Muszę się przyznać, że byłem nieco zmartwiony i pierwszymi i powtórzonymi tydzień później demonstracjami pod plakietkami – bo przecież nie sztandarami – KOD. Martwiłem się dlatego, bo zaniepokoiła mnie łatwość, z jaką przegrani politycy opozycji, podburzani bez przerwy przez człowieka, mającego wszelkie cechy politycznego hochsztaplera – w czym przypomina jako żywo wczesnego Palikota – nazwiskiem Petru, potrafili w takich rozmiarach wyprowadzić na ulicę niezadowolonych Polaków. Widziałem w tej nagłej mobilizacji zagrożenie dla nowej władzy, na którą głosowały miliony Polaków, oczekujących przerwania okresu umacniania patologicznej demokracji. Skończenia z czasami panoszenia się arogancji obozu rządzących polityków i związanych z nimi nie tylko nićmi ideologicznymi, ale po prosu materialnymi, mediów. Okresem systematycznego pogłębiania się patologii w wielu najważniejszych dla funkcjonowania państwa instytucjach i obszarach życia społecznego. Sądownictwie, szkolnictwie wyższym, prokuraturze, policji, administracji, szczególnie pionom przyznającym różnego rodzaju koncesje, a nawet w najwyższych strukturach władzy –jak choćby słynny przypadek masowej utylizacji wyposażenia w dworku w Klarysewie pod Warszawą.
Czyżby Polacy tak szybko zapomnieli o ośmiu latach nieudolnych rządów, które w ostatnim okresie przypominały występy kabaretowe? Nie pamiętają już, że jedynym celem tego kabaretu, usiłującego imitować poważne uprawianie polityki, było rozsiewanie nienawiści do PIS i jego lidera? – pytałem siebie.
Kiedy jeszcze raz przeglądałem w pamięci wiece KOD, w tym osoby na nich przemawiające, uświadomiłem sobie, że te demonstracje nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. Ludzie, którzy w nich uczestniczą , w tym celebryci, artyści, aktorzy i zmarginalizowani dziś politycy, są mi dobrze znani z niedawnej kampanii prezydenckiej. Tam to się wszystko zaczęło. Dzisiejszy dzień jest tylko kontynuacją tamtej przegranej batalii, z której wynikiem nie mogą się pogodzić, bo przyniósł im klęskę. Obwieszają się plakietkami, wznoszą hasła obrony demokracji, ale są z krwi i kości anty demokratami.
Postępują dokładnie według wskazówek przegranego Bronisława Komorowskiego. W wieczór wyborczy były prezydent miał usta pełne frazesów. Z jednej kartki czytał: „ - Z wyborem demokratycznym trzeba się pogodzić” Ale w tej samej chwili wyciągnął drugą kartkę, tę ważniejszą. Patrząc w nią Komorowski podziękował tym wszystkim, którzy na niego głosowali – „wielkiemu pospolitemu ruszeniu na rzecz polskiej wolności”. A później przemawiał już jak na wiecu:
My pójdziemy do zwycięstwa. Z nami pójdzie to pospolite ruszenie polskiej demokracji, wolności, wiary w to, że szliśmy, idziemy i będziemy iść dalej drogą mądrej, polskiej wolności.
Te słowa nie znaczą nic innego, jak tylko to, że ci którzy nie głosowali na niego, szli drogą przeciw demokracji i przeciwko mądrej, polskiej wolności.
Jest oczywiste, że trzeba im władzę odebrać. Bo tylko my mamy monopol na … itd. I to widać na wiecach KOD. Obecni na nich, w tym przemawiający, to właśnie ci, którzy głosowali na Komorowskiego, a po wyborach wielu z nich było załamanych, niektórzy z długo nie mogli podnieść się z rozpaczy.
To naturalne więc, że wezwania Petru, Neumanna, Kosiniak-Kamysza padają na podatny grunt. Nadają znowu sens życia tym wszystkim, którzy przez kilka miesięcy żyli na swego rodzaju emigracji wewnętrznej. Pojawiła się nadzieja… w sercach zwolenników Komorowskiego? Nie. W sercach przeciwników PiS.
Nieważne, czy chodzi o Trybunał Konstytucyjny, o konstytucję czy demokrację. To są tylko pozory. Wygodne to prawda, ale tylko preteksty. Bo chodzi o walkę z PiS i Kaczyńskim. To widać. To słychać. To jest jedyny program demonstrujących. Nie pozwolić rządzić PiS. Ach, gdybyż zmianę w Trybunale, - np. zasadę, że sędziów mianuje rząd na 15 lat – wprowadzała PO, ci sami, którzy wychodzą dziś na ulicę, albo do tego nawołują, włącznie z Tomaszem Lisem, byliby zachwyceni.
Nie jest więc tak źle, jak jeszcze kilka dni temu myślałem.
P.S. Nie rozumiem tylko Lisa, który krzyczał: „Nie zamkną nam ust!”. Rozmawiałem w tej sprawie z Kaczyńskim. – Czy to prawda? – zapytałem. – Ależ, gdzie tam. Jemu? Niech sobie mówi, ile chce i co chce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/275814-tomasz-lis-ozywa-i-krzyczy-do-ochrypniecia-jakby-mu-nie-bylo-szkoda-glosu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.