Publicystyka Stefana Kisielewskiego, 25 lat po śmierci felietonisty, nadal pozostaje głosem wołającego na pustyni

Fot. YouTube/fijor.com
Fot. YouTube/fijor.com

Wystąpienie Mariusza Maxa Kolonko podczas gali wręczenia Nagrody Kisiela odbiło się szerokim echem. Polski dziennikarz zza wielkiej wody pięknie strollował wszystkich zgromadzonych swoim pytaniem dotyczącym niemieckiego kapitału w mediach (młody Tyrmand może się tylko uczyć). To jednak dobra okazja, by zastanowić się, co zostało z myśli patrona nagrody – Stefana Kisielewskiego.

Mogłoby się wydawać, że skoro organizuje się huczne eventy ku czci takiej osobistości, wszystko z jej dorobku intelektualnego powinno być powszechnie rozumiane i realizowane. Jak jest w przypadku Kisiela? Nijak.

Tak naprawdę rozpaczliwe apele jednego z najlepszych polskich felietonistów (o ile nie najlepszego) o zachowanie zdrowego rozsądku, również i dziś, 25 lat po śmierci publicysty są wołaniem na pustyni. Kisiel ćwierć wieku od swojego odejścia nadal jest niezrozumiały.

Niedawno ukazała się książka „Dzienniki okresu transformacji” będąca zbiorem publicystyki Stefana Kisielewskiego stworzonej dla polonijnych mediów w latach 1988-1991. Jej aktualność poraża. Bo chociaż w Polsce i na świecie zmieniło się niemal wszystko – ustrój polityczny, sytuacja geopolityczna, sojusze i podziały, tak bolączki, na które u progu „odnowionej, demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej” zwracał uwagę Kisiel pozostały bez zmian.

Dalej mamy do czynienia z widmem biurokracji, powiatowej statolatrii, prymatu urzędnika ponad obywatelem i państwowym Lewiatanem pochłaniającym ofiary niewydolnego systemu.

Nie ma tu znaczenia linia podziału ideowo-politycznego, mimo polaryzacji, jaka nastąpiła ponad dwie dekady po śmierci Kisiela, bo mentalność pozostaje bez zmian. Dalej każda forma indywidualnego działania jest strącana w przepaść przez bożka kolektywizmu.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych