Potrzebni sygnaliści ze służb?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. sxc.hu
fot. sxc.hu

Okres pierwszej „Solidarności” – od sierpnia 1980 do wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 – łączył się z przyśpieszonym uzupełnianiem oraz korygowaniem wiedzy na temat świata, w którym żyłem. Zwłaszcza na temat mechanizmów działania tego, co nazywano realnym socjalizmem.

Zagadka trwałości

Zastanawiałem się, jak to możliwe, że system społeczny oparty na ideologii zawierającej tyle fałszywych założeń, dławiący oddolną energię społeczną, blokujący swobodę działalności gospodarczej, cenzurujący obieg informacji jest w stanie trwać już tyle dekad. W jaki sposób w krajach, w których nie istniało społeczeństwo obywatelskie, wolne media, wolne badania naukowe, gdzie nie było klimatu swobodnej dyskusji, rządzący potrafili na tyle skutecznie reagować na problemy, że system społeczny zachowywał zdolność funkcjonowania.

Towarzysz Michał Atłas

Odpowiedź znalazłem po wprowadzeniu stanu wojennego. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych jako akademicki nauczyciel filozofii wziąłem udział wraz z kilkoma setkami innych osób w czymś w rodzaju szkolenia ideologiczno-pedagogicznego. Wykłady prowadzili ówcześni partyjni prominentni filozofowie (chyba też ekonomiści) oraz działacze partyjni.

Niewiele pamiętam z tego wydarzenia poza wystąpieniem ówczesnego kierownika Wydziału Administracyjnego Komitetu Centralnego PZPR Michała Atłasa. Wydział ten nadzorował m.in. wojsko i organa bezpieczeństwa (czyli tajne służby). O ile inni mówcy partyjni gęsto posługiwali się partyjną nowomową (frazeologia walki klas, wrogów socjalistycznej ojczyzny, wizji odnowy partii etc.), to wystąpienie Atłasa było inne. Mówił konkretnie. Podawał liczby uczestników manifestacji pro solidarnościowych, mówił o ujawnionych grupach podziemnych, nielegalnych drukarniach etc. Charakteryzował problemy przeciwdziałania solidarnościowemu podziemiu. Rysował rzeczowy obraz sytuacji.

Tajne służby jako namiastka wolnej prasy

Pomyślałem wtedy, że w tajnych służbach (w odróżnieniu od komunistycznych mediów) najwyraźniej nie płaci się za lanie wody; że mają tam procedury weryfikacji danych, które przecież przekazują sobie samym. Że wśród różnych strumieni informacji, jakimi dysponuje kierownictwo PRL, dane uzyskiwane metodami tajnymi, są czy nie w najmniejszym stopniu ideologicznie zdeformowane.

Poprawność polityczna zamiast cenzury?

Przypomniało mi się to ostatnio, gdy zaczęły (jak w karnawale pierwszej „Solidarności”) odsłaniać się oznaki tego, że spora część elit kierujących Unią Europejską postępuje tak, jakby straciła kontakt z rzeczywistością.

Tylko trzy przykłady. Po pierwsze, przegrywanie Zachód wojny informacyjnej z Rosją, której stale udaje się znajdować popleczników swoich interesów i narracji. Po drugie, nierealistyczne wyobrażenia natury obecnego kryzysu migracyjnego, czego drobną, ale znamienną ilustracją było milczenie mediów niemieckich po masowych atakach na kobiety w ostatnią noc 2015. Po trzecie, skupienie się przez część elit Unii na Polsce, jako na kraju, w którym rzekomo ograniczana jest wolność i demokracja, w sytuacji, gdy UE stoi wobec strukturalnych zagrożeń dla swego istnienia.

Funkcjonariusze jako sygnaliści?

Funkcjonariusze służb niektórych krajów UE i NATO na co dzień, często z niebezpiecznej bliskości, obserwują dwa bodaj czy nie główne zagrożenia zewnętrzne – terroryzm oraz oddziaływanie Rosji (agentura, inwestycje nie tylko w sektorze energetycznym, korumpowanie elit opiniotwórczych). Nie dziwi, iż funkcjonariusze ci niekiedy mają poważne zastrzeżenia co do nadmiernie ugodowej postawy swoich polityków. Zastrzeżenia te nie są publicznie wyrażane. I w zasadzie to jest słuszne. To demokratycznie wybierani politycy, a nie ludzie służb mają tworzyć politykę. Co jednak wtedy, gdy wpływowi politycy zachowują się tak, jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości faktów ukazujących rangę zagrożeń?

Nawet w demokratycznych systemach władzy występują patologie korupcyjne, z którymi trudno się uporać w ramach obowiązujących procedur. Dlatego popiera się tzw. sygnalistów. Ten polski neologizm oddaje angielski zwrot whistle blowers (dosłownie: dmuchający w gwizdek). Chodzi o funkcjonariuszy państwa, którzy w reakcji na bierność kolegów i przełożonych, często narażając swoją własną karierę, informują opinię publiczną, o nadużyciach. I nie idzie o tych, którzy dmuchają w gwizdek dla samego dźwięku.

Tekst ukazał się w tygodniku „wSieci”, nr 25, 20-26 czerwca 2016

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych