Prof. Krzysztof Ożóg i „966. Chrzest Polski” nagrodzeni Książką Roku! Ale rynek księgarski jest w tragicznym stanie. Dalszy spadek cen i sprzedaży

Fot. Magdalena Kowalewska
Fot. Magdalena Kowalewska

Oprócz marnej jakości niektórych książek kolejnym dużym problemem jest jej brak w świadomości społecznej, w mediach czy w przekazie kulturalnym. Gazety codziennie czy periodyki książce poświęcają mało miejsca (albo wcale), nie tworzy się też dyskusji wokół dzieł, a telewizje zdominowała polityka oraz kronika wypadków tudzież wszelakich nieszczęść. Kiedy ostatnio w głównym wydaniu „Wiadomości” była mowa o książce? Na wczorajsze rozdanie Książek Roku, gdzie obecne były największe i najważniejsze polskie wydawnictwa oraz wybitni autorzy, tłumacze, graficy, przedstawiciele księgarzy i poligrafii nie przyszła żadna telewizja ani PAP. Oprócz trzech redaktorów radiowych oraz redaktorki Gazety Polskiej nie było w ogóle przedstawicieli mediów! Jeszcze kilka lat temu to wydarzenie gromadziło blisko setkę dziennikarzy z wszelkiego rodzaju redakcji, stacji nadawczych i portali. Wszyscy dziś pędzą na imprezę gazety wiadomo jakiej, a prawdziwe środowisko wydawniczo-księgarskie mają głęboko w poważaniu. 
 A jeżeli do powszechnej świadomości i mediów przebije się już jakaś książka – to będzie ona taka, której autor szkaluje Polskę. Ze smutkiem mówił o tym Krzysztof Masłoń.

Patrząc od strony sprzedaży na literaturę polską, to w ostatnim roku właściwie warto jedynie odnotować ‘Księgi Jakubowe’ Olgi Tokarczuk, których nakład powyżej 100 tys. niezależnie od poglądów na temat samej autorki i jej wypowiedzi, musi budzić szacunek. Lecz właśnie a propos tej książki powinniśmy się zastanowić, jak ma się literatura do obrazu pisarza. I tu nie ma optymistycznych wniosków. Bardzo mi się nie podoba, co się działo wokół Olgi Tokarczuk i jej – nazwijmy to delikatnie – niefortunnych wypowiedzi [Tokarczuk w wywiadzie nazwała Polaków „właścicielami niewolników” oraz „mordercami Żydów”; przyp. red.]. Jeżeli bowiem przyjąć, że ‘Księgi Jakubowe’ to literatura wielkiej klasy, to dlaczego nie zaistniał dyskurs wokół tej książki? Może po prostu nie ma nad czym dyskutować? A może mamy do czynienia z literaturą zbędną? Tutaj stawiam znak zapytania. Nie stawiam tego znaku zapytania przy Andrzeja Stasiuku, który w jednej ze swych powieści pisze, że żyjemy w kraju, gdzie część narodu chodzi z pochodniami i odnosi się do postaci Adolfa Hitlera. Bo nasz naród rzekomo w swej opiece mają Matka Boska, Jan Paweł II, ale jednak w najtrudniejszych chwilach zwracamy się do Hitlera. Przepraszam bardzo, ale ja się zastanawiam, kto się z kim pozamieniał na łby. I to się dzieje na naszych oczach! Potrzebujemy zatem jak najmniej książek zbędnych, a jak najwięcej niezbędnych. 
 Przemilcza się w mass mediach książkę taką jak „966. Chrzest Polski”, uznaną przecież za książkę roku, chwaloną przez najwyższych kościelnych dostojników, czytelników i krytyków oraz napisaną przez jednego z najwybitniejszych polskich historyków. Prof. Ożóg w swej książce pisze jednak o zobowiązaniu wobec prawdy historycznej i pisze z miłością do Ojczyzny, której początki nam przybliża. Gdyby jednak zawarł w swym dziele stwierdzenie, że już Mieszko I mordował i zakopywał Żydów lub jakichś uchodźców, będąc tym samym protoplastą polskiego antysemity i nacjonalisty, to rozgłos i szum medialny miałby jak w banku.

