Para zostaje przez doradcę zbombardowana informacjami o tym, jak korzystny jest „kredyt w CHF”. Wiemy dzisiaj, jak to wyglądało. Niektórzy pracownicy banków i firm doradczych zdecydowali się mówić. Swego czasu obszerny reportaż o metodach naganiania klientów opublikował w „Gazecie Wyborczej” Grzegorz Sroczyński. Niemal wszyscy mieli za zadanie jak najlepiej ukrywać informacje o ryzyku kursowym. Jeśli o niej wspominali, to mimochodem i lekceważąc jej zasadnicze znaczenie. Po rekomendacji Komisji Nadzoru Bankowego dopiero w 2008 roku wprowadzono oświadczenie o świadomości ryzyka kursowego, które jednak było zwykle podsuwane do podpisu bez wyjaśnień, wśród kilkudziesięciu innych dokumentów do podpisania. Gdyby klienci mieli analizować każdy podsuwany im papier od pierwszej do ostatniej strony, formalności musiałyby zająć tydzień. I znów: kredytobiorca miał prawo oczekiwać, że doradca zwróci im uwagę na to, co przeczytać uważnie należy. Oczywiście na oświadczenie o ryzyku kursowym uwagi nie zwracano nigdy. Czy w takiej sytuacji nasi hipotetyczni klienci mieli jakąkolwiek szansę zorientować się, w co się pakują? Absolutnie nie. Do wyjątków liczonych w promilach należały sytuacje, gdy doradca w banku (bo raczej nie w firmie doradczej) mówił wprost: „Nie wiadomo, co stanie się w przyszłości z kursem franka. Może się okazać, że wpadną państwo w spiralę zadłużenia, a po 10 latach spłacania będą państwo mieli do spłacenia więcej niż na początku. Radzę się nad tym bardzo poważnie zastanowić”. Gdyby taki komunikat usłyszał każdy potencjalny kredytobiorca przed podpisaniem umowy, dziś liczba kredytów indeksowanych w CHF byłaby zapewne przynajmniej o połowę mniejsza. Ale takiego komunikatu nie było.
Klient instytucji finansowej, objętej kontrolą państwa – a takimi są banki – ma prawo oczekiwać, że uzyska tam rzetelną, jednoznaczną, jasną i przejrzystą informację. Nikt nie jest zobowiązany oczekiwać, że bank – instytucja zaufania publicznego – będzie chciał go naciągnąć, nabrać, oszukać. Po sytuacji z kredytami indeksowanymi w CHF to się oczywiście zmieniło. Banki straciły zaufanie wielu klientów i dzisiaj znacznie więcej osób czyta drobny druk oraz dopytuje uparcie o szczegóły. Ale to dzisiaj, nie dziesięć czy osiem lat temu.
Nasi hipotetyczni klienci jako humaniści nie musieli się też znać na pojęciach z dziedziny finansów i bankowości. Nie musieli wiedzieć, co to jest ryzyko kursowe, tak samo jak nie musieli rozumieć tysiąca innych pojęć. To wiedza specjalistyczna, tak samo jak wiedza o budowie organów, o fuzji jądrowej czy działaniu silnika samochodowego. Mieli pełne prawo oczekiwać, że wszystko, co ważne, należycie wytłumaczy im bank lub doradca.
