Historia z wdową po Kiszczaku odsłania sześć ważnych, patologicznych obciążeń III RP

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Po 1989 r. nie doszło do odcięcia się od PRL, co oznacza, że nie tylko dziadkowie z UB, ale też ich wnuki świetnie się mają i to oni w dużym stopniu organizują „ruch oporu” przeciw obecnym władzom.

Szarża Marii Teresy Kiszczak na IPN z częścią sekretnego archiwum jej męża może mieć sporo pożytecznych skutków. I to niezależnie od tego, czy to wszystko jest jakąś mistyfikacją, grą, początkiem licytacji „lepszych” dokumentów, straszeniem kogoś, zemstą, działaniem na polecenie kogoś znacznie ważniejszego niż pani Kiszczakowa czy też objawem jej demencji albo słabego rozgarnięcia. Czasem coś rozwija się inaczej niż ktoś zaplanuje i dziwaczna historia z wdową po pierwszym esbeku drugiej odsłony PRL może tak się potoczyć. Nawet wtedy, gdy sprawa Kiszczakowej okaże się mniej poważna niż się obecnie wydaje. Ale pewne procesy ruszą i nie dadzą się odkręcić.

Po pierwsze, incydent z Kiszczakową wskazuje na to, że różne osoby mają różne dokumenty dotyczące ciemnej historii budowniczych PRLIII RP, wykradzione z archiwów. Co oznacza, że te dokumenty nie zostały spalone czy przemielone. Teraz chodzi o to, żeby odpowiednie instytucje przygotowały listę ewentualnych posiadaczy „skarbów” i zaczęły na poważnie je odbierać, a przynajmniej ich szukać. Te „kwity” mogą istotnie wzbogacić najnowszą historię Polski i wyjaśnić sporo jej tajemnic, w tym różne mniej czy bardziej błyskotliwe kariery, a przynajmniej pokazać prawdziwe sprężyny tych karier.

Po drugie, dziwna historia z Marią Teresą Kiszczak, a właściwie z archiwum jej męża dowodzi, że nikt w III RP nie chciał realnie przycisnąć ojców założycieli III RP. Co oznacza, że nie było woli pozbawienia ich statusu świętych krów, mimo że mieli wiele na sumieniu, a często i krew na rękach. Kiszczak nie musiał chyba nawet chować swego archiwum, bo wiedział, że nikt po nie nie przyjdzie. Po prostu się nie odważy. I to fatalnie świadczy o III RP. Za czymś takim musiała bowiem stać jakaś umowa i mimo zmian władzy ta umowa była respektowana. A to z kolei oznacza, że żyliśmy (i pewnie wciąż żyjemy) w chorej rzeczywistości równie chorych uwikłań, zobowiązań i zastraszeń.

Po trzecie, wciąż są ludzie, którzy dzięki wykradzionym ubeckim papierom mają „trzymanie” na innych ludzi. I część tych osób jest przez tych mających haki sterowana. Dla dobra wszystkich i dla dobra państwa tych szantażowanych trzeba uwolnić, a tych szantażujących pociągnąć do odpowiedzialności. Uwolnić, to nie znaczy zrehabilitować, ale sprawić, że przynajmniej będziemy wiedzieć, czy ktoś robił różne rzeczy, bo musiał, czy sam z siebie. To ważne i dla bezpieczeństwa państwa, i dla publicznej moralności. Warto wiedzieć, czy ktoś robił różne świństwa zdalnie sterowany, czy po prostu miał taki charakter. To samo dotyczy podejmowania strategicznych albo tylko ważnych decyzji.

Po czwarte, niektóre autorytety III RP są od początku do końca stworzone przez ubecję i wstawione w ważne miejsca życia publicznego czy gospodarki. A potem te wykreowane autorytety robiły różne dziwne i paskudne rzeczy, bo były do tego zobowiązane. Przez różne prywatne archiwa, takie jak to Kiszczakowe. Skądinąd jego ważna część może się nie znajdować w warszawskim domu, ale np. w daczy czy czymś podobnym. To oznacza, że niektóre hierarchie autorytetów i hierarchie prestiżu są czystą ubecką konstrukcją, ze wszystkimi tego destrukcyjnymi skutkami. Szczególnie wtedy, gdy dotyczy to ludzi nauki, luminarzy kultury czy osobistości społecznego zaufania. Jeśli się czasem zastanawialiśmy, co się z tymi ludźmi niedobrego dzieje, to odpowiedź może być całkiem prosta.

Czytaj więcej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych