Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, w polityce forma często płynnie przechodzi w treść działania, jednego od drugiego nie da się oddzielić i nie chodzi tu jedynie o tak pogardzany piar. Pogardzany zresztą niesłusznie, bo to w dużej mierze on pozwolił Platformie sprawować władzę przez dwie kadencje mimo dramatycznej jakości jej rządów i kolejnych afer. PiS sprzyja zatem plemiennemu podziałowi nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim ze względu na to, co robi, ale jak robi. Wypromowanie Stanisława Piotrowicza na główną osobę zajmującą się walką z TK, niepotrzebnie ostre sformułowania, używane przez samego Kaczyńskiego, nocne zaprzysiężenie sędziów czy wreszcie absolutnie fatalna strategia – a raczej jej brak – komunikowania i wyjaśniania własnych poczynań tym, którzy takich wyjaśnień oczekują (twardy elektorat ich nie potrzebuje, bo wierzy ślepo) – to wszystko są elementy formy podejmowanych działań, godzące zarazem w ich treść.
Zresztą co do treści również mogą się pojawiać wątpliwości. Jeśli trzymać się sporu o TK – powstaje pytanie, czy uzdrowienie tej instytucji, niewątpliwie nie zawsze działającej zgodnie ze swoim powołaniem, musiało przyjąć taką akurat formę i czy na pewno dobrym dla obywateli rozwiązaniem jest praktyczny paraliż sądu konstytucyjnego. Ogromna część publiczności, która kupuje działania rządzących w pakiecie, odpowie na to bez śladu refleksji: furda z trybunałem. Taki jest skutek fatalnej strategii PiS: powstał klimat, w którym w pakiecie trzeba kupować zarówno całą treść, jak i formę działania władzy.
„Niech się pan zadeklaruje”, „znowu stoi pan w rozkroku”, „czy pan w końcu popiera władzę czy nie?” – to typowe komentarze do tekstów tych publicystów i komentatorów konserwatywnych, którzy odmawiają pakietowego akceptowania działań PiS i w dodatku upierają się, że każdą władzę należy oceniać według identycznych kryteriów. To grupa dziś bardzo nieliczna i atakowana właściwie z każdej strony. Mówiąc nieco patetycznie – roninowie publicystyki.
W wypowiedziach zwolenników obecnego kursu coraz częściej pojawia się stwierdzenie, że toczy się wojna. W jakimś sensie jest to prawda – PiS chce, aby tak była postrzegana sytuacja, bo na wojnie nie ma miejsca na pytania, niuanse, wątpliwości i kwestionowanie rozkazów generała. Tyle, że wojna jest sytuacją rewolucyjną, niszczącą i burzącą, a nie sprzyjającą budowaniu. Konserwatysta musi się temu przyglądać z rosnącym zaniepokojeniem, zdając sobie sprawę, że z każdym tygodniem maleje szansa, aby z chaosu wyłoniła się w końcu stabilna, uporządkowana koncepcja dobrze działającego państwa, opartego nie na wierze w przywódcę, ale na procedurach.
Ta szansa oczywiście nadal istnieje. Jednak sprokurowanie quasi-wojennej sytuacji sprawia, że wokół proponowanych rozwiązań niemożliwa jest jakakolwiek dyskusja – również w kręgu tych, którzy nie darzą obecnej opozycji najmniejszym sentymentem, zaś w latach rządów PO byli ich zagorzałymi krytykami.
Wystarczy spojrzeć na to, z jaką reakcją spotykają się tezy Rafała Matyi czy z jak gwałtownymi, nierzadko wręcz chamskimi komentarzami zderzyły się ostre słowa prof. Jadwigi Staniszkis pod adresem PiS. Charakterystyczne, że prof. Krystyna Pawłowicz, bez wątpienia jedna z najszkodliwszych dla wizerunku partii rządzącej osób, natychmiast wyprowadziła pod adresem Staniszkis wycieczkę osobistą, sugerując, że jej komentarz ma ścisły związek z kandydowaniem jej córki z list .Nowoczesnej. Za tym głosem natychmiast podążyli twardzi kibice partii rządzącej, którzy w przeszłości często z lubością cytowali panią profesor, gdy ostro krytykowała Donalda Tuska.
Jednym z powodów, dla których poprzednia władza przegrała, była bezprecedensowa arogancja. Nie było miejsca na dyskusję, na wysłuchanie głosów sceptycznych, na uwzględnienie nawet najbardziej umiarkowanych uwag. Tak przeprowadzano najważniejsze zmiany w państwie, od posyłania do szkół 6-latków, poprzez zmianę systemu emerytalnego, po kradzież pieniędzy z OFE. Wydaje się, że tę lekcję PiS odłożył na bok, choć działa w tej mierze w sposób bardziej umiejętny, tworząc sytuację, w której nieliczne nieplemienne głosy, wskazujące słabe punkty poszczególnych planów i posunięć, wpadają w próżnię, a przyjaźni i przychylni w gruncie rzeczy krytycy zostają natychmiast zakwalifikowani jako przeciwnicy „dobrej zmiany” i sojusznicy opozycji.
To bardzo zła i niebezpieczna droga. Tym gorsza, że bez najmniejszej wątpliwości wybrana całkowicie świadomie przez Jarosława Kaczyńskiego.
Nie musisz wychodzić z domu, by przeczytać najnowszy numer tygodnika „wSieci”!
Kup e - wydanie naszego pisma a otrzymasz dostęp do aktualnych jak i archiwalnych numerów największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce.
Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html. Zapraszamy do czytania!
