Kryzys NATO i Polska między wielkością a niebytem. Powinniśmy zrezygnować z wiary w sojusznicze deklaracje na rzecz inwestowania we wspólnoty interesów

Fot. nato.int
Fot. nato.int

Nie znaczy to, że Amerykanie nie chcieliby utrzymania tej organizacji. Daje im ona wielki wpływ na pozostałych członków, kapitalnie pomaga oddziaływać na Bliski Wschód i Afrykę, pozwala utrzymać w ryzach ambicje Rosji. Problem w tym, że Stany coraz bardziej cierpią na „imperialne przeciążenie” (imperial overstretch): wyzwania rosną szybciej niż możliwości sprostania im. Budżet jest na granicy wytrzymałości, obywatele się frustrują, a sojusznicy nie chcą lub nie mogą przejmować zobowiązań. W związku z tym rośnie presja na trudne wybory i porzucanie dalszych priorytetów.

Widząc to wszystko, trudno się dziwić słowom Trumpa o NATO. Pomijając nadmiar erystyki, on po prostu nazywa głośno nabrzmiewające problemy z utrzymaniem newralgicznych interesów Ameryki. A że robi to obcesowo, radykalnie i gwałtownie? Cóż, przemawia językiem rozgniewanego ludu, którego opinii nie dopuszczano do dominującego dyskursu przez wiele lat. Trump jest skutkiem, nie przyczyną. Co jest prawdziwie zdumiewające, to bezproduktywna histeria większości komentatorów i brak alternatywnych koncepcji w krajach, których fala zmian, na jakiej płynie Republikanin, najbardziej dotknie.

Bunt kluczowego sojusznika

Tymczasem sytuacja zaostrza się. Nieudany pucz wojskowy w Turcji stał się dla obozu władzy, z prezydentem Recepem Erdoğanem na czele, asumptem do dwóch rzeczy: masowych czystek wewnętrznych oraz do gwałtownego zwrotu antyamerykańskiego. Pierwszą kwestię musimy pominąć, zastanówmy się nad drugą.

Turcja nie jest zwykłym sojusznikiem Zachodu. Jest kluczowym węzłem sieci amerykańskich i europejskich sojuszy i interesów. Dysponuje największą armią lądową w NATO (drugą w ogóle), najsilniejszą na Bliskim Wschodzie, strategicznym położeniem na styku kontynentów i mórz, dynamiczną gospodarką. Jest aktywnym uczestnikiem misji NATO, w tym operacji przeciwko Państwu Islamskiemu. Bez możliwości transportu wojsk przez jej terytorium i używania zlokalizowanych tam baz Sojuszu walka z ISIS byłaby nieporównanie trudniejsza i droższa. Czas zyskany przez islamistów, w przypadku konieczności organizacji alternatywnych tras przerzutowych, dałby im wielką szansę ekspansji. Przez Turcję biegnie też obecnie główna trasa uchodźców i imigrantów z Syrii oraz Iraku, a także z Afganistanu i Pakistanu – do Europy. W ojczyźnie Ataturka jest obecnie ponad 3 mln takich osób, kolejne 6 mln może przybyć z ogarniętych wojną krajów na wschód od Iranu. Od dobrej woli Ankary zależy, czy obecny kryzys imigracyjny w Unii Europejskiej nie ulegnie zwielokrotnieniu, co mogłoby pogrążyć UE w chaosie totalnym.

Ów kluczowy sojusznik właśnie się buntuje, powodując konsternację i dezorientację w zachodnich stolicach. Podczas walki z puczystami siły rządowe zablokowały newralgiczną bazę NATO w Incirlik, punkt wypadowy w kampaniach przeciwko ISIS, w którym wedle wszelkiego prawdopodobieństwa znajduje się gros NATO-wskiego arsenału nuklearnego (ok. 50 bomb wodorowych B-61). Było to zaskoczeniem i upokorzeniem dla Amerykanów, a następnie także dla Niemców, których delegacji odmówiono wstępu do bazy, mieszczącej także personel RFN.

Okazało się to zaledwie preludium. Najpierw tureckie media, a następnie czołowi politycy, zaczęli oskarżać Stany Zjednoczone o wywiadowcze, finansowe i polityczne wsparcie przewrotu. Wygląda to na zaplanowaną kampanię propagandową. Turcja zażądała ekstradycji oskarżonego przez nią o organizację puczu i wieloletnią penetrację armii i biurokracji Fethullaha Gülena, imigranta przebywającego w Pensylwanii. Gdy Amerykanie odpowiedzieli prośbą o dowody jego winy, Erdoğan publicznie zakwestionował równoprawność amerykańsko-tureckiego sojuszu i powtórzył żądanie: „jeśli jesteśmy strategicznymi, modelowymi partnerami, zróbcie to, co konieczne”. Chyba jeszcze żaden amerykański sojusznik nie rozmawiał w ten sposób z Waszyngtonem (dziękuję Jackowi Bartosiakowi za zwrócenie mi uwagi na ten wymiar ostatnich wydarzeń w Turcji).

W co gra Erdoğan?

Dezorientacja i konsternacja zachodnich elit takim obrotem spraw przybrała kuriozalne formy. John Kerry ostrzegł Ankarę w pierwszych dniach przesilenia, że niedemokratyczny kurs może wykluczyć ją z NATO. Angela Merkel przestrzegła z kolej przed zamknięciem drogi do UE po tym, jak Erdoğan zapowiedział dążenie do przywrócenia kary śmierci. Formalnie trudno mieć zastrzeżenia: politycy ci jedynie wyciągali wnioski z kryteriów członkostwa w obu organizacjach.

Politycznie, znaleźliśmy się jednak w teatrze absurdu. To Bruksela i Berlin przez lata blokowały akcesyjne aspiracje Turcji, skłaniając ją wreszcie do rezygnacji z tego celu. Wygrażanie zarazem palcem państwu, które trzyma w garści bezpieczeństwo demograficzne Unii – obrazuje poważne nienadążanie za rzeczywistością.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.