Koalicja PO-PSL zrobiła wszystko, co w swej mocy, aby dorżnąć nie tylko watahę, ale i księgarnie. Kilka lat temu wprowadziła VAT na książki, czego efektem był upadek kilkuset księgarń oraz uszczuplenie i tak już niskich marż księgarzy, hurtowników i wydawnictw. Niższa cena na książki, to próba ratunkowa, jednak kończy się ona siłą rzeczy uszczupleniem środków na reklamę, marketing, remont księgarń. A wprowadzanie na ten rynek darmowych książek, to – trzeba nazwać rzeczy po imieniu – jego uśmiercanie. O tym w kuluarach przyznania Książki Roku mówili wszyscy, niezależnie od opcji światopoglądowych.

Koalicja PO-PSL jeszcze na odchodnym postanowiła zepsuć rynek darmowym podręcznikiem. Niestety bez sprzeciwu PiS-u. Coś, co z perspektywy rodziców może w danym momencie wydać się kuszące, jest de facto gwoździem do trumny polskiej kultury. Dla większości księgarń to właśnie sprzedaż podręczników od sierpnia do października była głównym źródłem dochodu pozwalającym przetrwać pozostałe, chude miesiące. A podobno szykowane jest jeszcze dla polskich pielgrzymów 1,5 mln egzemplarzy darmowej książki na czas Światowych Dni Młodzieży. Można to uczynić, ale z równoczesnym wskazaniem, które kolejne dziesiątki księgarń mają upaść. Teraz przyduszone VAT-em, pozbawione intratnego źródła dochodu i wystawione na politykę cen dumpingowych sieciówek oraz supermarketów polskie księgarnie przestają istnieć. Według danych Ogólnopolskiej Bazy Księgarń (stan na 25 stycznia 2016) na przykład w województwie lubuskim zarejestrowanych jest 16 księgarń. 16 na całe województwo! To jest jedna księgarnia na 65 tys. mieszkańców. W spisie OBK widnieje nieco ponad tysiąc księgarń w całym kraju. Dla porównania dodam, że w samym Krakowie funkcjonuje 2500 sklepów monopolowych – jeden na ok. 320 mieszkańców! Tak wygląda nasz kraj. I nie jest tak, że jedynie popyt kreuje podaż. Odwrotnie, także podaż stymuluje popyt. Kwesta priorytetów. 
 I zanim ktoś powie, że przecież internet wszystko uratuje, to szybko podam taką oto statystykę: zarówno na rynkach zachodnio- jak i wschodnioeuropejskich sprzedaż książek przez internet zatrzymała się na poziomie ok. 15 %. Ludzie dalej lubią wychodzić z domu i widzieć, co kupują. A w 2014 roku np. w Niemczech i USA sprzedaż w księgarniach stacjonarnych wręcz wzrosła o parę procent.

Powstaje pytanie – dlaczego podręcznik miałby być w ogóle za darmo? Chleb też jest potrzebny do życia, może niech ten również będzie za darmo? Albo samochody? Albo może papierosy, ot, prezent dla ludu? Zamiast dawać za darmo podręcznik, lepiej było wesprzeć finansowo rodziców, aby sami mogli zadecydować, na co trzeba wydać pieniądze i przy okazji nakręcać koniunkturę gospodarczą. Inaczej mówiąc: lepiej dać 500 zł na dziecko, niż stosować rozdawnictwo towarów.

W miarę prężnie rozwijają się obecnie w Polsce rynek książek historycznych i dziecięcych. Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy i w tych sektorach ktoś zdecyduje się rzucić na rynek książkę za darmo w dużych ilościach. Na pewno księgarze i rynek tego nie przetrwają. 
 Na koniec trzeba sobie tylko odpowiedzieć na jedno pytanie – a po co w ogóle się martwić o te książki? Może i dobrze, niech je szlag trafi, będzie spokój. Najważniejsze, żeby było co jeść, pić i gdzie mieszkać. Odpowiem na to pytanie anegdotą historyczną. Podczas II wojny światowej brytyjscy politycy gorączkowo szukali pieniędzy na wojsko i modernizację swojego sprzętu. Podczas narady rządu jeden z ministrów podszedł do premiera Churchilla i zaproponował, żeby może obciąć budżet kulturze. Brytyjski premier najpierw spojrzał na swego ministra, a potem na pozostałych członków rządu i powiedział w końcu: „No dobrze – ale to o co my w ogóle będziemy walczyć?”. Nota bene: tę mądrą przypowieść przeczytałem w książce.

Adam Sosnowski - redaktor miesięcznika „Wpis”.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.