Anna Maria Anders zwyciężyła pewnie, ale ten medal ma co najmniej cztery strony

Fot.wPolityce.pl
Fot.wPolityce.pl

Nie mówię, że PiS powinien „smutną mieć twarz” po wyborach uzupełniających do Senatu. Wynik Anny Marii Anders – 47 procent – każda partia w Polsce weźmie w ciemno i z pocałowaniem ręki.

To jest okręg jednomandatowy, a pamiętać należy, że główny kontrkandydat reprezentował resztę świata, a nie tylko PSL, czyli połączone siły PO - PSL - .Nowoczesna. Zatem to nie jest zły wynik.

Z drugiej strony nie da się ukryć, że PiS liczył na większą przewagę nad konkurentem, który dostał 41 procent. Tylko 6 procent mniej. Tylko, gdyż 6 procent w tym przypadku oznacza zaledwie 4 tysiące głosów. A przed wyborami – nie ma co ściemniać – była narracja ze strony PiS, że zwycięstwo może być miażdżące. W żadnym razie nie można tak uznać. Z trzeciej strony trzeba mieć w głowie, że ten wynik odpowiada mniej więcej obecnej przewadze PiS w parlamencie. Zatem status quo zostało utrzymane.

I właściwie w tym momencie mógłbym zakończyć ten tekst w miłej i serdecznej atmosferze wzajemnej adoracji, lecz - niestety - ten medal ma także czwartą stronę. Otóż PiS prowadził kampanię intensywną, włącznie z bezpośrednim zaangażowaniem Jarosława Kaczyńskiego. Podobnie zaangażował się PSL, z którego kandydat zresztą się wywodził. Jednak pozostali „udziałowcy” peeselowskiego kandydata, czyli PO i .Nowoczesna, praktycznie kampanię zignorowali, z góry uznając, że stoją na straconej pozycji.*

W tym kontekście owe 6 procent przewagi (4 tys. głosów!) kandydatki PiS nabiera innej wymowy. Łatwo bowiem sobie wyobrazić, że przy pełnym zaangażowaniu tandemu PO–Nowoczesna ta różnica zostałaby zniwelowana. A nawet można mieć pewność. I tu jest właśnie sprawa do przemyślenia i analizy dla PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego uniknęła porażki tylko dzięki niefrasobliwości i wręcz głupocie Schetyny i Petru. Oni mogą sobie pluć w brodę i pewnie plują, że nie wykorzystali takiej okazji. Gdyby nie ten błąd, wskoczyliby na solidną falę wznoszącą.

Zatem coś nie zagrało także w kampanii PiS, biorąc pod uwagę duże oczekiwania. Być może kandydatura AM Anders nie była taka dobra, jak się wydawało. Niby nie jest źle, jeśli weźmie się pod uwagę ten huraganowy atak, jaki odpiera PiS ze strony lewych liberałów i zaKODowanych grandziarzy spod znaku Palikota i Urbana. Tyle, że atak trwa, za chwilę rozpali się ponownie konflikt o TK, a tu w sukurs naszym lewym liberałom pospieszą lewacy unijni. USA także wolałyby mieć spokój w Polsce przed szczytem NATO i trudno się dziwić.

PiS powinien zatem zamykać fronty, a nie eskalować napięcie niczym w dobrej powieści sensacyjnej. Konfliktu o TK nie da się przykryć niczym, nawet epopeja TW Bolka tu nie pomoże ani wypadek z limuzyną prezydenta. Wygląda na to, że ta kwestia musi być załatwiona do lipcowego szczytu i żadne przeciąganie tego nie zmieni. Fabiusz Maksimus Cunctator to był wielki wódz, ale i jemu nie starczyłoby czasu.

Zapewne nie obejdzie się bez kompromisu, chociaż to słowo wywołuje obrzydzenie w PiS, mając na uwadze oczywisty przekręt PO i Rzeplińskiego z wyborem sędziów dokonanym tuż przed wyborami 2015. Ale jeśli alternatywą ma być spektakularna porażka, a co za tym idzie polityczna katastrofa, to trzeba wybrać mniejsze zło. Mniejszym złem jest pozostanie przy władzy z nieco osłabioną pozycją, gdy jest dobre 3,5 roku czasu do wyborów, żeby się wzmocnić. A są potencjalne wzmocnienia, które czekają na wejście w życie, jak choćby 500+ i program Morawieckiego.

To są potężne atuty i one mogą zrekompensować wizerunkową stratę z powodu zawarcia zgniłego kompromisu w sprawie TK. Trudno, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Trzeba będzie jeszcze trochę pooglądać surrealistyczną postać strażnika konstytucji, który na partyjne zlecenie napisał niekonstytucyjną ustawę. Chyba, że ktoś ma lepszy pomysł, ale trzyma nas w napięciu do ostatniej chwili.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych