Ponad dwadzieścia lat byłem korespondentem „Wprost” w Bonn, Brukseli i Berlinie. Odszedłem w chwili, gdy szefem tygodnika został Tomasz Lis. Pisałem również dla „Newsweeka”, (zanim nastał w nim redaktor Lis), a także dla „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, gdy redaktorem naczelnym był Paweł Lisicki, a skąd odeszliśmy z całym zespołem po zmianie właściciela tego magazynu.
I owszem, pisałem dla „Gazety Wyborczej”, np. krytyczne teksty o „kiczu pojednania - naiwnym podejściu kolejnych polskich rządów do Niemiec i lekceważeniu naszego kraju przez kolejne rządy RFN, jak w tekście pt. „Kije samobije”, czy np. wywiady z byłym kanclerzem Helmutem Schmidtem, z byłym prezydentem Richardem von Weizsäckerem itp. Mało jest takich redakcji mediów ogólnopolskich, które nie skorzystały z mojego pióra.
Pod każdą z tych publikacji jestem podpisany imieniem i nazwiskiem, pod wszystkimi podpisałbym się i dzisiaj. Co pisałem, łatwo sprawdzić. Równie dobrze może mi Pan zarzucać, że pisywałem komentarze do gazet niemieckich, brytyjskich, czy amerykańskich, moje publikacje można znaleźć w prasie rosyjskiej, a nawet japońskiej… Skoro dziś w mediach za Bugiem i Odrą, na Wyspach Brytyjskich czy w USA mamy „złą prasę”, czemu nie zwraca Pan uwagi, że i tam pojawiały się moje teksty?
Inicjowałem i prowadziłem też programy w TVP, np. rozmowy z obecnym prezydentem RFN Joachimem Gauckiem, albo „okrągły stół” z udziałem polskich i niemieckich polityków, komentowałem też dla Polskiego Radia…, zdarzało się, że i dla Polsatu, ba, jedną z moich książek reklamował na okładce… Tomasz Lis, no, zgroza!
W tekście pt. „Zabawa w głuchy telefon. Szef dyplomacji nie może mówić, co mu ślina na język przyniesie, ani opowiadać niefortunnych żartów” podzieliłem się moim doświadczeniem z ćwierćwiecza obcowania z zagranicznymi politykami z parlamentarno-rządowego świecznika, starałem się zwrócić uwagę na niedoskonałości i błędy, których zwłaszcza teraz nasi reprezentanci powinniśmy się wystrzegać. Nie ma co ich tłumaczyć, jak Pan to określił, „zmanipulowaniem przez dziennikarzy”. Były to błędy w – jak sama nazwa wskazuje – sztuce dyplomacji. Wyjaśniałem, co należy robić, aby do takich manipulacji nie dopuścić, co nazwał Pan „elaboratem”.
Czy jednak można było przewidzieć, że redaktorzy szacownej, uznanej agencji zaryzykują jej renomę i dokonają bezprecedensowej, jawnej manipulacji na autoryzowanym tekście?
— spytał Pan na koniec sam siebie w reakcji na mój komentarz, lecz odpowiedzi nie udzielił. Zamiast tej, użala się Pan nad trudem w dotarciu do zagranicznej opinii publicznej z informacjami na temat faktycznego stanu rzeczy w kraju i snuje tyle komicznie, co niedorzecznie o jakichś „pudłach rezonansowych międzynarodowej medialnej orkiestry”.
Odpowiem zatem za Pana: można było i należało przewidzieć, zwłaszcza w tak niesprzyjającej atmosferze, którą sam Pan dostrzega. I na koniec:
Piotr Cywiński zarzuca, iż okazanie zaufania Reuterowi było błędem. Czy jednak można było przewidzieć, że redaktorzy szacownej, uznanej agencji zaryzykują jej renomę i dokonają bezprecedensowej, jawnej manipulacji na autoryzowanym tekście?
Jak mawiają Anglicy, „Trust is good, control is better” (zaufanie jest dobre, kontrola lepsza). Zaręczam, redaktorzy Agencji Reutera śpią spokojnie i nie cierpią z powodu rzekomej utraty międzynarodowej renomy… Jak się domyślam, na autoryzowanym tekście nie było zastrzeżenia: „Wszelkie zmiany i skróty zastrzeżone, wyłącznie za zgodą MSZ”. Gdyby było, sprawa byłaby prosta, o czym pisałem w moim komentarzu. Jeśli było, powinien był Pan poinformować opinię publiczną o krokach podjętych przez MSZ.
W polityce nie liczą się zamiary lecz efekty. Co zaś dotyczy efektów wywiadów dla „Bilda” i Agencji Reutera, polecam opinie osób postronnych, proszę zdać sobie trud i poczytać je w internecie lub choćby wpisy pod moim tekstem – nomen omen – „Zabawa w głuchy telefon”… Urażona ambicja po rzeczowych i życzliwych uwagach nie jest konstruktywna lecz destruktywna.
Mam nadzieję, że po kolejnych planowanych wywiadach, tudzież debacie europarlamentu na temat sytuacji w naszym kraju opinie będą inne, czego ministrowi Waszczykowskiemu serdecznie życzę.
