Polipy które miał w nosie Pan Andrzej nadawały jego głosowi oryginalne brzmienie. Był bardzo przystojny, z inteligenckiej rodziny, był świadkiem gehenny ludzi w Powstaniu Warszawskim. Postanowił żyć pełnią w czasach zakłamania i strachu. To oczywiście był cynizm, ale w ładnym i dźwięcznym opakowaniu.
Do czytania komentarzy Polskiej Kroniki Filmowej UB-cka nie tolerująca sprzeciwu władza namówiła najpierw Pana Władysława Hańczę – talent pierwszej wody z potężnym aparatem rezonacyjnym wydającym niskie tony. Ale najwidoczniej szybko późniejszy filmowy książę Radziwiłł zorientował się, że zmierza ku przepaści będąc wykorzystywany do czytania gadzinowych komunikatów – i zrejterował. Kolejnym lektorem Kroniki był, niestety, Jeremi Przybora. Przeczytał parszywy tekst komentujący krwawą rozprawę generała Tatara z generałem – prokuratorem Zarakowskim w roli głównej. Jeszcze za poprzedniej władzy Edward Mikołajczyk w swoim autorskim telewizyjnym programie powiedział o tym wprost i po imieniu, puścił wygrzebane z archiwum PKF taśmy z głosem „starszego pana”. Wtedy był to szok. Dziś już nikogo takie odkrycia nie dziwią.
Straszną schedę z ulicy Chełmskiej przejął Andrzej Łapicki. Oczywiście czytał wszystko co mu nakazano. Znamy dziś te kroniki, bo są często przywoływane.
W czerwcu 1989 roku byłem szefem Studia Solidarność w Telewizji Polskiej. Wyrzuceni z pracy w stanie wojennym, na mocy porozumień Okrągłego Stołu, otrzymaliśmy mini redakcje w ośrodkach regionalnych i oczywiście w centrali w Warszawie. W kampanii wyborczej naszym zadaniem było przedstawienie naszych kandydatów. Walczyliśmy jak lwy. Wielu ludzi nam pomagało. Strona rządowa wystawiła w Śródmieściu Warszawy Jerzego Urbana, „Solidarność” - Łapickiego. Były rzecznik rządu z okresu stanu wojennego miał za sobą potężny aparat propagandy. Studio Solidarność jedynie bardzo krótkie czasy na telewizyjnej antenie.
Pan Andrzej – jak mi doniesiono – bardzo się wystraszył. Był pewien, że Urban walcząc z nim o mandat wyciągnie właśnie te paskudne taśmy. Sam, zbyt dumny, nie zatelefonował do mnie osobiście. Choć mnie znał, bo przed wybuchem stanu wojennego robiłem z nim i spotykałem się często przez miesiąc całodobowy program retrospektywny. Współpraca układała się bardzo dobrze. Dorobek tego niezwykle popularnego wówczas aktora a także i reżysera - jest niemały i atrakcyjny. Przynajmniej wtedy był. Oczywiście o trefnych kronikach nie wspominaliśmy. Zatelefonowała do mnie Pani Zofia, małżonka, prosząc bym zaprosił do programu rekomendującego kandydatów - Bohdana Tomaszewskiego, który zgodził się opowiedzieć o udziale Łapickiego w Powstaniu Warszawskim. Niestety Pan Bohdan – jak to on – elegancko ale zdecydowanie odmówił, usłyszałem: - Wie Pan, Pani Zofia naciskała, choć mówiłem, że przecież w tamtym czasie nie znaliśmy się i nigdy nie spotkali. Co ja miałbym powiedzieć w studio? - mistrz sportowego mikrofonu ubolewał. Lubiłem Bohdana Tomaszewskiego i cieszyłem się jego sympatią (wpisy do podarowanych książek mogą o tym świadczyć) więc bardzo chciałem wybrnąć z tej trudnej sytuacji.
Oczywiście Panu Andrzejowi też chciałem pomóc. „Wziąłem sprawę w swoje ręce” - to było wówczas popularne hasło wyborcze. Przypomniałem sobie o Stefanie Mellerze. Był moim kolegą z plutonu w czasie zmagań w ramach szkolenia studenckiego na studium wojskowym UW. Trochę nawet byliśmy zaprzyjaźnieni. Późniejszy minister spraw zagranicznych, ambasador w Moskwie i Paryżu miał w swoim życiorysie epizod pracy w Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie gdzie rządził Łapicki. Meller był człowiekiem uczynnym i wystąpił w wyborczym studio telewizyjnym pod nadzorem Tadeusza Mosza a prowadzonym przez Marka Siwca. Wypadł oczywiście świetnie. Łapicki dostał się do sejmu tylko ja oberwałem: Pani Łapicka dowiedziawszy się, jeszcze przed programem, że nie namówiłem Tomaszewskiego, zrobiła mi karczemną awanturę twierdząc, że odwiodłem Pana Bohdana od występu przed kamerami.
Taki to już los dziennikarza. Skutki zadawania się z aktorami bywają różne. Teraz znowu mamy problem z kolejnym idolem. Naprawdę świetny aktor, szlachetny człowiek o miłej dla oka powłoce: Jerzy Zelnik. Jego też ludzie bardzo lubią. No może teraz niektórzy mniej. Ale co zrobić z pasztetem, który wyszukał redaktor Cezary Gmyz. Mleko się wylało.
Myślę, że trzeba po prostu wziąć kawał szmaty i wytrzeć. I na tym zakończyć całą sprawę. Chłopak, który podpisał paskudny dokument był młody i głupi. Uroda przysporzyła popularności i zaszumiało w głowie. Ale potem zrobił i robi nadal bardzo wiele dobrego. Przyznał się, pokajał, przeprasza. Wystarczy!
Jakie z tego wszystkiego są wnioski? Może należy mniejsze znaczenie przywiązywać do tych z ekranów i scen. Oni przecież nie mówią swoimi tekstami (zresztą: broń Boże). Oni grają. Lepiej lub gorzej. Ale są to ozdoby naszej codziennej rzeczywistości. Towarzysze radosnych przeżyć i wzruszeń. Choć tak naprawdę są to często bardzo słabi ludzie i niezbyt mądrzy. Robią w czasie różnych akcji srogie miny. Pamiętacie? „Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj, pomóż”. I rzeczywiście wtedy pomogli i to nawet bardzo. W tamtym czasie prawie wszyscy byli po właściwej stronie, po stronie wielkiej nadziei i oczekiwań. Wyszło jak wyszło.
A teraz człapią w przemarszach KOD-u, a ponoć niektórzy nawet szykują się na „majdan”. Niech im wszystkim ziemia lekką będzie. Tym co już odeszli i tym co sobie pójdą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/284906-lapicki-i-inni
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.