I sprawa ostatnia: trzeba rozróżnić dziedziny, nad którymi państwo nie sprawuje kontroli (należy do nich np. rynek krótkoterminowych pożyczek pozabankowych), a tymi, gdzie taką kontrolę ma. W dziedzinie bankowości – a więc i bankowych kredytów – taka kontrola jest i była w czasie, gdy na potęgę udzielano kredytów indeksowanych w CHF. Sprawowała ją Komisja Nadzoru Bankowego, potem KNF. Stąd zasadne oczekiwanie klientów banków, że państwo dba o standardy i nie pozwoli wystrychnąć ich na dudka. Niestety – pozwoliło i dlatego dzisiaj powinno się zaangażować w rozwiązanie problemu. Poważne rozwiązanie, a nie ersatz, jaki zaproponował prezydent.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Para zostaje przez doradcę zbombardowana informacjami o tym, jak korzystny jest „kredyt w CHF”. Wiemy dzisiaj, jak to wyglądało. Niektórzy pracownicy banków i firm doradczych zdecydowali się mówić. Swego czasu obszerny reportaż o metodach naganiania klientów opublikował w „Gazecie Wyborczej” Grzegorz Sroczyński. Niemal wszyscy mieli za zadanie jak najlepiej ukrywać informacje o ryzyku kursowym. Jeśli o niej wspominali, to mimochodem i lekceważąc jej zasadnicze znaczenie. Po rekomendacji Komisji Nadzoru Bankowego dopiero w 2008 roku wprowadzono oświadczenie o świadomości ryzyka kursowego, które jednak było zwykle podsuwane do podpisu bez wyjaśnień, wśród kilkudziesięciu innych dokumentów do podpisania. Gdyby klienci mieli analizować każdy podsuwany im papier od pierwszej do ostatniej strony, formalności musiałyby zająć tydzień. I znów: kredytobiorca miał prawo oczekiwać, że doradca zwróci im uwagę na to, co przeczytać uważnie należy. Oczywiście na oświadczenie o ryzyku kursowym uwagi nie zwracano nigdy. Czy w takiej sytuacji nasi hipotetyczni klienci mieli jakąkolwiek szansę zorientować się, w co się pakują? Absolutnie nie. Do wyjątków liczonych w promilach należały sytuacje, gdy doradca w banku (bo raczej nie w firmie doradczej) mówił wprost: „Nie wiadomo, co stanie się w przyszłości z kursem franka. Może się okazać, że wpadną państwo w spiralę zadłużenia, a po 10 latach spłacania będą państwo mieli do spłacenia więcej niż na początku. Radzę się nad tym bardzo poważnie zastanowić”. Gdyby taki komunikat usłyszał każdy potencjalny kredytobiorca przed podpisaniem umowy, dziś liczba kredytów indeksowanych w CHF byłaby zapewne przynajmniej o połowę mniejsza. Ale takiego komunikatu nie było.
Klient instytucji finansowej, objętej kontrolą państwa – a takimi są banki – ma prawo oczekiwać, że uzyska tam rzetelną, jednoznaczną, jasną i przejrzystą informację. Nikt nie jest zobowiązany oczekiwać, że bank – instytucja zaufania publicznego – będzie chciał go naciągnąć, nabrać, oszukać. Po sytuacji z kredytami indeksowanymi w CHF to się oczywiście zmieniło. Banki straciły zaufanie wielu klientów i dzisiaj znacznie więcej osób czyta drobny druk oraz dopytuje uparcie o szczegóły. Ale to dzisiaj, nie dziesięć czy osiem lat temu.
Nasi hipotetyczni klienci jako humaniści nie musieli się też znać na pojęciach z dziedziny finansów i bankowości. Nie musieli wiedzieć, co to jest ryzyko kursowe, tak samo jak nie musieli rozumieć tysiąca innych pojęć. To wiedza specjalistyczna, tak samo jak wiedza o budowie organów, o fuzji jądrowej czy działaniu silnika samochodowego. Mieli pełne prawo oczekiwać, że wszystko, co ważne, należycie wytłumaczy im bank lub doradca.
I sprawa ostatnia: trzeba rozróżnić dziedziny, nad którymi państwo nie sprawuje kontroli (należy do nich np. rynek krótkoterminowych pożyczek pozabankowych), a tymi, gdzie taką kontrolę ma. W dziedzinie bankowości – a więc i bankowych kredytów – taka kontrola jest i była w czasie, gdy na potęgę udzielano kredytów indeksowanych w CHF. Sprawowała ją Komisja Nadzoru Bankowego, potem KNF. Stąd zasadne oczekiwanie klientów banków, że państwo dba o standardy i nie pozwoli wystrychnąć ich na dudka. Niestety – pozwoliło i dlatego dzisiaj powinno się zaangażować w rozwiązanie problemu. Poważne rozwiązanie, a nie ersatz, jaki zaproponował prezydent.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/303466-frankowi-kredytobiorcy-byli-ofiarami-manipulacji-ktorej-nie-mieli-szans-przejrzec?strona=2