego i Krzysztofa Mieszkowskiego zawarto umowę, że dyrektor Teatru Polskiego zrezygnuje z funkcji i obejmie stanowisko dyrektora artystycznego. Mieszkowski oczywiście rezygnacji nie złożył, a Teatr Polski był nadal zadłużany. I dopiero po dwóch latach marszałek województwa Cezary Przybylski postanowił skończyć z cyrkiem. Ale to wywołało cyrk jeszcze większy, czyli m.in. manifest Piotra Rudzkiego odczytany w Bazylei przez Jacka Poniedziałka.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Prywatna wojenka Krzysztofa Mieszkowskiego wywołała histerię na pół Europy i przeciw rządowi PiS, a wcześniej przez 9 lat podgrzewała histerię w Polsce.
Krzysztof Mieszkowski, poseł Nowoczesnej, a przez lata dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, wywołuje histerię, która przekroczyła granice Polski, granice dobrego smaku, żenady i obciachu. A wszystko to w obronie dyrektorskiego stołka, który niedawno stracił. Ta histeria stała się czymś kompletnie chorym po tym, jak aktor Jacek Poniedziałek odczytał (po angielsku) ze sceny pewien list. Odczytał go kilka dni temu ze sceny w szwajcarskiej Bazylei po przedstawieniu „Apokalipsa” autorstwa Michała Borczucha. Spektakl pokazywano w ramach festiwalu odbywającego się w tym mieście. Autorem listu jest Piotr Rudzki, kierownik literacki Teatru Polskiego, a jednocześnie adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, czyli osoba ucząca młodzież. Jacek Poniedziałek czytał list Rudzkiego tak, jakby stał na ostatniej reducie wolności. I ze sceny teatru w Bazylei padły takie słowa: „Oni chcą zniszczyć jedną z ostatnich niezależnych instytucji w Polsce. (…) Demokracja traci jedną z ostatnich trybun wolnego słowa w Polsce. (…) Musimy coś zrobić, inaczej powtórzy się rok 1933”. Pod koniec listopada 2015 r. w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Piotr Rudzki mówił: „I ja za Lupą [Krystianem, twórcą teatralnym] mówię – to, co się dziś w Polsce dzieje, to jest faszyzm”.
Egzaltacja i odlot Piotra Rudzkiego w obronie swego pryncypała z wrocławskiego teatru, pogłębione przez egzaltację i odlot czytającego list aktora Jacka Poniedziałka nie byłyby ważne, gdyby nie odgrywanie tego cyrku za granicą, na festiwalu teatralnym, wobec wpływowych ludzi kultury z wielu krajów. Oni nie znają polskich realiów i słysząc dramatyczne słowa, mogli pomyśleć, że w Polsce rządzi jakiś nowy Hitler, po ulicach krążą bojówki SA polujące na wrogów, a demokracja została dawno zaszlachtowana. Nie chodzi więc tylko o egzaltację i odlot, a nawet nie o skrajną głupotę, lecz o ewidentne szkodzenie Polsce. Szkodzenie bez najmniejszych podstaw. Wszystko to dzieje się bowiem z inspiracji największego cwaniaka w polskiej kulturze, a może nawet w polskim życiu publicznym. Przy tym cwaniaka bezgranicznie cynicznego, samolubnego i mającego gdzieś wszelkie zasady. Tym cwaniakiem jest Krzysztof Mieszkowski.
Cyrk rozgrywany przez Mieszkowskiego nie zaczął się jesienią 2015 r. Ten cyrk trwa co najmniej od końca listopada 2007 r., czyli już 9 lat. Przypomnijmy, że wtedy rządziła już Platforma Obywatelska, ministrem kultury był pochodzący z Wrocławia Bogdan Zdrojewski, zaś marszałkiem województwa był od prawie roku Andrzej Łoś z Platformy Obywatelskiej. Pod koniec listopada 2007 r. zaczęły się we Wrocławiu protesty pod hasłem: „Powiedzmy stop niszczeniu teatru, razem obronimy wrocławską kulturę, mieszkańcy przyłączcie się do nas!”. Protesty zorganizowano przeciw odwołaniu Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Decyzję o odwołaniu podjęto po kontroli Urzędu Marszałkowskiego, gdy okazało się, że Teatr Polski, kierowany przez Mieszkowskiego, ma 1,4 mln zł długów, a dyrektor Mieszkowski nic sobie z tego nie robił. A wręcz twierdził, że musi robić długi dla dobra sztuki. Już 9 lat temu próba ukrócenia nieodpowiedzialności finansowej dyrektora Mieszkowskiego została zatem uznana za zamach na wolność słowa i sztuki. Już wtedy wywołano histerię, jakby tylko Mieszkowski mógł kierować Teatrem Polskim we Wrocławiu, bo jego zwolnienie to zamach na teatr, na wolność słowa, wolność sztuki, a ostatecznie zamach na demokrację. Wtedy histeria i szantaż wystarczyły do obrony stołka i zagwarantowania go na trzy kolejne sezony artystyczne.
Ponownie Krzysztof Mieszkowski odegrał cyrk i wywołał histerię pod koniec sierpnia 2014 r. Wtedy nadal rządziła Platforma Obywatelska, a ministrem kultury od niedawna była Małgorzata Omilanowska. 29 sierpnia 2014 r. Krzysztof Mieszkowski został odwołany ze stanowiska przez marszałka województwa Cezarego Przybylskiego, czyli tego samego marszałka, który dyrektorowi Teatru Polskiego kilka tygodni temu nie przedłużył umowy. W 2014 r. Przybylski reprezentował PO, obecnie – Dolnośląski Ruch Samorządowy. Mieszkowskiego zwolniono w sierpniu 2014 r. znowu z powodu długów teatru – około 600 tys. zł. Mieszkowski uzasadniał długi tym, że „obywatele mają prawo dostępu do kultury”. A przecież w jego kontrakcie było jak byk napisane, że jeśli zadłużenie wymagalne teatru utrzyma się dłużej niż 3 miesiące, wystarczy to do rozwiązania umowy. 15 września 2014 r., podczas spotkaniu minister kultury Małgorzaty Omilanowskiej, marszałka Cezarego Przybylskiego i Krzysztofa Mieszkowskiego zawarto umowę, że dyrektor Teatru Polskiego zrezygnuje z funkcji i obejmie stanowisko dyrektora artystycznego. Mieszkowski oczywiście rezygnacji nie złożył, a Teatr Polski był nadal zadłużany. I dopiero po dwóch latach marszałek województwa Cezary Przybylski postanowił skończyć z cyrkiem. Ale to wywołało cyrk jeszcze większy, czyli m.in. manifest Piotra Rudzkiego odczytany w Bazylei przez Jacka Poniedziałka.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/308666-szarga-sie-dobre-imie-polski-w-imie-obrony-stolka-najwiekszego-cwaniaka-polskiej-kultury-krzysztofa-mieszkowskiego?strona=1