PÓŁ PORCJI MAZURKA: List otwarty do szefowej Amnesty International

fot. You Tube
fot. You Tube

Draginja Nadażdin, którą śmieszą żarty „Duda na Wawel!” oburza się, że pytam ją o to w rozmowie. I ostatecznie odmawia autoryzacji wywiadu, który zrobiłem dla „Plusa Minusa” – weekendowego magazynu „Rzeczpospolitej”. Jakież to typowe!

CZYTAJ TEŻ: Mazurek obnaża działania Amnesty International. Nadażdin: nie możemy się zajmować wszystkim

Komuś nie podoba się wywiad, w którym – jego zdaniem – źle wypadł, więc zarzuca autorowi manipulację. Spotkało mnie to kilkakrotnie, ale czegoś takiego, co zrobiła dyrektor Nadażdin dotychczas nie widziałem. Zmieniła ona bodajże wszystkie swoje odpowiedzi. Dlaczego? Wytłumaczyła to na Twitterze:

Nie autoryzowałam wywiadu z red. Mazurkiem, ponieważ przeinaczył moje odpowiedzi. Prawie każdą. Autoryzacja to potwierdzenie autorstwa wypowiedzi. Nie mogłam się podpisać pod tym, czego nie powiedziałam.

Przyjmijmy przez chwilę, że postanowiłem popełnić zawodowe samobójstwo (o tym za chwilę) i rzeczywiście dokonałem takiej manipulacji. Dlaczego w takim razie dyrektor Nadażdin zmieniła również moje pytania? Dlaczego część z nich wyrzuciła, a inne zamieniła miejscami? Pani dyrektor, co to ma wspólnego z autoryzacją? Kolejnością pytań też manipulowałem Pani wypowiedziami?

Przeprowadzam długie wywiady co tydzień od 2006 roku. Dziesięć lat, ponad 50 rozmów rocznie, uzbierało się więc ich ponad pół tysiąca. Mówiąc językiem zrozumiałym dla moich przeciwników: żyję z tego, musiałbym być skończonym idiotą, by numerami, jakich użycie zarzuca mi dyrektor Nadażdin, podcinać gałąź na której siedzę.

Autoryzacja w polskim prawie prasowym (rodem z 1984 roku!) nie jest obowiązkowa. Stosuje się ją na żądanie rozmówcy. Mimo to, wbrew legendom, to zawsze ja nastaję na autoryzację. Zwykle jest bezbolesna, wielu – od głów państwa po Liroya, od szacowanych profesorów czy artystów po duchownych – ufając mi nie chce autoryzacji w ogóle. Inni, zwłaszcza moi ulubieni politycy lewicy, odsyłają bez poprawek. Nie częściej niż raz w roku (mniej niż 2 proc. moich wywiadów!) wybucha jakiś skandal, że wspomnę posłankę Krajewską, która jednak wywiad autoryzowała.

Nie tak dawno rozmawiałem z szefem KOD Mateuszem Kijowskim. Zaproponowałem mu autoryzację, naniósł mnóstwo poprawek, ale w wyniku negocjacji doszliśmy do porozumienia. Wywiad autoryzował i nie miał pretensji.

A dyrektor Nadażdin? Przyszła na spotkanie świetnie przygotowana (wiedziała nawet kiedy się urodziłem), rozmawiało nam się bardzo miło, ze śmiechem. Nie chciała autoryzacji (tak!), ale ją przekonałem. Już potem dopytałem ją telefonicznie o filmik z demonstracji pod Pałacem Prezydenckim. Nadal było miło. Wysłałem wywiad, umawiała się ze mną na czarnogórskie wino, pytając czy lubię vranaca. Dlaczego o tym wspominam? Mam bowiem podejrzenie, że „inni szatani byli tam czynni” i ktoś pomógł pani Nadażdin w autoryzacji. Ale to tylko podejrzenia.

Swoją drogą ten przypadek przekonuje mnie ostatecznie – autoryzacja jako komunistyczny relikt musi odejść. Wspomina o tym rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, mówią inni. Lewicowy, brytyjski „Guardian” ze zdumienim pisał niedawno o krajach, gdzie polityk może się rozmyślić i zmieniać swoje wypowiedzi. Draginja Nadażdin nie była w stanie obronić swoich racji w uczciwej rozmowie, więc postanowiła zablokować jej opublikowanie. Nie, na takie chwyty mojej zgody nie będzie. Nawet jeśli mowa o szefowej organizacji walczącej o wolność prasy.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.