Na wstępie nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem pewnego blogera, o którym wiem, że nie jest wcale głupi, lecz broniąc Lecha Wałęsę oznajmił, iż „jego niegodziwości dają mu w pełni ludzki wymiar”.
To stwierdzenie obrazuje skalę idiotyzmu, w jaki muszą popadać wielbiciele TW Bolka, żeby choć odrobinę złagodzić powszechną abominację jego agenturalnym procederem. Jeśli bowiem płatne donosicielstwo ma przydawać ludzkiego wymiaru byłemu prezydentowi, to znaczy, że on sam i jego obrońcy dotarli do kresu możliwości, dalej jest już tylko „złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń”.
Powyższy odprysk szafy Kiszczaka pokazuje ogrom emocji, jakie – wbrew narracji michnikowszczyzny – miotają ciągle Polakami w kwestii przeszłości przywódcy Solidarności. Dzisiaj nam się wmawia, że to wszystko było znane już dawno, a Lech Wałęsa rzekomo się kilkakrotnie przyznawał, chociaż na przemian się wycofywał. To jest zabawne w kontekście tej kolejki dziennikarzy, która dzisiaj ustawiła się pod IPN-em, żeby jak najszybciej obejrzeć akta Wałęsy.
To prawda, że Wałęsa coś tam kiedyś mamrotał o podpisanych przez siebie kwitach, tyle tylko, że liczy się zawsze ostatnia wersja, którą jest przecież totalne zaprzeczenie przez delikwenta współpracy z bezpieką. Wbrew dowodom, wbrew zdrowemu rozsądkowi i elementarnej ludzkiej przyzwoitości. O tym milczą media prowałęsowskie, bo praktycznie rzecz biorąc Wałęsa zaprzecza swoim zwolennikom, którzy jak kania dżdżu pragną właśnie odrobiny przyzwoitości ze strony swojego idola. Ale chyba nie będzie im dane.
Jeśli chodzi o banalny scenariusz w przypadku odkrycia dokonanego w domu szefa peerelowskiej bezpieki, to jest on klasyczny. Kiszczak jako naczelny ubek pragnął zabezpieczyć sobie i postkomunistom spokojną przyszłość w nowym ustroju. Mając wszelkie możliwości zgromadził mnóstwo mocnych kwitów na Lecha Wałęsę, zapewne także na innych, prominentnych przedstawicieli ówczesnej opozycji. Nie wiadomo, czy cały ten kram trzymał w domu przez dziesięciolecia, ale pod koniec życia najważniejsze haki wolał mieć przy sobie. Z drugiej strony można domniemywać, że Kiszczak, władca haków, czuł się na tyle pewnie w III RP, aby z tym gorącym kartoflem się nie rozstawać. Nie wiadomo, czy śmierć go zaskoczyła, czy w rezultacie choroby stracił zdolność oceny i działania, dość, że nie zabezpieczył należycie swojej promesy na wolność na wypadek swojego odejścia. Została wdowa, która pomimo podeszłego wieku zorientowała się, że ten niewybuch może kosztować ją życie albo zdrowie, więc postanowiła to oddać i nagłośnić. A może przy okazji chciała też coś z tego mieć w sensie materialnym, zarobić parę złotych. Ludzka rzecz, zwłaszcza w tym środowisku.
W scenariuszu wyrafinowanym muszą być brane pod uwagę tak zwane osoby trzecie, siły i służby utajone, kręgi zbliżone do wszelkiej władzy, także obce mocarstwa. Powiedzmy, że ktoś chciał zamieszać w polskim kotle, w Polsce rządzonej przez obóz niepodległościowy. Możliwe, że Kiszczak, mszcząc się zza grobu (może na Wałęsie, ale niekoniecznie), przygotował ten scenariusz za życia, ale to mniej prawdopodobne. Nie sądzę, żeby chłodno myślący szef wszystkich ubeków ulegał takim prostackim porywom. Już prędzej ktoś inny zagrał po jego śmierci. Generalnie w tym scenariuszu jedne dokumenty uwiarygadniają drugie.
Załóżmy więc, zresztą z wielkim prawdopodobieństwem, że kwity na TW Bolek z szafy Kiszczaka są autentyczne, ich prawdziwość po zbadaniu nie będzie podlegać dyskusji. Jednak mamy pozostałych pięć pakietów, gdzie mogą znajdować się perfekcyjnie podrobione dokumenty na kogokolwiek, choćby na Michnika, Geremka, Komorowskiego, Kaczyńskiego, Macierewicza. Niekoniecznie cały komplet fałszywy, wystarczy dosłownie jeden kwit rzucający mocny cień podejrzenia. Czy te prawdziwe karty nie uwiarygodnią w oczach opinii publicznej tych fałszywych? Owszem, specjaliści dojdą w końcu kiedyś do sedna, odkryją podróbkę, lecz już po medialno-politycznej burzy, mleko będzie rozlane, cele polityczne osiągnięte. Ustalenia ekspertów też można zakwestionować. W epoce medialnej liczy się narracja, poddanie w wątpliwość, osiągnięcie przewagi wpływu na opinię publiczną. Ciągle mamy na to dowody, choćby w wyborach, że meritum i prawda liczą się często mniej niż zgrabna opowieść, niekoniecznie prawdziwa. Podobnie będzie, jeśli wśród kilkuset prawdziwych kart Bolka znajdzie się nikły procent, jeden lub kilka sztuk fałszywych. To byłby wymarzony prezent dla obrońców wielkości Lecha Wałęsy. Przecież Gazeta Wyborcza na spółkę z TVN urządzą taki spektakl, posieją taki zamęt, że mnóstwo ludzi zwątpi w autentyczność całości jego teczki. Podsumowując ten scenariusz – prawdziwe dokumenty uwiarygadniają fałszywe, a podrobione deprecjonują autentyczne. Możliwości i kombinacji mamy tu bez liku.
Ale jest jeszcze mnóstwo scenariuszy niewiadomych, jeszcze banalniejszych lub jeszcze bardziej wyrafinowanych albo konstrukcji hybrydowych. Do tego stopnia zagmatwanych, że nigdy nie dojdziemy nawet do najprostszej konkluzji, kto był ofiarą, a kto sprawcą; kto się kim posłużył, a kto był mimowolnym narzędziem. To są scenariusze najgorsze, bo spór będzie trwał i niszczył państwo.
A ktoś będzie Polaków dzielił i zarządzał całym tym bałaganem…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/282609-tylko-trzy-scenariusze-z-szafy-kiszczaka-banalny-wyrafinowany-i-niewiadomy-przy-czym-ilosc-wariantow-jest-nieskonczona
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.