Z pozdrowieniami, Piotr Cywiński.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ponad dwadzieścia lat byłem korespondentem „Wprost” w Bonn, Brukseli i Berlinie. Odszedłem w chwili, gdy szefem tygodnika został Tomasz Lis. Pisałem również dla „Newsweeka”, (zanim nastał w nim redaktor Lis), a także dla „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, gdy redaktorem naczelnym był Paweł Lisicki, a skąd odeszliśmy z całym zespołem po zmianie właściciela tego magazynu.
I owszem, pisałem dla „Gazety Wyborczej”, np. krytyczne teksty o „kiczu pojednania - naiwnym podejściu kolejnych polskich rządów do Niemiec i lekceważeniu naszego kraju przez kolejne rządy RFN, jak w tekście pt. „Kije samobije”, czy np. wywiady z byłym kanclerzem Helmutem Schmidtem, z byłym prezydentem Richardem von Weizsäckerem itp. Mało jest takich redakcji mediów ogólnopolskich, które nie skorzystały z mojego pióra.
Pod każdą z tych publikacji jestem podpisany imieniem i nazwiskiem, pod wszystkimi podpisałbym się i dzisiaj. Co pisałem, łatwo sprawdzić. Równie dobrze może mi Pan zarzucać, że pisywałem komentarze do gazet niemieckich, brytyjskich, czy amerykańskich, moje publikacje można znaleźć w prasie rosyjskiej, a nawet japońskiej… Skoro dziś w mediach za Bugiem i Odrą, na Wyspach Brytyjskich czy w USA mamy „złą prasę”, czemu nie zwraca Pan uwagi, że i tam pojawiały się moje teksty?
Inicjowałem i prowadziłem też programy w TVP, np. rozmowy z obecnym prezydentem RFN Joachimem Gauckiem, albo „okrągły stół” z udziałem polskich i niemieckich polityków, komentowałem też dla Polskiego Radia…, zdarzało się, że i dla Polsatu, ba, jedną z moich książek reklamował na okładce… Tomasz Lis, no, zgroza!
W tekście pt. „Zabawa w głuchy telefon. Szef dyplomacji nie może mówić, co mu ślina na język przyniesie, ani opowiadać niefortunnych żartów” podzieliłem się moim doświadczeniem z ćwierćwiecza obcowania z zagranicznymi politykami z parlamentarno-rządowego świecznika, starałem się zwrócić uwagę na niedoskonałości i błędy, których zwłaszcza teraz nasi reprezentanci powinniśmy się wystrzegać. Nie ma co ich tłumaczyć, jak Pan to określił, „zmanipulowaniem przez dziennikarzy”. Były to błędy w – jak sama nazwa wskazuje – sztuce dyplomacji. Wyjaśniałem, co należy robić, aby do takich manipulacji nie dopuścić, co nazwał Pan „elaboratem”.
Czy jednak można było przewidzieć, że redaktorzy szacownej, uznanej agencji zaryzykują jej renomę i dokonają bezprecedensowej, jawnej manipulacji na autoryzowanym tekście?
— spytał Pan na koniec sam siebie w reakcji na mój komentarz, lecz odpowiedzi nie udzielił. Zamiast tej, użala się Pan nad trudem w dotarciu do zagranicznej opinii publicznej z informacjami na temat faktycznego stanu rzeczy w kraju i snuje tyle komicznie, co niedorzecznie o jakichś „pudłach rezonansowych międzynarodowej medialnej orkiestry”.
Odpowiem zatem za Pana: można było i należało przewidzieć, zwłaszcza w tak niesprzyjającej atmosferze, którą sam Pan dostrzega. I na koniec:
Piotr Cywiński zarzuca, iż okazanie zaufania Reuterowi było błędem. Czy jednak można było przewidzieć, że redaktorzy szacownej, uznanej agencji zaryzykują jej renomę i dokonają bezprecedensowej, jawnej manipulacji na autoryzowanym tekście?
Jak mawiają Anglicy, „Trust is good, control is better” (zaufanie jest dobre, kontrola lepsza). Zaręczam, redaktorzy Agencji Reutera śpią spokojnie i nie cierpią z powodu rzekomej utraty międzynarodowej renomy… Jak się domyślam, na autoryzowanym tekście nie było zastrzeżenia: „Wszelkie zmiany i skróty zastrzeżone, wyłącznie za zgodą MSZ”. Gdyby było, sprawa byłaby prosta, o czym pisałem w moim komentarzu. Jeśli było, powinien był Pan poinformować opinię publiczną o krokach podjętych przez MSZ.
W polityce nie liczą się zamiary lecz efekty. Co zaś dotyczy efektów wywiadów dla „Bilda” i Agencji Reutera, polecam opinie osób postronnych, proszę zdać sobie trud i poczytać je w internecie lub choćby wpisy pod moim tekstem – nomen omen – „Zabawa w głuchy telefon”… Urażona ambicja po rzeczowych i życzliwych uwagach nie jest konstruktywna lecz destruktywna.
Mam nadzieję, że po kolejnych planowanych wywiadach, tudzież debacie europarlamentu na temat sytuacji w naszym kraju opinie będą inne, czego ministrowi Waszczykowskiemu serdecznie życzę.
Z pozdrowieniami, Piotr Cywiński.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/277466-w-odpowiedzi-rzecznikowi-msz-arturowi-dmochowskiemu-w-polityce-nie-licza-sie-zamiary-lecz-efekty?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.