W 1997 roku podczas konferencji w Kyoto, podpisano protokół narzucający obowiązek redukcji emisji CO2 do atmosfery w latach 2008-2012. Większość krajów UE miała zmniejszyć emisję o 6-8%. Polska, jako jedno z nielicznych państw, wypełniła te zobowiązania, znacznie przekraczając nakazane wymogi. Choć wystarczyło obniżyć emisję dwutlenku węgla o 6% w stosunku do roku 1988, zredukowaliśmy ją aż o 32. Wynik ten był niebagatelnym sukcesem Polski i kartą przetargową w dalszych negocjacjach. Osiągnięcie to było tym większe, że kraje „starej piętnastki”, mające zredukować emisję gazów cieplarnianych na poziomie 8%, nie zdołały wykonać nawet planu minimum, zatrzymując się na redukcji sięgającej ledwie 2%.
Klęska krajów unijnych była bezdyskusyjna, a ogromny sukces Polski otworzył przed nami nowe możliwości negocjacyjne. Sytuacja ta, zmierzająca do energetycznego uniezależnienia Polski, stała się jednym z głównych przedmiotów troski Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki międzynarodowej aktywności rządu PiS, powierzono Polsce prezydenturę konwencji klimatycznej. Polski minister środowiska został głównym negocjatorem tej najważniejszej konwencji gospodarczej świata w okresie od grudnia 2008 roku (COP-14 w Poznaniu) do grudnia 2009 roku (COP-15) w Kopenhadze. Polska miała przed sobą niepowtarzalną szansę wypracowania wyjątkowo korzystnych warunków eksportu polskich złóż energetycznych do Europy. Warto przypomnieć, że 90% zasobów węgla kamiennego i ¼ zasobów węgla brunatnego całej Unii Europejskiej leży na terenie Polski. Zapotrzebowanie węglowe Unii wynosi ponad 170 mln ton węgla rocznie, lecz z Polski importuje się zaledwie 18 ton w skali roku. Podczas, gdy polskie kopalnie uznawane były za nierentowne, kraje unijne sprowadzały węgiel np. z Nowej Zelandii.
Plan energetyczny przygotowany przez PiS miał ten stan rzeczy zmienić i wypromować Polskę, jako energetycznego potentata. Argumenty przemawiały na naszą korzyść, a zbliżająca się wówczas polska prezydentura konwencji klimatycznej niosła ogromne nadzieje. Zmiana rządu szybko pokazała jednak, że Platforma Obywatelska nie była zainteresowana kontynuacją programu poprzedników. Podczas Sesji Plenarnej Konwencji Klimatycznej Polski w Kopenhadze, premier Tusk nie zabrał nawet głosu. Polska, która posiadała 100 mln ton rocznej nadwyżki redukcji CO2 na lata 2008-2012, nie tylko nie otrzymała z tego tytułu żadnych profitów, ale została zmuszona do dokupienia limitów redukcyjnych. W ramach wewnątrzunijnego systemu handlu emisjami, dotyczącego produkcji energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, Komisja Europejska przydzieliła Polsce limit emisji CO2 na lata 2008-2012 na poziomie 208,5 mln ton rocznie.
Decyzję tę zaskarżył do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości prof. Jan Szyszko. Uzasadnił, że nasze potrzeby wynoszą 284,6 mln ton i sprawę wygrał. Nie był tym jednak zainteresowany były rząd. Rezygnacją z wygranego procesu, doprowadził do sytuacji, że Polska chcąc produkować wystarczającą ilość energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, musi dokupić limity emisji od państw UE w cenie ok. 15 euro za tonę. Prof. Szyszko wyliczał, że kwota 1,14 mld euro rocznie, pochodząca z kar za przekroczenie limitów narzuconych przez KE, przekłada się na podniesienie cen prądu, ciepła, szkła, cementu i papieru. O sprawie alarmowali także energetycy, informując, że bez darmowych pozwoleń na emisję CO2 cena prądu w Polsce wzrośnie nawet o 80%.
