Dwa czerwce - dwa rodzaje emocji. Radość i zwątpienie, triumf i zawód, poczucie wspólnoty i marginalizacja. Który był ważniejszy?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
for. PAP/Marek Cezary Langda/arch
for. PAP/Marek Cezary Langda/arch

4 czerwca 89’, 4 czerwca 92’. Ten sam dzień. Różnica zaledwie trzech lat i jakże inna atmosfera. Która z tych dat jest prawdziwym „przeżyciem pokoleniowym”?

4 czerwca 92’ pamiętam niezbyt dokładnie. Dopiero wchodziłam w dorosłe życie i sprawy publiczne ledwie zaczynały mnie interesować. Choć w moim pokoleniu – pokoleniu, któremu Stan Wojenny zapadł w pamięć jako dzień bez Teleranka - interesować musiały. Dla mnie było to pierwsze głosowanie, w którym mogłam wziąć udział. Czułam, że jest w tym coś symbolicznego. I pewnie było. Choć równie mocno wspominam marsz solidarności z ofiarami na Placu Tian’anmen . Może dlatego, że trochę przypadkiem znalazłam się tam w pierwszych szeregach….

Mieszkałam wtedy niedaleko warszawskiego Placu Konstytucji . A to tam w kawiarni „Niespodzianka” był sztab Solidarności o Komitetu Obywatelskiego. Chodziłyśmy tam czasem z mamą po aktualne gazetki, ulotki, informacje. Mój dom nie był jakoś specjalnie upolityczniony. Ale wiadomo było po czyjej stronie jest racja. A atmosfera Niespodzianki była niepowtarzalna. Serdeczni, otwarci, pełni entuzjazmu ludzie. Trudno było nie poddać się nastrojowi.

To zresztą pod względem aksjologicznym były piękne czasy. Bo świat był taki cudownie prosty. Była dobra Solidarność i zła komuna. Wiadomo było kto gdzie stoi. Wiadomo było po której stronie są moralne racje. Pamiętam, że przez lata szkoły średniej co rusz zastanawiałam się dlaczego właściwie ta komuna jeszcze trwa, skoro ze świecą szukać kogoś, kto by ją rzeczywiście popierał. Wszyscy, z którymi miałam do czynienia byli przeciw. Różnili się tylko stopniem intensywności sprzeciwu. Nauczyciele, uczniowie, ekspedientki w sklepach, ludzie na ulicy. Gdy ktoś gdzieś czasem rzucił garść ulotek – znikały w ciągu kilu minut…A milicjanci, jeśli przypadkiem byli gdzieś w pobliżu odwracali głowy, udając że nic nie widzą…A jednak komuna trwała. Siermiężna, fałszywa, jakaś taka miałka, szaro-bura i pełna beznadziei…

4 czerwca uwierzyłam, że coś się zmienia. Trudno było nie ulec nastrojowi wspólnoty, wiary w bliski triumf. W sprawiedliwość dziejową. Nie docierało do mnie wtedy, że to zwycięstwo częściowe. Że Sejm jest kontraktowy. Solidarność wygrała, co mogła wygrać. I tylko to się liczyło. Na moich oczach padały mury z ballady Kaczmarskiego. (O trzeciej zwrotce nikt wtedy nie myślał).

Powstanie rządu Mazowieckiego przyjęłam jako naturalną konsekwencję czerwcowych wydarzeń. I  … przestałam interesować się polityką. Wszak wygrali „nasi”, więc wszystko będzie dobrze. Zresztą mam wrażenie, że stan świadomości ówczesnej osiemnastolatki podzielała naiwnie większość Warszawiaków. Przynajmniej przez jakiś czas.

Kolejny elektryzujący moment to  oczywiście wybory prezydenckie 90’ roku. Wtedy już z legitymacją studencką w kieszeni patrzyłam z wyższością świeżo upieczonego adepta wydziału polonistyki jak Uniwersytet Warszawski dzieli się na dwa obozy: zwolenników Mazowieckiego i Wałęsy. Tych drugich było chyba mniej. Ale byli widoczni. Refleksja z tamtych czasów była oczywista – tak niedawno byliśmy po tej samej stronie, a teraz skaczemy sobie do oczu. Dlaczego?

Ale dopiero dwa lata później, nie, tak naprawdę cztery – po obejrzeniu „Nocnej zmiany” zrozumiałam, że coś naprawdę poszło nie tak. Że przecież miało być uczciwie, że koniec z agentami, Sb-kami, że miała być wolność, prawda, a jest … nie wiadomo co. Że ludzi, którzy chcieli ujawnić nazwiska donosicieli, kłamców, odpowiedzialnych za niewyobrażalną liczbę krzywd i przedłużoną wegetację starego systemu, w jakiś niezwykle perfidny sposób obalono, upokorzono, zniesławiono. Że ci, którzy mieli na ustach frazesy o tolerancji i pojednaniu – w istocie trzęsą się ze strachu i nienawiści. I nic już nie było takie proste, takie czarno - białe… Premier Olszewski – urósł do rangi tragicznego, romantycznego bohatera, ale o wielu innych, którzy znaleźli się nagle po przeciwnej stronie barykady nie wiadomo było co myśleć. Bohaterowie stawali się konfidentami. Świat zaroił się od Konradów Wallenrodów. Przeważnie fałszywych…

Dwa czerwce – dwa rodzaje emocji. Radość i zwątpienie, triumf i zawód, poczucie wspólnoty i marginalizacja – do dziś nie wiem, który „czwarty” był ważniejszy i bardziej brzemienny w skutki. Który na moje pokolenie wpłynął silniej: tamta radosna naiwność z 89’, czy gorzkie przebudzenie z 92’? A może obydwa stanowią nierozłączną całość? Jak pierwsza i ostatnia zwrotka Murów”?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych