Mniej uśmiechów, więcej Lecha. Większym i silniejszym trzeba się stawiać

Lubicie political fiction? Ja lubię i dlatego spróbuję sobie wyobrazić co by było, gdyby Barack Obama swoje mądrości na temat tego, czym jest demokracja wygłosił przy innym prezydencie. Tym, którego nie ma już między nami.

Lecha Kaczyńskiego nie trzeba by szkolić co powiedzieć, co odpowiedzieć, jak zareagować. To co odpowiedziałby byłoby kompletnie niedyplomatyczne, niepijarowskie, nie służyło słupkom sondażowym. Pewnie nawet także niżej podpisany zżymałby się na niego, bo Barack Obama usłyszałby, że jeśli kraj o dwóch wiekach demokracji szuka pomocy merytorycznej od starszych to on nią służy. A może wyraziłby nadzieję, iż Ameryka poradzi sobie do końca z problemem rasizmu, bo ostatnie rasistowskie ustawy likwidowano w niej w l. 80, a w wielu częściach kraju sytuacja pozostawia wciąż wiele do życzenia. Albo, że każde ludzkie życie jest cenne i zanim świat zostanie wciągnięty w kolejną wojnę w interesie Ameryki warto przemyśleć skalę cierpień ludzkich i jej konsekwencje. Albo, że organizacja państwowa powinna zapewniać nie tylko wolność ale i bezpieczeństwo, i dlatego mamy nadzieję, że USA szybko poradzi sobie z problemem przemocy i masowych mordów popełnianych przez legalnie uzbrojonych psychopatów. Mógłby przypomnieć też problem wiz i tego jak bardzo Amerykanie uczestniczą w problemie przyjmowania emigrantów oraz uchodźców, któremu tak kibicują w przypadku Europejczyków (sami przyjęli mniej uchodźców z Syrii niż np. Holandia).

Nie chodziłem do dobrej krakowskiej szkoły tylko do podłódzkiej podstawówki i nauczyłem się w niej jednego. Większym i silniejszym trzeba się stawiać, a nie miło się uśmiechać. Także po to by ułożyć sobie z nimi dobre relacje. To zasada uniwersalna. Niekiedy powinien ją stosować i prezydent Duda.