Opisywałam ten problem szczegółowo kilka lat temu na portalu wPolityce.pl, przedstawiając kłamstwa PO-PSL na temat pakietu klimatyczno-energetycznego.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W 1997 roku podczas konferencji w Kyoto, podpisano protokół narzucający obowiązek redukcji emisji CO2 do atmosfery w latach 2008-2012. Większość krajów UE miała zmniejszyć emisję o 6-8%. Polska, jako jedno z nielicznych państw, wypełniła te zobowiązania, znacznie przekraczając nakazane wymogi. Choć wystarczyło obniżyć emisję dwutlenku węgla o 6% w stosunku do roku 1988, zredukowaliśmy ją aż o 32. Wynik ten był niebagatelnym sukcesem Polski i kartą przetargową w dalszych negocjacjach. Osiągnięcie to było tym większe, że kraje „starej piętnastki”, mające zredukować emisję gazów cieplarnianych na poziomie 8%, nie zdołały wykonać nawet planu minimum, zatrzymując się na redukcji sięgającej ledwie 2%.
Klęska krajów unijnych była bezdyskusyjna, a ogromny sukces Polski otworzył przed nami nowe możliwości negocjacyjne. Sytuacja ta, zmierzająca do energetycznego uniezależnienia Polski, stała się jednym z głównych przedmiotów troski Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki międzynarodowej aktywności rządu PiS, powierzono Polsce prezydenturę konwencji klimatycznej. Polski minister środowiska został głównym negocjatorem tej najważniejszej konwencji gospodarczej świata w okresie od grudnia 2008 roku (COP-14 w Poznaniu) do grudnia 2009 roku (COP-15) w Kopenhadze. Polska miała przed sobą niepowtarzalną szansę wypracowania wyjątkowo korzystnych warunków eksportu polskich złóż energetycznych do Europy. Warto przypomnieć, że 90% zasobów węgla kamiennego i ¼ zasobów węgla brunatnego całej Unii Europejskiej leży na terenie Polski. Zapotrzebowanie węglowe Unii wynosi ponad 170 mln ton węgla rocznie, lecz z Polski importuje się zaledwie 18 ton w skali roku. Podczas, gdy polskie kopalnie uznawane były za nierentowne, kraje unijne sprowadzały węgiel np. z Nowej Zelandii.
Plan energetyczny przygotowany przez PiS miał ten stan rzeczy zmienić i wypromować Polskę, jako energetycznego potentata. Argumenty przemawiały na naszą korzyść, a zbliżająca się wówczas polska prezydentura konwencji klimatycznej niosła ogromne nadzieje. Zmiana rządu szybko pokazała jednak, że Platforma Obywatelska nie była zainteresowana kontynuacją programu poprzedników. Podczas Sesji Plenarnej Konwencji Klimatycznej Polski w Kopenhadze, premier Tusk nie zabrał nawet głosu. Polska, która posiadała 100 mln ton rocznej nadwyżki redukcji CO2 na lata 2008-2012, nie tylko nie otrzymała z tego tytułu żadnych profitów, ale została zmuszona do dokupienia limitów redukcyjnych. W ramach wewnątrzunijnego systemu handlu emisjami, dotyczącego produkcji energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, Komisja Europejska przydzieliła Polsce limit emisji CO2 na lata 2008-2012 na poziomie 208,5 mln ton rocznie.
Decyzję tę zaskarżył do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości prof. Jan Szyszko. Uzasadnił, że nasze potrzeby wynoszą 284,6 mln ton i sprawę wygrał. Nie był tym jednak zainteresowany były rząd. Rezygnacją z wygranego procesu, doprowadził do sytuacji, że Polska chcąc produkować wystarczającą ilość energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, musi dokupić limity emisji od państw UE w cenie ok. 15 euro za tonę. Prof. Szyszko wyliczał, że kwota 1,14 mld euro rocznie, pochodząca z kar za przekroczenie limitów narzuconych przez KE, przekłada się na podniesienie cen prądu, ciepła, szkła, cementu i papieru. O sprawie alarmowali także energetycy, informując, że bez darmowych pozwoleń na emisję CO2 cena prądu w Polsce wzrośnie nawet o 80%.
Opisywałam ten problem szczegółowo kilka lat temu na portalu wPolityce.pl, przedstawiając kłamstwa PO-PSL na temat pakietu klimatyczno-energetycznego.
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/289786-historyczny-sukces-polski-dekarbonizacja-na-ktora-zgodzila-sie-po-powstrzymana-przez-pis-premier-szydlo-i-minister-szyszko-podpisza-dzis-porozumienie-klimatyczne-w-nowym-jorku?strona=2