Brak całościowej, perspektywicznej wizji dot. kształcenia kadr medycznych, dostosowanej do dynamicznie zmieniających się potrzeb zdrowotnych społeczeństwa może okazać się groźny dla polskiego systemu leczenia. Na polskich uczelniach medycznych kształci się sporo lekarzy. Jednak coraz więcej z nich to obcokrajowcy, którzy po zakończeniu nauki wracają do siebie. Rośnie także liczba absolwentów, którzy - przez nikogo nie powstrzymywani - emigrują. NIK alarmuje, że w najbliższej przyszłości może okazać się, że grupa lekarzy, dentystów i pielęgniarek, która zostaje w Polsce nie będzie wystarczająco liczna, by zapewnić opiekę medyczną wszystkim potrzebującym.
Brak lekarzy niektórych specjalności już teraz staje się jedną z najistotniejszych systemowych przyczyn wydłużania się średniego czasu oczekiwania na świadczenia medyczne. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia nie stworzyło długookresowej strategii, uwzględniającej potrzeby zdrowotne społeczeństwa, opartej na analizie trendów demograficznych i danych epidemiologicznych, która uzasadniałaby decyzje o liczbie kształconych lekarzy i przedstawicieli innych zawodów medycznych.
Limity miejsc i przyjęć na studia medyczne ogłasza Minister Zdrowia. Jednak w rzeczywistości Ministerstwo - rezygnując z roli wyznaczającego kierunek - jedynie akceptowało propozycje nadsyłane przez uczelnie medyczne. NIK zwraca uwagę, że od roku 2012 przez trzy kolejne lata limity przyjęć na kierunki lekarski i lekarsko-dentystyczny były ogłaszane już po rozpoczęciu rekrutacji, a progi punktowe decydujące o zakwalifikowaniu na studia ustalano bez wiedzy o limicie przyjęć określonym na dany rok.
Uczelnie medyczne ustalały limity przyjęć na podstawie własnych analiz zapotrzebowania na absolwentów danego kierunku, z uwzględnieniem swoich możliwości dydaktycznych. Jednak NIK zwraca uwagę, że równie znaczącym czynnikiem, branym pod uwagę przy ustalaniu limitów były kwestie finansowe, ponieważ wpływy z opłat za kształcenie stanowiły istotne źródło przychodów własnych uczelni. Np. w 2014 r. przychody z tytułu kształcenia w języku innym niż język polski wynosiły średnio 48,5 proc. przychodów własnych skontrolowanych uczelni. NIK zwraca także uwagę, że niestacjonarne studia lekarskie i lekarsko-dentystyczne w praktyce stają się płatną formą studiów dziennych, bowiem grupy złożone ze studentów studiów stacjonarnych i niestacjonarnych uczestniczyły we wspólnych zajęciach.
W badanym okresie (2012/2013-2015/2016) limit przyjęć na kierunek lekarski na studia stacjonarne wzrósł o nieco ponad 14 proc, a na niestacjonarne o blisko 40 proc. Limit przyjęć na kierunek lekarski prowadzony w języku innym niż język polski wzrósł o ponad 20 proc.
Różnice jeszcze wyraźniej widać na kierunku lekarsko - dentystycznym: w tym samym czasie limit przyjęć na studia stacjonarne wzrósł tam o 7,7 proc, na niestacjonarne o 11,8 a na prowadzone w języku obcym - o 71,1 proc.
Dodatkowo władze uczelni medycznych niejednokrotnie przyjmowały na kierunki prowadzone w języku angielskim więcej studentów niż pozwalały limity, zakładając, że nie obciąża to budżetu państwa. W ocenie NIK praktyka taka jest trudna do zaakceptowania, ponieważ uczelnia ma ograniczoną bazę dydaktyczno-kadrową i wykorzystywanie jej w coraz większym stopniu do kształcenia studentów obcojęzycznych wpływa na jej dostępność dla pozostałych studentów.
Mimo pozytywnych ocen wystawionych przez Polską Komisję Akredytacyjną wszystkim kontrolowanym uczelniom, dostęp studentów do bazy dydaktycznej był bardzo zróżnicowany. Na przykład liczba studentów w przeliczeniu na jedną salę wykładową wynosiła od 126 w Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku do 405 w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Z kolei sale ćwiczeniowe wykorzystywano np. dla 13 studentów w Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, podczas gdy w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie ćwiczenia w jednej sali odbywało średnio 30 studentów. Zróżnicowane było też obciążenie dydaktyczne i liczebność grup studenckich. Na niektórych kierunkach (fizjoterapia, położnictwo) studenci odbywali dziennie nawet 11-12 godzin zajęć, a liczebność grup na ćwiczenia kliniczne na kierunku położnictwo budziła zastrzeżenia Krajowej Rady Akredytacyjnej Szkół Pielęgniarek i Położnych.
Na brak odpowiedniej liczby specjalistów wpływały także limity miejsc rezydenckich. NIK zwraca jednak uwagę, że zdarzało się, że nie wszystkie przyznane miejsca były wykorzystywane. Przede wszystkim ze względu na brak chętnych w deficytowych dziedzinach medycyny. I tak: w niektórych dziedzinach medycyny wykorzystywano wszystkie przyznane miejsca rezydenckie (np. chirurgia szczękowo-twarzowa, endokrynologia, ortodoncja). Natomiast w przypadku takich dziedzin jak medycyna ratunkowa, neonatologia, onkologia i hematologia dziecięca, czy patomorfologia - zdecydowana większość przyznanych miejsc (nawet ponad 90 proc.) pozostała niewykorzystana.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Brak całościowej, perspektywicznej wizji dot. kształcenia kadr medycznych, dostosowanej do dynamicznie zmieniających się potrzeb zdrowotnych społeczeństwa może okazać się groźny dla polskiego systemu leczenia. Na polskich uczelniach medycznych kształci się sporo lekarzy. Jednak coraz więcej z nich to obcokrajowcy, którzy po zakończeniu nauki wracają do siebie. Rośnie także liczba absolwentów, którzy - przez nikogo nie powstrzymywani - emigrują. NIK alarmuje, że w najbliższej przyszłości może okazać się, że grupa lekarzy, dentystów i pielęgniarek, która zostaje w Polsce nie będzie wystarczająco liczna, by zapewnić opiekę medyczną wszystkim potrzebującym.
