Pan poseł K. Brejza z PO najwyraźniej w tej kadencji śpi z wykazem moich publikacji. Co jakiś czas „strzela” do mnie moimi wypowiedziami sprzed lat, wyciągniętymi z jakiś artykułów i ich kontekstów, sugerując osobom niezorientowanym moje rzekome naukowo–polityczne „zbrodnie”. Tym razem pan Brejza, PO-wski specjalista od „służb i manipulacji” przyłożył się już na całego, wzorem tradycji swego politycznego środowiska, do przemysłu pogardy i oczerniania osób, których politycznie nie lubi.
Tym razem pan Brejza w jednym z moich artykułów sprzed niemal 30 lat znalazł elektryzujący tytuł, a w nim słowo „radzieckie”. Wrzuca więc zwycięsko w obieg zdjęcie fragmentu środka mego artykułu (ze względu na wielkość liter w zasadzie nie do odczytania) eksponując sam tytuł i wspomniane słowo. Tym samym pada hasło walki z komunistką, czyli ze mną, Krystyną Pawłowicz. Oczywiście, oczekiwana przez niego reakcja opozycyjnej, lewackiej gawiedzi jest natychmiastowa. Grubym bluzgom i wyrafinowanym obelgom pod moim adresem nie ma końca. Łańcuszek idzie w internet. Uradowani starsi w „PO-owskiej wierze” i mentalności koledzy młodego śledczego, np. poseł A. Halicki chwali to szczucie zdjęciem tytułu i słowem „radziecki”, chociaż samego tekstu artykułu przecież nie przeczytał.
Tylko tyle trzeba, by być przez lewactwo „zabitym”, wystarczy jedno słowo-hasło i insynuacja.
Szczujący na swą sejmową starszą koleżankę młody poseł Brejza nie przeliczył się i „ciemny lud” to „kupił”, bo ich „ciemny lud” nie umie samodzielnie czytać i bez intelektualnego wysiłku rzuci się na pokazany mu nienawistnie polski, katolicki, PiS-owski cel.
Otóż, aby uprzedzić kolejne kompromitujące wpisy od zmanipulowanych przez ich trenera-śledczego z PO posła Brejzę osób, poproszę, by zainteresowani rozmową na temat „wspólnych przedsiębiorstw polsko-radzieckich” z okresu stanu wojennego sami przeczytali tekst i dopiero potem go ocenili.
Poseł Brejza prawdopodobnie czytać nie potrafi i umie „rozebrać” tylko tytuł napisany dużymi literami, oraz wzorem PRL-owskich służb, podsunąć „ludności” fałszywy cel oraz dać hasło do bicia. Poseł wie, kolegując się z różnymi osobami ze służb, że starczy słowo „radziecki”, szczególnie dla dzisiejszej, niezorientowanej, nieznającej polskiej historii młodzieży, a hate i bluzgi popłyną same… Poseł Brejza świetnie to wie i jeszcze lepiej wykorzystuje. A, że sam nie zna prawa, więc się sam, swoim wpisem w internecie pokazującym jego nieznajomość tej sprawy i treści publikacji – ośmieszył.
Swą dzisiejszą nieskrywaną nienawiścią do PiS-u i do mnie osobiście poseł Brejza zrobił jedynie reklamę memu naukowemu dorobkowi, jednemu z moich najlepszych artykułów naukowo-śledczych. I słusznie.
Dla wiedzy ewentualnych czytelników, rzeczywiście zainteresowanych tematem, powiem, że artykuł „Wspólne przedsiębiorstwa polsko-radzieckie” opublikowany w jednym z odważniejszych w latach 80-tych tygodniku publicystyczno-gospodarczym „Życie Gospodarcze”, dla którego pisałam od czasu do czasu o prawnej stronie gospodarki, jest jedną z publikacji, z których jestem do dzisiaj dumna. (Tutaj można go samemu przeczytać: [(https://pbs.twimg.com/media/Ckm2UlOWYAErOXm.jpg:large]).
Artykuł jest spokojną, szczegółową, krytyczną analizą prawną niepublikowanych regulacji z okresu stanu wojennego, na mocy których w latach 1986-87, wobec restrykcji gospodarczych Zachodu na stan wojenny w Polsce, władza chciała „ożywić” polskie przedsiębiorstwa przynoszące wtedy straty, przez tworzenie właśnie „wspólnych przedsiębiorstw polsko-radzieckich”. Ponieważ porozumienia polsko-radzieckie o tworzeniu takich niejasnych prawnie podmiotów nie były publikowane, a udało mi się jakoś dziennikarskimi niemal metodami do nich dotrzeć – opisałam to wszechstronnie, z badawczą, prawniczą dociekliwością, pokazując ich niekorzystną dla polskich przedsiębiorstw stronę. Napisałam w stylu jedynym możliwym do opublikowania w stanie wojennym. Każdy prawnik tekst, formę i kontekst rozumiał.
Ten „inkryminowany” artykuł spotkał się wówczas z bardzo dużym zainteresowaniem środowiska i powiem nieskromnie – z uznaniem za odwagę.
Zainteresowanie tematem i faktami, które opisałam w cyt. wyżej artykule w „ŻG” zgłosiła też w tamtym czasie ambasada amerykańska, a jeden z jej pracowników, jakiś sekretarz od spraw gospodarczych, spotkał się nawet ze mną w tej sprawie w siedzibie redakcji w towarzystwie ówczesnego redaktora naczelnego „ŻG” pana red. Chełstowskiego.
Artykuł został też przetłumaczony na język angielski przez ambasadę amerykańską na jej potrzeby. Dowiedziałam się też, że przetłumaczono go również w ambasadzie brytyjskiej. Przetłumaczono także na język rosyjski - jak mnie wtedy poinformowano w redakcji „Życia Gospodarczego”.
Poseł Brejza musi przyznać, mimo swej niechęci do mnie, że „komunistycznym gniotem” nie zainteresowałaby się żadna z powyższych placówek.
„Inkryminowany” przez pana Brejzę i kompletnie przez niego nierozumiany mój artykuł przyniósł mi w tamtych latach nawet pewną sławę, właśnie za krytyczną i odważną, jak twierdzą niektórzy, ocenę i wskazanie ujemnych skutków tworzenia takich polsko-rosyjskich podmiotów.
Do czytelników, którzy nie pamiętają stanu wojennego, nie są prawnikami, nie znają swej historii – kieruję apel: nie dajcie sobą Państwo manipulować, szczuć na innych tylko na podstawie, np. zdjęcia tytułu artykułu i słowem „radziecki”, jak to właśnie robi specjalista od służb poseł Brejza. Gdyby bowiem tym kryterium się kierować, to nigdy nie poznalibyśmy np. świetnych „Listów z Rosji” Astolphe’a Louisa Léonora markiza de Custine. Polecam tę lekturę, ale bez uprzedzeń dla słowa „Rosja”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/296270-sledczy-po-posel-brejza-na-tropie-komunizmu