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, w polityce forma często płynnie przechodzi w treść działania, jednego od drugiego nie da się oddzielić i nie chodzi tu jedynie o tak pogardzany piar. Pogardzany zresztą niesłusznie, bo to w dużej mierze on pozwolił Platformie sprawować władzę przez dwie kadencje mimo dramatycznej jakości jej rządów i kolejnych afer. PiS sprzyja zatem plemiennemu podziałowi nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim ze względu na to, co robi, ale jak robi. Wypromowanie Stanisława Piotrowicza na główną osobę zajmującą się walką z TK, niepotrzebnie ostre sformułowania, używane przez samego Kaczyńskiego, nocne zaprzysiężenie sędziów czy wreszcie absolutnie fatalna strategia – a raczej jej brak – komunikowania i wyjaśniania własnych poczynań tym, którzy takich wyjaśnień oczekują (twardy elektorat ich nie potrzebuje, bo wierzy ślepo) – to wszystko są elementy formy podejmowanych działań, godzące zarazem w ich treść.
Zresztą co do treści również mogą się pojawiać wątpliwości. Jeśli trzymać się sporu o TK – powstaje pytanie, czy uzdrowienie tej instytucji, niewątpliwie nie zawsze działającej zgodnie ze swoim powołaniem, musiało przyjąć taką akurat formę i czy na pewno dobrym dla obywateli rozwiązaniem jest praktyczny paraliż sądu konstytucyjnego. Ogromna część publiczności, która kupuje działania rządzących w pakiecie, odpowie na to bez śladu refleksji: furda z trybunałem. Taki jest skutek fatalnej strategii PiS: powstał klimat, w którym w pakiecie trzeba kupować zarówno całą treść, jak i formę działania władzy.
„Niech się pan zadeklaruje”, „znowu stoi pan w rozkroku”, „czy pan w końcu popiera władzę czy nie?” – to typowe komentarze do tekstów tych publicystów i komentatorów konserwatywnych, którzy odmawiają pakietowego akceptowania działań PiS i w dodatku upierają się, że każdą władzę należy oceniać według identycznych kryteriów. To grupa dziś bardzo nieliczna i atakowana właściwie z każdej strony. Mówiąc nieco patetycznie – roninowie publicystyki.
W wypowiedziach zwolenników obecnego kursu coraz częściej pojawia się stwierdzenie, że toczy się wojna. W jakimś sensie jest to prawda – PiS chce, aby tak była postrzegana sytuacja, bo na wojnie nie ma miejsca na pytania, niuanse, wątpliwości i kwestionowanie rozkazów generała. Tyle, że wojna jest sytuacją rewolucyjną, niszczącą i burzącą, a nie sprzyjającą budowaniu. Konserwatysta musi się temu przyglądać z rosnącym zaniepokojeniem, zdając sobie sprawę, że z każdym tygodniem maleje szansa, aby z chaosu wyłoniła się w końcu stabilna, uporządkowana koncepcja dobrze działającego państwa, opartego nie na wierze w przywódcę, ale na procedurach.
Ta szansa oczywiście nadal istnieje. Jednak sprokurowanie quasi-wojennej sytuacji sprawia, że wokół proponowanych rozwiązań niemożliwa jest jakakolwiek dyskusja – również w kręgu tych, którzy nie darzą obecnej opozycji najmniejszym sentymentem, zaś w latach rządów PO byli ich zagorzałymi krytykami.
Wystarczy spojrzeć na to, z jaką reakcją spotykają się tezy Rafała Matyi czy z jak gwałtownymi, nierzadko wręcz chamskimi komentarzami zderzyły się ostre słowa prof. Jadwigi Staniszkis pod adresem PiS. Charakterystyczne, że prof. Krystyna Pawłowicz, bez wątpienia jedna z najszkodliwszych dla wizerunku partii rządzącej osób, natychmiast wyprowadziła pod adresem Staniszkis wycieczkę osobistą, sugerując, że jej komentarz ma ścisły związek z kandydowaniem jej córki z list .Nowoczesnej. Za tym głosem natychmiast podążyli twardzi kibice partii rządzącej, którzy w przeszłości często z lubością cytowali panią profesor, gdy ostro krytykowała Donalda Tuska.
Jednym z powodów, dla których poprzednia władza przegrała, była bezprecedensowa arogancja. Nie było miejsca na dyskusję, na wysłuchanie głosów sceptycznych, na uwzględnienie nawet najbardziej umiarkowanych uwag. Tak przeprowadzano najważniejsze zmiany w państwie, od posyłania do szkół 6-latków, poprzez zmianę systemu emerytalnego, po kradzież pieniędzy z OFE. Wydaje się, że tę lekcję PiS odłożył na bok, choć działa w tej mierze w sposób bardziej umiejętny, tworząc sytuację, w której nieliczne nieplemienne głosy, wskazujące słabe punkty poszczególnych planów i posunięć, wpadają w próżnię, a przyjaźni i przychylni w gruncie rzeczy krytycy zostają natychmiast zakwalifikowani jako przeciwnicy „dobrej zmiany” i sojusznicy opozycji.
To bardzo zła i niebezpieczna droga. Tym gorsza, że bez najmniejszej wątpliwości wybrana całkowicie świadomie przez Jarosława Kaczyńskiego.
Nie musisz wychodzić z domu, by przeczytać najnowszy numer tygodnika „wSieci”!
Kup e - wydanie naszego pisma a otrzymasz dostęp do aktualnych jak i archiwalnych numerów największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce.
Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html. Zapraszamy do czytania!
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/276445-o-udziale-w-wojnie-i-ziemi-niczyjej-najwiekszy-polityczny-koszt-pierwszych-miesiecy-rzadow-pis-ponosi-andrzej-duda?strona=2