Brak lekarzy niektórych specjalności już teraz staje się jedną z najistotniejszych systemowych przyczyn wydłużania się średniego czasu oczekiwania na świadczenia medyczne. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia nie stworzyło długookresowej strategii, uwzględniającej potrzeby zdrowotne społeczeństwa, opartej na analizie trendów demograficznych i danych epidemiologicznych, która uzasadniałaby decyzje o liczbie kształconych lekarzy i przedstawicieli innych zawodów medycznych.
Limity miejsc i przyjęć na studia medyczne ogłasza Minister Zdrowia. Jednak w rzeczywistości Ministerstwo - rezygnując z roli wyznaczającego kierunek - jedynie akceptowało propozycje nadsyłane przez uczelnie medyczne. NIK zwraca uwagę, że od roku 2012 przez trzy kolejne lata limity przyjęć na kierunki lekarski i lekarsko-dentystyczny były ogłaszane już po rozpoczęciu rekrutacji, a progi punktowe decydujące o zakwalifikowaniu na studia ustalano bez wiedzy o limicie przyjęć określonym na dany rok.
Uczelnie medyczne ustalały limity przyjęć na podstawie własnych analiz zapotrzebowania na absolwentów danego kierunku, z uwzględnieniem swoich możliwości dydaktycznych. Jednak NIK zwraca uwagę, że równie znaczącym czynnikiem, branym pod uwagę przy ustalaniu limitów były kwestie finansowe, ponieważ wpływy z opłat za kształcenie stanowiły istotne źródło przychodów własnych uczelni. Np. w 2014 r. przychody z tytułu kształcenia w języku innym niż język polski wynosiły średnio 48,5 proc. przychodów własnych skontrolowanych uczelni. NIK zwraca także uwagę, że niestacjonarne studia lekarskie i lekarsko-dentystyczne w praktyce stają się płatną formą studiów dziennych, bowiem grupy złożone ze studentów studiów stacjonarnych i niestacjonarnych uczestniczyły we wspólnych zajęciach.
W badanym okresie (2012/2013-2015/2016) limit przyjęć na kierunek lekarski na studia stacjonarne wzrósł o nieco ponad 14 proc, a na niestacjonarne o blisko 40 proc. Limit przyjęć na kierunek lekarski prowadzony w języku innym niż język polski wzrósł o ponad 20 proc.
Różnice jeszcze wyraźniej widać na kierunku lekarsko - dentystycznym: w tym samym czasie limit przyjęć na studia stacjonarne wzrósł tam o 7,7 proc, na niestacjonarne o 11,8 a na prowadzone w języku obcym - o 71,1 proc.
Dodatkowo władze uczelni medycznych niejednokrotnie przyjmowały na kierunki prowadzone w języku angielskim więcej studentów niż pozwalały limity, zakładając, że nie obciąża to budżetu państwa. W ocenie NIK praktyka taka jest trudna do zaakceptowania, ponieważ uczelnia ma ograniczoną bazę dydaktyczno-kadrową i wykorzystywanie jej w coraz większym stopniu do kształcenia studentów obcojęzycznych wpływa na jej dostępność dla pozostałych studentów.
Mimo pozytywnych ocen wystawionych przez Polską Komisję Akredytacyjną wszystkim kontrolowanym uczelniom, dostęp studentów do bazy dydaktycznej był bardzo zróżnicowany. Na przykład liczba studentów w przeliczeniu na jedną salę wykładową wynosiła od 126 w Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku do 405 w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Z kolei sale ćwiczeniowe wykorzystywano np. dla 13 studentów w Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, podczas gdy w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie ćwiczenia w jednej sali odbywało średnio 30 studentów. Zróżnicowane było też obciążenie dydaktyczne i liczebność grup studenckich. Na niektórych kierunkach (fizjoterapia, położnictwo) studenci odbywali dziennie nawet 11-12 godzin zajęć, a liczebność grup na ćwiczenia kliniczne na kierunku położnictwo budziła zastrzeżenia Krajowej Rady Akredytacyjnej Szkół Pielęgniarek i Położnych.
Na brak odpowiedniej liczby specjalistów wpływały także limity miejsc rezydenckich. NIK zwraca jednak uwagę, że zdarzało się, że nie wszystkie przyznane miejsca były wykorzystywane. Przede wszystkim ze względu na brak chętnych w deficytowych dziedzinach medycyny. I tak: w niektórych dziedzinach medycyny wykorzystywano wszystkie przyznane miejsca rezydenckie (np. chirurgia szczękowo-twarzowa, endokrynologia, ortodoncja). Natomiast w przypadku takich dziedzin jak medycyna ratunkowa, neonatologia, onkologia i hematologia dziecięca, czy patomorfologia - zdecydowana większość przyznanych miejsc (nawet ponad 90 proc.) pozostała niewykorzystana.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/287035-niepokojacy-raport-nik-o-ksztalceniu-kard-medycznych-brak-wystarczajacej-liczby-specjalistow-emigracja-zla-strategia-ksztalcenia-kadr