7 maja, czyli marsz ruchomych figur woskowych. Liderzy opozycji nie są bohaterami z krwi i kości

Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

Przyglądając się zdjęciom i nagraniom dokumentującym sobotni marsz opozycji można odnieść wrażenie, że było na nim wszystko. Pojawili się przedstawiciele wszelkich środowisk, politycy z lewa, jak i centrum. Zarówno liberałowie, jak i socjaliści oraz ludowcy. Rozmaite nazwiska i szyldy. W tym kalejdoskopie zabrakło tylko jednego – życia.

W wystąpieniach tzw. liderów opozycji można było zauważyć starannie wyreżyserowany luz (ot, taka pani Basia Nowacka w koszulce z Orzełkiem), wyuczone formułki (pan Grzesiek Schetyna nie rezygnuje z walki o to, kto ma większą charyzmę – pralka/lodówka/noga od stołu czy on) czy wreszcie gesty solidarności wśród polityków (w myśl zasady „W kupie siła” - dosłownie…).

Nie widać było jednak prawdziwej frustracji i gniewu ulicy. Wbrew opinii większości prawicowych komentatorów nie dopatrywałbym się w antyrzadowych wystąpieniach bijącej po oczach nienawiści. Ot, taka specyfika każdego ulicznego spędu – akurat ten argument może zostać bardzo łatwo zbity przez drugą stronę podaniem analogicznych przypadków.

Bardziej zastanawiać może nijakość przedsięwzięcia. Słychać biadolenie o łamaniu zasad demokratycznego państwa prawnego, można zobaczyć groteskowe gesty „victorii” w wykonaniu przedstawicieli politycznego planktonu, a z drugiej strony roześmiane mordki politykierów udających podziemną opozycję, którym chyba grill u cioci pomylił się z wiecem. A podobno demokracja i cały porządek prawny są zagrożone! Czy wobec takiej apokalipsy, całe stado mężów ( i żon!) stanu powinno beztrosko się uśmiechać i dobrze bawić? Czy może raczej zagrożenie nie jest tak straszne, jak zwykli rozpowiadać?

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych