Przyglądając się zdjęciom i nagraniom dokumentującym sobotni marsz opozycji można odnieść wrażenie, że było na nim wszystko. Pojawili się przedstawiciele wszelkich środowisk, politycy z lewa, jak i centrum. Zarówno liberałowie, jak i socjaliści oraz ludowcy. Rozmaite nazwiska i szyldy. W tym kalejdoskopie zabrakło tylko jednego – życia.
W wystąpieniach tzw. liderów opozycji można było zauważyć starannie wyreżyserowany luz (ot, taka pani Basia Nowacka w koszulce z Orzełkiem), wyuczone formułki (pan Grzesiek Schetyna nie rezygnuje z walki o to, kto ma większą charyzmę – pralka/lodówka/noga od stołu czy on) czy wreszcie gesty solidarności wśród polityków (w myśl zasady „W kupie siła” - dosłownie…).
Nie widać było jednak prawdziwej frustracji i gniewu ulicy. Wbrew opinii większości prawicowych komentatorów nie dopatrywałbym się w antyrzadowych wystąpieniach bijącej po oczach nienawiści. Ot, taka specyfika każdego ulicznego spędu – akurat ten argument może zostać bardzo łatwo zbity przez drugą stronę podaniem analogicznych przypadków.
Bardziej zastanawiać może nijakość przedsięwzięcia. Słychać biadolenie o łamaniu zasad demokratycznego państwa prawnego, można zobaczyć groteskowe gesty „victorii” w wykonaniu przedstawicieli politycznego planktonu, a z drugiej strony roześmiane mordki politykierów udających podziemną opozycję, którym chyba grill u cioci pomylił się z wiecem. A podobno demokracja i cały porządek prawny są zagrożone! Czy wobec takiej apokalipsy, całe stado mężów ( i żon!) stanu powinno beztrosko się uśmiechać i dobrze bawić? Czy może raczej zagrożenie nie jest tak straszne, jak zwykli rozpowiadać?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przyglądając się zdjęciom i nagraniom dokumentującym sobotni marsz opozycji można odnieść wrażenie, że było na nim wszystko. Pojawili się przedstawiciele wszelkich środowisk, politycy z lewa, jak i centrum. Zarówno liberałowie, jak i socjaliści oraz ludowcy. Rozmaite nazwiska i szyldy. W tym kalejdoskopie zabrakło tylko jednego – życia.
W wystąpieniach tzw. liderów opozycji można było zauważyć starannie wyreżyserowany luz (ot, taka pani Basia Nowacka w koszulce z Orzełkiem), wyuczone formułki (pan Grzesiek Schetyna nie rezygnuje z walki o to, kto ma większą charyzmę – pralka/lodówka/noga od stołu czy on) czy wreszcie gesty solidarności wśród polityków (w myśl zasady „W kupie siła” - dosłownie…).
Nie widać było jednak prawdziwej frustracji i gniewu ulicy. Wbrew opinii większości prawicowych komentatorów nie dopatrywałbym się w antyrzadowych wystąpieniach bijącej po oczach nienawiści. Ot, taka specyfika każdego ulicznego spędu – akurat ten argument może zostać bardzo łatwo zbity przez drugą stronę podaniem analogicznych przypadków.
Bardziej zastanawiać może nijakość przedsięwzięcia. Słychać biadolenie o łamaniu zasad demokratycznego państwa prawnego, można zobaczyć groteskowe gesty „victorii” w wykonaniu przedstawicieli politycznego planktonu, a z drugiej strony roześmiane mordki politykierów udających podziemną opozycję, którym chyba grill u cioci pomylił się z wiecem. A podobno demokracja i cały porządek prawny są zagrożone! Czy wobec takiej apokalipsy, całe stado mężów ( i żon!) stanu powinno beztrosko się uśmiechać i dobrze bawić? Czy może raczej zagrożenie nie jest tak straszne, jak zwykli rozpowiadać?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/292147-7-maja-czyli-marsz-ruchomych-figur-woskowych-liderzy-opozycji-nie-sa-bohaterami-z-krwi-i-kosci